Uwagi o przymusach metodologicznych w badaniach literatury staropolskiej
"Formido quid aget, da Venus consilium"
Spośród wszystkich raportów z rozlicznych pól metodologicznych sporów, wszelkich deklaracji, ekshortacji, postulatów i uważnych diagnoz palących problemów, z którymi mierzą się badacze literatury staropolskiej ostatnich 30 lat, najważniejsze są – szczupłe nierzadko, marginalne czy w ogóle zdawkowe – wzmianki, towarzyszące konkretnym, szczegółowym, szeroko zakrojonym (lub tylko przyczynkowym czy rozpoznawczym) studiom nad samą literaturą. Po pierwsze dlatego, że w każdym z takich przypadków samoistnie odsłania się wielość modeli lektury i typów zaangażowania metodologicznego. Po drugie – automatycznie podlega wówczas weryfikacji ich wartość i przydatność. Po trzecie – można na bieżąco sprawdzić, czy rzecz sprawdza się w akcji. Retoryka deklaracji zaś – to po czwarte – ani nie pomaga, ani nie przeszkadza w takim rozpoznaniu, gdyż wobec jego nieuchronności ma znaczenie doskonale obojętne1.
Piśmiennictwo staropolskie stawia przed badaczem wysokie wymagania, zwłaszcza w zakresie szeroko pojętych kompetencji literaturoznawczych. Dotyczy to oczywiście także wymagań, jakie stawia przed własnym badaczem piśmiennictwo każdej innej formacji historycznoliterackiej, może tylko z tą różnicą, że w innych przypadkach znacznie mniej różnią się od siebie języki naukowego opisu (lub interpretacji) i opisywanego (lub interpretowanego) tekstu. Kultura epok dawnych, przy całej złożoności i niejednorodności tendencji, które ją współtworzą, stanowi jeszcze całość niezatomizowaną, której ważnym zwornikiem, a nawet swego rodzaju gwarantem jest humanistyczny model edukacji z retoryką klasyczną, jako ważnym czynnikiem integrującym i klasyczną erudycją, obejmującą – w skrócie rzecz ujmując – retoryczny, filozoficzny, artystyczny i teologiczny dorobek antyku i chrześcijaństwa. Najlepsze pojęcie o formacie tej całości i miejscu, jakie zajmuje w niej erudycja i wymowa, daje właśnie literatura. Nie dokonał się w niej jeszcze podział na literaturę piękną i piśmiennictwo użytkowe, z czym mamy do czynienia w zasadzie już od wieku XVIII. Cała, w mniejszym czy większym stopniu, istnieje w porządku sztuki, czyli regularności. Jest to sztuka różnej próby, co nie zmienia faktu, że wszystko, co napisane – wliczając teksty, które według kryteriów współczesnych nie mieszczą się w ramach kategorii belles lettres – czyli pisma pobożne, polityczne, teoretyczne, polemiczne, dydaktyczne, moralne, ascetyczne itd. – wszystkie one wpisują się w kontekst prawideł albo retoryki, albo poetyki, albo jednego i drugiego razem. I na odwrót. Ta część literackiego dorobku epok dawnych, którą bez wątpliwości zaliczamy do fikcji, w pełni uczestniczy w komunikacji i wymianie wartości i idei, kształtujących swoistość kultury, która je tworzy. Energia estetyczna nie odkleja się w tych dziełach od samego przekazu (etycznego, dydaktycznego itd.), ale jest z nim sprzężona. Książki pełne są "znamienitych nauk, przykładów, obyczajów, praw i bojaźni Bożej" i nawet autorzy takich, które z bojaźnią Bożą programowo nie mają nic wspólnego (np. różne odmiany ars amandi), ochoczo zapewniają o swoich intencjach – przynajmniej – dydaktycznych2.
