Po czwarte, ma się ćwiczyć tyron w skutecznem spełnianiu pokory i upokorzeń i to w codziennych a ciągłych sposobnościach, jak równie w nieustających sprawach dnia każdego. Wieloraki zapas tychże spraw i sposobności podadzą obficie następujące tu wskazówki. I tak:
Miłośnik pokory i tyron starający się o tę cnotę, a nawet każdy zakonnik, będzie najprzód: najściślej przestrzegał milczenia, do tego stopnia, iż nie inaczej, jedno dla potrzeby używać będzie języka, w sercu zaś zachowa pragnienie milczenia. A jeśliby kiedy słuszna potrzeba zmuszała do mówienia, tedy będzie jak najmniej mówił, i to głosem cichym, z bojaźliwością czyli wstydliwie, kwapiąc się jak najprędzej do milczenia, a siebie zgoła będzie miał za niegodnego, by kto z nim rozmawiał, bo wie do siebie, że tego nie umie, aby mógł mowy swej użyć ostrożnie, bez upadku i aby mówić do rzeczy. Znak to albowiem pewny i sprawka jest pychy i zarozumiałości, jeśli kto skłonnym się czuje do mówienia, jeśli jest gadatliwy, głośny, gwałtowny, ozdobnej mowy, żartobliwy, świecący nauką, pobożnością, doświadczeniem, albo też czemkolwiek, co by mu na chwałę obrócić się mogło. Bo człowiek prawdziwie pokorny ucieka od rozmów podobnych. W mowie swej nie wspomina też o rodzie i familii swej, o obowiązkach i urzędach, o rzeczach wielkich, które uczynił, o znacznych sprawach jemu powierzonych, znajomościach i przyjaźniach z panami, o szacunku wielkim, którego używał u możnych, uczonych, pobożnych i u mnóstwa ludzi, ani o tem, że inni do niego się uciekali, że był wprowadzony w ważne interesa wielu ludzi i w ich tajemnice. O niczem zgoła, co trąci nadętością i pochwałą, nie wspomina, a przeciwnie chowa to, jako pogrzebane i zakopane w przepaści zapomnienia i milczenia.
Nadto szczerze pokorny człowiek i o cnotę pokory dbający, wstrzymuje się w mowie od opowiadań wymyślonych, sztucznych i dowcipnych, także od używania przysłów, od wyrażania się w stopniu najwyższym, od przesady, od mówienia w podobieństwach, od rzeczy wzbudzających podziwienie, od dawania upomnień i rad, choć nie wezwany, od udzielania świadectw i przepisów. Bo kto takich rzeczy w mowie się dopuszcza, ten zdradza chętkę pokazania swego znaczenia, które sobie przywłaszczył i popisywania się, co z duchem pokornym nie zgadza się wcale. Słowem: im kto jest pokorniejszy, tem mniej mowy używa i tem więcej ma zamiłowania w milczeniu.
Po wtóre: prawdziwy miłośnik pokory często i bez ustanku rozważa swoję nicość, podłość, słabość, ślepotę na rozumie, swą niedostateczność, grzeszność natury, głupotę, niedostatki i błędy swoje. Rozpamiętuje śmierć i koniec życia swego, a lęka się straszliwych, głębokich i tajemnych sądów Bożych. Ma przed oczami niebezpieczeństwa upadków i utracenia łaski, a z bojaźnią i ze strachem pracuje około zbawienia swego. Wie albowiem, że sprawiedliwy ledwie zbawion będzie, i że w Aniołach nawet był grzech nalezion, że kolumny niebieskie upadały i skruszyły się, i że nie ma zapewnionego sobie daru wytrwania w dobrem.
