Częstokroć oburzałem się, że Jan Barclay w książce pt. Obraz charakterów tak haniebnie naród nasz opisał, a raczej osławił. Skarżyłem się też na obojętność, iż dotąd nikt nie wystąpił z obroną skrzywdzonej ojczyzny przed tak wielką obelgą i oszczerstwem. Na to mi odpowiedziano z wielu stron, abym wykonał sam to, czego żądam od innych, i abym zabrał się do tej pracy, której podjęcie uważałem za tak konieczne dla honoru i dobrego imienia naszego narodu. Długo ociągałem się z tym przedsięwzięciem, ile że wydawało mi się rzeczą mocno spóźnioną teraz dopiero zbijać to, co napisano przed laty. Lecz, owszem, nastawali moi przyjaciele, twierdząc, że każda książka jest nowa dla tych, którzy ją po raz pierwszy czytają, i że nie należy naśladować niedbalstwa poprzedników, którzy zaraz po wydaniu książki nie odpowiedzieli; że dalej tym bardziej nie powinno się odkładać responsu, gdyż, z jednej strony, milczenie wobec tych, dotąd nie odpartych, zarzutów może być poczytane raczej za dowód ich uznania aniżeli pogardliwej obojętności, z drugiej zaś strony, autor, tak nam niechętny, mógłby zwabić wielu czytelników swym stylem nieuczonym może ani męskim, lecz dzięki taniej formie i bujnosci, według zdania niektórych, miłym, w rzeczywistości zaś napuszystym. Albowiem postanowiwszy zupełnie zerwać ze sposobem pisania starożytnych, tak dalece odstąpił od dawnego stylu prostego i naturalnego, że upstrzył swe dzieła sztuczkami i frazesami, szychem obdarzył niezbyt biegłych i nie znających prawdziwej wymowy krytyków. Z tych więc przyczyn zamierzam dokonać obrazoburstwa, nie owego, znanego ze złej sławy jako narzędzia herezji, ale tego niewinnego, i łatwo wykażę, że to, co o nas on powiedział, jest mylne i w wysokim stopniu kłamliwe, że napisał to czy przez nieznajomość rzeczy, czy też podyktowała mu tak złośliwość i pogarda. Słowa jego jednym ciągiem przytoczę, następnie kolejno będę je roztrząsał.
Jan Barclay w VIII rozdziale dzieła pt. Obraz charakterów:
"Na północ od Węgier znajduje się Polska, ciągnąca się stąd do morza i granicząca z Rusią. Kraina, rozpostarta na tak wielkiej przestrzeni, prawie nigdzie nie piętrzy się górami. Nazwę swą wywodzi od równiny, którą słowem scytyjskim nazywają pole. Bezmierne tam ciągną się niwy, zimą śniegiem grubym okryte. Po jego stopieniu się wydają one plony, które idą nie tylko na pożytek tubylców, lecz, spuszczone na morze, niosą pomoc w lata nieurodzaju jałowym włościom na wybrzeżach Bałtyku. Wśród ostrych zim marznie ziemia i rzeki okrywają się lodem, albowiem gwałtowny wiatr północny, szalejąc jak na morzu, nie wstrzymany żadnymi górami, zaostrza znacznie klimat. Dodajmy jeszcze do tego sąsiedztwo północy i słabnięcie siły słońca, szczególnie z nastaniem zimy. Sama natura użyczyła pomocy w postaci niezgłębionych puszcz leśnych, których drzewo, rzucone na ogień, chroni mieszkańców tej ziemi od zimna. Prócz tego w mrocznych ostępach lasów żyje wiele zwierząt, których skóry, służące do podbicia szat, uchodzą za bardzo kosztowne. Tymi dwoma sposobami chronią się w zimie. Inną jeszcze korzyść ciągną ze swych lasów. A mianowicie wszędzie tam występują w wielkiej liczbie ogromne roje pszczół. Żyją one dziko i nie wymagają żadnej opieki, nie otrzymują pokarmu czy schronienia. Mieszkają w wydrążonych konarach lub pniach dębowych; tam budują woskowe domy i wypełniają je najlepszym miodem. Stąd dochód znaczny a łatwy dla kraju. Kupcy wywożą wosk, Polacy zaś sami z miodu sporządzają napój, który poczytują za przysmak.
Rzeki i bagna zalewają niektóre okolice do tego stopnia, że w lecie prawie dojść do nich nie można; na czas, gdy w zimie woda zamarznie, posiadają wozy, które łatwo prześlizgują się po gładkim lodzie; w ten sposób jeżdżą po kraju i to jest pora najlepsza do handlu, kiedy obcy się do nich zjeżdżają, kupują wosk, futra i cokolwiek wartościowego rodzi się w tak zimnym klimacie. Częsty jest brak kamieni do budowy domów, używają więc drzewa na ściany i pokrywają słomą, wyjąwszy ludniejsze miasta i zamki możnowładcze, zbudowane jak tylko ów kraj potrafi najlepiej.
Polacy przeważnie wiodą ciężkie życie z powodu ostrego klimatu; naród ten nie ma obyczajów urobionych według wytwornego sposobu życia w naszym wieku – i stąd ich usposobienie jest nieco surowsze. W gospodach podejmują cudzoziemców sposobem jakżeż odmiennym od naszego. Wiodą do pustej izby, gdzie pospolicie światła dostarczają otwory wybite w ścianach, gdzie hula wiatr i mróz; nie ma tam łóżek do spoczynku ani stołów rozstawionych do jedzenia. Do ściany przybite długie kołki, na których podróżni wieszają swe sakwy. Na ziemię ściele się słomę i ona zastępuje w tych gospodach posłanie. Przeto ci, którzy przez kraj ów mają jechać, tak się do drogi gotują, jakby dom cały ze sobą obwozić mieli. Wiozą ze sobą pożywienie, na kolasach umieszczają łóżka, aby, przyjęci w tych pustych domostwach, sprzętami swymi zabezpieczyli się przed zimnem i głodem.