W przypadku tekstów o charakterze parenetycznym czy politycznym, ich wymiary: artystyczny i ideowy harmonijnie współistnieją, wzajemnie się modelują, a w ich połączeniu nie ma żadnej sztuczności czy przymusu. Poezja i fikcja nie są kostiumem, w który przybrana jest dydaktyka czy polityka, ani konfiturą, mającą je osłodzić, by stały się łatwiej przyswajalne, ale są ich ciałem i językiem. Wystarczy wspomnieć Odprawę posłów greckich Kochanowskiego, albo Psalmodię polską Kochowskiego3. Dzieła te wyrastają z kultury, której jedną z najbardziej fascynujących cech jest płynność granic literackiego i naukowego dyskursu4, w której refleksja polityczna jest zarazem rozważaniem estetycznym, etycznym i filozoficznym, a zaangażowanie obywatelskie autorów postrzegane jest jako najpełniejszy bodaj wyraz twórczej dojrzałości. Żeby w pełni zidentyfikować i opisać taką całość – a zatem i utwór w jego kulturowym kontekście, kształtującym i warunkującym jego sensy, żeby rozpoznać budujące go jakości, układy odniesień i relacji międzytekstowych, które składają się na systemy jego znaczeń, i żeby rozstrzygnąć w końcu, jaka jest wartość artystyczna tekstu, potrzebna jest (poza elementarną kompetencją literaturoznawczą obejmującą wiedzę na temat budowy dzieła literackiego, poetyki i stylistyki, historii rozwoju form artystycznych itd., czyli tym, co Janusz Sławiński określił niegdyś jako fundamentalny repertuar koncepcji wyznaczający horyzont problemowy obecnego myślenia naukowego o literaturze5) – a więc oprócz rudymentów potrzebna jest erudycja pozwalająca sprostać erudycji dawnych autorów, wiedza z zakresu dawnych poetyk i retoryk oraz znajomość kontekstu historycznego, obyczajowego, religijnego, artystycznego (choćby sztuki przedstawieniowe) i filozoficznego epoki.
Mało atrakcyjne jest powtarzanie rzeczy powszechnie znanych a przy tym rudymentarnych, ale skoro się zaczęło – trzeba być konsekwentnym, tym bardziej, że nawet tego rodzaju konstatacje można przecież – w ramach umysłowych exercitationes lub w dobrej wierze, to zależy – kwestionować. Kultura staropolska nie jest zatomizowana ani podszyta ironią, a literatura wieków dawnych nie jest autoteliczna. Różni się od formacji poromantycznych, odnoszących się z wyraźnym dystansem do dziedziczonego po Grekach i Rzymianach przekonania, że pisarz jest wychowawcą społeczeństwa – różni się już choćby postawą wobec dziedzictwa starożytnego6.
Dla kultury dawnej tradycja ta, z jej osiągnięciami w dziedzinie poetyki, retoryki, filozofii i etyki, jest żywą aktualnością. Traktowanie jej podlega historycznym przemianom, tak jak zmieniają się tendencje, style, prądy i epoki: twórcy łacińskiego średniowiecza, sięgając po pogańskie wzory – odwołuję się tu do obserwacji Juliusza Domańskiego – czynili to bez szczególnego zapału naśladowczego; renesans dążył do ożywienia i uaktualnienia w postaci niezafałszowanej starożytnego dziedzictwa – na użytek nie tyle studiów naukowych, ile toczącego się życia; barok wreszcie adaptował je, ale tylko na swoich warunkach, bez troski o jego pierwotne jakości7. Rozpoznawanie zmiennej intensywności oddziaływania antyku na ówczesną kulturę – podobnie jak jej wrażliwości na idee religijne i estetyczne, propozycje filozoficzne czy odkrycia naukowe – jest warunkiem umożliwiającym skuteczne docieranie do artystycznej specyfiki minionego czasu. Rekonstruowanie tej specyfiki jest możliwe właśnie dzięki zapisanej w dziełach podmiotowej ekspresji ludzkiego rozumienia tego uniwersum.
Najistotniejszą, albo jedną z najistotniejszych cech kultury jest jej ciągłość, czyli kontinuum jej trwania, wartości, które ją budują, idei oddziałujących na jej twórców, tych idei zmienność i przewartościowania. Żeby odpowiedzialnie i rzeczowo mówić o tych zjawiskach – trzeba chcieć wiedzieć, o czym się mówi, tzn. wbrew dystansowi czasowemu, estetycznej i historycznej alienacji hermeneutycznej, wbrew "rzeczom samym w sobie" (bo historyk literatury w tych czynnościach, ku którym skłania go jego profesja, nie jest filozofem i nie musi posługiwać się narzędziami filozofii – fenomenologii na przykład, gdyż bada przekaz, który jest rzeczą specyficzną – zapewne także i samą w sobie, ale, co dla filologa akurat ważniejsze, siebie komunikującą, intencjonalną i dopełniającą się w każdorazowej konkretyzacji) – a więc żeby sensownie orzekać o tych zjawiskach, trzeba chcieć podejmować wysiłek odkrywania, odsłaniania i odzyskiwania tożsamości kultury dawnej wraz z jej uniwersum ideowym, retorycznym i literackim – w ich historycznej zmienności. Dopiero wówczas, gdy tożsamość się odsłoni – z całą ułomnością poznania, które jest i pozostanie rekonstrukcją i hipotezą konieczną (choć przy zachowaniu odpowiednich reguł i uwagi bardzo prawdopodobną) – można mówić o badaniu ciągłości, bo wiemy wówczas, o jaką ciągłość idzie i czego szukamy.