Po trzecie: prawdziwie pokorny oddala od siebie ciekawość, tak wewnętrzną serca jak i zewnętrzną zmysłów. Nic wiedzieć nie pragnie, co do niego nie należy i bez czego się obyć może. Nie stara się o to, aby znakomite poznać osoby, nowe widowiska, wspaniałe budowle, obrazy wytworne, kosztowne sprzęty i tym podobne rzeczy, które przepychem trącą. Ani też chlubi się z tego, że takowe widział kiedykolwiek, ani innym opowiada, że je widział, także ludziom, co je widzieli, nie dziwuje się. Z drugiej strony nie chlubi się, iż ma dar pogardzania onemi ciekawościami, i nie szuka pochwały z tego, że nie dbał o nie wcale. W tem wszystkiem zaś baczy na względy, których mu się trzymać radzi miłość, uprzejmość i posłuszeństwo, bo jedna cnota drugiej nie zawadza ani przeszkadza, ani jedna drugiej nie znosi.
Po czwarte: prawdziwie pokorny oddaje wszystkim, jakiego bądź stopnia ludziom, szacunek należyty, nawet większy, jak ma obowiązek; a nie poważy się siedzieć wobec przełożonego, kapłana, lub innego wiekiem starszego człowieka. Każdemu oddaje i odstępuje, co lepszem jest i wygodniejszem, dla siebie zaś wybiera i chciwie bierze co jest ostatniem, podlejszem, niewygodniejszem co do miejsca, urzędu, pokarmu, napoju, mieszkania lub ubioru. A z takim umysłem wszystko to czyni, jakoby nie był równy drugim, lub do drugich nie mógł być policzonym, ale raczej, jakoby od nich był czemś podlejszem, np. na podobieństwo niewolnika, bydlęcia, śmieci domowych i żebraka. Boć to jest rzecz pewna, że ojciec pierwej radzi o synach, niźli o niewolnikach, wprzód o rodzinie niźli o żebrakach. Niechże więc pokorny zakonnik tak o sobie trzyma, jakoby z samego tylko miłosierdzia onych wszystkich, co w domu i zakonie mieszkają, był przyjęty i przypuszczony do zakonu i do pożycia z drugimi. Że więc wszystko, cokolwiek mu dobrego się wyświadcza, z samego li miłosierdzia dostąpić może i nie inaczej dostąpić powinien. Niech ma przekonanie, że co najpodlejszego i najgorszego znajdzie się w domu, to jemu właśnie będzie i powinno być dane, z przyczyny jego podłości i najniższej od wszystkich niskości. Niech ma przekonanie, że przepisem prawa lub osobnem rozporządzeniem przełożonego jest zastrzeżone, ażeby wszyscy, co są na przełożeństwie, jemu dawali najpośledniejsze rzeczy do użytku, co ostatniem i najgorszem być może w pokarmie, napoju, posłaniu, ubiorze i w innych rzeczach, i ażeby to mu było wydzielone na zużycie i zniszczenie do reszty, czego inni już potrzebować nie mogą. A że to wszystko na ten koniec jest zastrzeżone, aby każdy inny jak najwięcej brał, co dobrego jest w domu lub zakonie, on zaś nic zgoła nie miał, co może być dobrem, lub wygodę i rozweselenie sprawić, a przeciwnie, ażeby jemu najgorsza cząstka się dostała z niewygód, robót i z uciążliwości jak najwięcej. Niech równie wmówi w siebie, że więcej bywa mu dawane, i lepsze rzeczy, niźli sobie zasłużył, czy to u Boga, czy też wobec domu zakonnego. A tak się stanie, że co weźmie, będzie mu się zdawało, być raczej za wiele jak za mało, że to nazwie raczej dobrem, niźli złem, i że nigdy nie będzie czuł niedostatku, ani uczucia zazdrości, nigdy nie będzie pomrukiwał, nigdy nie zapragnie posiadać więcej od innych, że owszem, o to się starać będzie, ażeby i w najmniejszej nawet rzeczy, nie używał więcej wygody lub przyjemności nad innych braci.