Naród to zrodzony do gwałtów i swawoli, którą wolnością nazywają, tak dalece, że dopiero niedawno zarzucili niesłychanie barbarzyńskie prawo, od wieków im służące; przestrzegali mianowicie tego, aby ten, kto zabije człowieka, był zwolniony od odpowiedzialności przed sądem, jeśli na leżącego trupa rzuci niewielką ilość pieniędzy, którą określała ta sama ustawa. Czyżby ustanowili tak marną cenę za życie ludzkie, gdyby, z powodu gwałtowności swojego temperamentu, przelania krwi ludzkiej nie uważali za lekką zbrodnię! Nienawidzą nazwy samej nie tylko niewoli, ale nawet słusznego i prawowitego rządu. Króla siłą i orężem naginają do przestrzegania praw ojczystych. Szlachta uposażyła się sama w nieszczęsne przywileje, na podstawie których może bezkarnie szkodzić sobie wzajemnie, zwłaszcza, że panujący nie ma na tyle władzy, aby ukarać jej występki. Najbardziej w siebie wierzą; nie mniejsza jest żądza swobody w obyczajach i w życiu grubiańskim niż w rzeczach religii i Boga. Chcą, aby o tych sprawach mogli myśleć bez obawy i rozprawiać dowolnie, prawdopodobnie wskutek niesłychanego zadufania w sobie, bo się wstydzą iść pod cudzym przewodnictwem. Stąd rozdarte umysły i zaraza wszelakich błędów, którymi tylko zostały skażone obyczaje dawnych wieków. Każdy stara się o chwałę swego rodu, zwłaszcza jeśli natrafi na cudzoziemców lub pozbawionych własnego majątku. Polacy są skłonniejsi do okrucieństwa raczej niż do przebiegłości i ulegają częściej podstępom niż przemocy".
Tyle powiada o nas Barclay. Mało zaiste dla zobrazowania charakteru, zbyt zaś wiele dla oszkalowania i zelżenia naszego narodu. Aby kolejno rozważyć jego słowa, przytoczymy początek jego wywodu:
Na północ od Węgier znajduje się Polska, ciągnąca się stąd do morza i granicząca z Rusią.
Ten opis Polski jest zbyt mało mówiący i powierzchowny, jeśli chodzi o jej położenie, rozległość i granice. Wypadało go jednak naszkicować, chociaż z lekka tylko. Ale by nie wydawać się zbyt surowym sędzią, uważam, że należy przebaczyć autorowi brak dbałości o dokładność geograficzną, gdyż opisuje charaktery ludów, a nie położenie krajów. Niech jednak wie czytelnik, że cokolwiek od bałtyckich wybrzeży i granic Niemiec do grzbietów Karpat i Dniestru, stąd przez stepy czarnomorskie aż poza Dniepr graniczny z Moskwą, zamknięte jest olbrzymim okręgiem ziemi i morza – to wszystko, powtarzam, obejmuje się imieniem Królestwa Polskiego. I nie będę wyliczał poszczególnych prowincji, które to i kiedy zrosły się w ciało wspólnego już narodu; praca ta wymaga osobnego tomu, który należy kiedyś dla dobra ojczyzny opracować, bo dotąd mało o nas napisali geografowie, a to, co jest, roi się od błędów.
Kraina rozpostarta na tak wielkiej przestrzeni prawie nigdzie nie piętrzy się górami.
Polska nie jest krainą górską oprócz okolic przyległych do Węgier i do Wołoszczyzny oraz kilku innych. Lecz Tatry, Karpaty i Bieszczady bez wątpienia ciągną się długim łańcuchem, nie ustępując wysokością Alpom czy Pirenejom.
Nazwę swą wywodzi od równiny, którą słowem scytyjskim nazywają "pole".
Wywód ten i geneza imienia naszego, aczkolwiek przez wielu jest przyjęta, słusznie jednak wywołuje niedowierzanie. Któż bowiem może powiedzieć, że naród wziął sobie imię z tak błahej przyczyny i że to sam je sobie z własnej woli nadał? Albowiem jeśli wywodzą je od swojskiego dla nas wyrazu, tym samym stwierdzają, że nie obcy nadali nam imię. Dlatego prawdopodobniejsza wydaje mi się teoria Kromera, który je od Lecha wywodzi i mówi, że Polakami nazwano nas jako następców Lecha. Gdyż wszystkim prawie narodom jest to wspólne, iż imię biorą od jakiegoś sławnego a znamienitego wodza. Zdaniem niektórych, od wspólności z Kościołem łacińskim zwali nas Lachami Rusini, którzy trzymali się wiary greckiej; dotąd wiadomo, że "po lacku" oznacza: według obrządku łacińskiego. Stąd okazałoby się, że imię to ludu jest rzeczą nową, przyjętą wraz z religią chrześcijańską, o której nigdzie nie wspominali dawniejsi autorowie.
Tłum. Kazimierz Tyszkowski
Tekst za wydaniem: Ł. Opaliński, Wybór pism, oprac. S. Grzeszczuk, Wrocław – Kraków 1959. Pierwodruk łaciński nosił tytuł Polonia defensa contra Joannem Barclaium (1648). Łacińskie dzieło szkockiego satyryka Jan Barclay'a Icon animarum (Obraz charakterów) było wielokrotnie publikowane w przeciągu XVII wieku.