Szanse poprawnej oceny nie są takie małe. Mamy teksty, podobnie jak dysponujemy świadectwami ich oddziaływania i rozumienia – zapisanymi dyskursywnie lub poetycko. Mamy inne dyscypliny sztuki – malarstwo, architekturę czy muzykę – które naświetlają i ilustrują to, co w literaturze zapisane jest innym kodem. Można konfrontować. Gdy ciągłość zostanie wyrzucona poza obszar zainteresowań – proces badań prędzej czy później dotknie entropia i rozproszenie, które mogą go naznaczyć zresztą także wówczas, gdy świadomości badawczej umknie różnica między podmiotem a przedmiotem, rekonstrukcją a konstrukcją, twórczością a interpretacją i w końcu – sądem własnym a cudzym. Trudno wówczas powiedzieć, skąd i dokąd – bo trochę w kółko. Nie bardzo też wiadomo, co. Powtarza się i słyszy wokół powtarzane rozliczne strzępy i cytaty, które nawet nie proszą o identyfikację. Dyskurs oplata się wokół tej słyszalności (czyli świadomości podmiotu (scil. badacza) zredukowanej do punktu rejestrującego dobiegające głosy – Barthesowsko-Jungowskie ego, czyli kompleks, który zdobył dominację nad innymi kompleksami) – i to wszystko bywa naprawdę bardzo przyjemne, tak jak pewnie miłe może być mówienie o sobie do siebie wobec innych. Nie widzę jednak powodu, by z tych miłych zajęć czynić zalecenie metodologiczne. Kultura jest komunikacją, zaś autokomunikacja i fascynacja to stany znieruchomienia, które są tylko punktem wyjścia ku temu, co jednak inne i co na zewnątrz.
Zabawa w gry znaczeń, rozpraszanie, szukanie nieciągłości i ucieczek sensu może być ciekawa – w niedużych ilościach. Nawet i w takich jednak wymaga od piszącego talentu i wrażliwości, szczególnego słuchu literackiego, specyficznie wyczulonego zmysłu smaku. W większych ilościach może nużyć a bywa też, co znacznie poważniejsze, stratą cennego czasu, który, jak wiadomo, raz utracony nigdy nie powraca. Co można powiedzieć o postulatach aplikowania dekonstrukcji – spróbujmy, może być ciekawie, nie dajmy się wyprzedzić – w odczytaniach literatury staropolskiej? Albo diagnoz genderowych? Spróbujmy. Nikt jeszcze nie próbował? Miernikiem wartości tak zorientowanych metodologicznie prac pozostaje jednak – oprócz wnikliwości analiz – wyobraźnia autora i jego styl. Zachęty zwolenników metod – nazwijmy je umownie – alternatywnych wciąż przecież, co by o nich nie powiedzieć, nie przekraczają pewnej granicy i nie zawierają wezwań, by badacze byli bardziej utalentowani pisarsko (nikt by się chyba nie ośmielił).
Dekonstrukcja głośno wypowiedziała nieciągłość, brak, różnicę, entropię i przemieszczenie. Wydała prace ważne, dowodzące trwałości pytań sięgających greckiego kryzysu kultury czasu sofistów i pokazujące oddziaływanie tych pytań na filozofię klasyczną. Wydała też inne prace, w których inspiracja metodologiczna widoczna jest szczególnie na płaszczyźnie graficznej tekstu. Napisano wiele studiów, w których frekwencja dywizów międzywyrazowych potrafi być naprawdę nużąca. Wyznaję z pewnym zawstydzeniem – parafrazuję tu Janusza Sławińskiego (ta wypowiedź nie dotyczyła zresztą żadnej metodologii ani filozofii) – że nie wszystkie udało mi się doczytać do końca: nie potrafię z nich korzystać, brakuje mi sił, by im myślowo sprostać. Stylistycznie są to teksty w pewnej części jednak odpychające, mimo iż noszą wszelkie znamiona naukowej stylizacji. Dużo wśród nich wypowiedzi podobnych do ćwiczeniowych, w rodzaju ćwiczeń giętkości intelektu.