Po piąte: prawdziwie pokorny człowiek zawżdy siebie samego oskarża, karci, zwierza się i karze siebie, a tego nie dopuści, aby ktokolwiek był od niego skorszym w karaniu siebie. Owszem, tak mu to pożądanem się stanie, jeśli od kogo dozna nagany lub kary, że modlić się będzie za człowieka, który go skarcił, ukarał lub oskarżył, a nawet sam sobie przyda więcej nadto karania. Wydaje mu się albowiem, że wszyscy inni są względem niego miłosierni i wielce pobłażający, i przeto przydaje do ich łagodności własną względem siebie surowość, a czyni to wtenczas najwięcej, gdy pozna, że uchybienia jego albo nie są wiadome, albo że dla jakichś względów nie zostały ukarane.
Po szóste: prawdziwie pokorny człowiek nie ma o sobie innego wyobrażenia, jedno, że jest kupą plugawą, kanałem i wychodkiem smrodliwym i wszelkiego rodzaju obrzydliwościami przepełnionym. Z tej przyczyny to trzyma o sobie, że nieznośnie śmierdzi w obliczu Boga, w obliczu Aniołów, braci, bliźnich, czartów, wobec innych stworzeń i swej własnej duszy; a temu się dziwuje, że cierpliwość Boża i innych stworzeń cierpi go, a nie ściga wszelką gniewu zapalczywością, jak sobie zasłużył.
Po siódme: prawdziwie pokorny o nikim nie sądzi, nikogo nie potępia, a choćby co widział w kim nagany godnego, tedy tak to tai przed sobą i przed innymi, tak uniewinnia i sposoby na usprawiedliwienie obmyśla, jakoby mu był dany na opiekuna i na obrońcę. Jeśliby zaś którego postępku nie można uniewinnić, tedy pokorny woli raczej nie wiedzieć wcale, mówić i nawet myśleć o nim, niźli potępiać; przeciwnie, myśl swą ku innym rzeczom obraca, albo się lituje nad upadłym, albo się lęka, by jemu samemu coś podobnego się nie przydało, albo też nareszcie tłumaczy go gwałtownością pokusy, której uległ.
Po ósme: prawdziwie pokorny człowiek z nikim się nie sprzecza, nie rozprawia namiętnie, z łatwością od swego zdania odstępuje, milczy, jeśli mu się kto sprzeciwia, a milczy z taką uprzejmością, jakoby był głuchy i nie znał się na rzeczy, albo jakoby o niej został przekonany. Żadnym tego znakiem ani wyrazem twarzy nie objawi, iżby miał coś do powiedzenia naprzeciw, gdyby chciał tego. Nikomu równie nie sprawia zasmucenia, ani słowem, ani znakiem, ani jakim bądź uczynkiem, a jeśliby z strony jego coś miało się wydarzyć, co by drugiemu przykrość sprowadziło, tedy taką z tego czuje boleść w sercu, jakoby mu członek który wyszedł ze stawów, z czego będzie miał ból, aż go w swe miejsce nie wprawią. Lepsza bowiem jest jedna uncyja pokoju, niźli funt zwycięstwa; i uncyja miłości więcej znaczy nad sto funtów niezgody. Ten Chrystusa przeciw sobie obraził, kto brata zasmucił. To jednak pokorze się nie sprzeciwia, gdy smutek spotka drugiego, z przyczyny powinnego posłuszeństwa, z miłości, dla obowiązku urzędu, albo w skutek potrzeby, jeśli i w tym razie baczymy na prawidła rozsądku.
Pokorny człowiek, gdy zasmucenia lub obrażenia dozna od innego, nie ubolewa nad tem, że go obraza spotkała, ale raczej, że Bóg obrażony został i sumienie owego człowieka, co go obraził; nie czeka więc na niego, aż przyjdzie i przeprosi, ale raczej sobie winę przypisuje i winnym się być wyznaje, prosi o przebaczenie, czyni zadosyćuczynienie i modli się za obrażającego. Na ostatek, tak się bierze w postępowaniu, jakoby nie był obrażony wcale, ale raczej, jakoby sam był obraził.
Za wyd. K. Drużbicki, Szkoła doskonałości chrześcijańskiej, tłum. A. Brzeziński, Poznań 1871.