Podczas gdy – pisał o tym Ryszard Nycz – na ostatni wysiłek programowy, autokrytyczny i polemiczny dekonstrukcja zdobyła się około pokolenie temu8, zalecające ją postulaty metodologiczne wciąż wypełnia jednak afirmacja i dobra wiara. I na odwrót: ciągle jeszcze rzadkie, ale przecież istniejące dekonstruktywistyczne odczytania tekstów staropolskich wywołują wrażenie znamiennej obcości na linii badacz (czytelnik) – tekst. Trudno odrzucić myśl, że postulowanie poszukiwań inspiracji w tej metodzie może być wywołane odczuwalną na gruncie staropolskich badań potrzebą pogłębionej interpretacji utworów. Jednak wskazany kierunek metodologicznych eksploracji może w tym kontekście wydawać się co najmniej wątpliwy.
Dla literatury dawnej – jak dla każdej literatury – ważna jest filologia i interpretacja. Tradycyjnie pojmowana filologia nie podważa ani nie umniejsza wartości interpretacji, stanowiącej jej naturalne dopełnienie. Zagrożenie taką deprecjacją tkwi wyłącznie w ewentualnych ograniczeniach badacza. Ale nawet wówczas gdy takie ograniczenia staną na przeszkodzie interpretacji, zostaje jakaś wiedza pozytywna, jakiś ślad rozpoznania – dzięki filologii właśnie. Metody alternatywne dają mniejszą gwarancję rozpoznania – wątpią metodycznie i w filologię, i w interpretację. Zaś badanie literatury bez filologii – parafrazuję Osipa Mandelsztama piszącego o paradoksach rosyjskiej poezji symbolicznej – jest nikczemną pustką:
I nadal stać będą w Europie – pisał poeta – akropole i kremle, gotyckie miasta, kościoły podobne do lasów i sferyczne świątynie z kopułami. Ale ludzie będą na nie patrzeć bez zrozumienia, a nawet – zwykłą koleją rzeczy – zaczną się ich bać, nie pojmując, jaka siła je wzniosła i jaka krew krąży w żyłach otaczającej ich potężnej architektury9.
Czysta i mocna jest retoryka Mandelsztama, dlatego ją przywołuję. Jest u niego – gdy mówił o konsekwencjach "wymyślonego, profesjonalnego symbolizmu" – wiele zdań, które nasuwają się w tych okolicznościach. O tym, że człowiek przestał być w tej arcysymbolicznej sytuacji gospodarzem we własnym domu, tylko – jak się okazuje – zamieszkuje jakiś kościół czy święty gaj druidów, gdzie każdy sprzęt krzyczy, że ma znaczenie absolutne. Albo inne – o kontredansie "odpowiedniości" kiwających na siebie wzajemnie:
Wieczne mruganie. Ani jednego jasnego słowa. Same aluzje i niedomówienia. Róża kiwa na dziewczynę, dziewczyna na różę. [...] Nie można już jeść obiadu na stole, ponieważ nie jest to zwykły stół. Nie można zapalić ognia, ponieważ może to oznaczać coś takiego, z czego sam później nie będziesz zadowolony10.
Dobre pisanie o tekstach staropolskich jest w pewnej części tajemnicą piszącego podmiotu – tak jak każde pisanie. Nie sądzę, żeby decyzja metodologiczna mogła mieć na to jakiś znaczący wpływ, jeżeli tylko badacz jest jej dysponentem a nie sługą. W sytuacji odwrotnej wybór metody rzeczywiście oddziałuje na jakość pisania. Historyk literatury jest sługą tekstu (albo jego rzecznikiem), mogąc być równocześnie także jego partnerem: takie pojmowanie profesji literaturoznawczej wciąż chyba może zadowalać (mnie zadowala). Dobre studia staropolskie to rzetelne przyczynki, drobiazgowe prace materiałowe, artykuły tekstologiczne i atrybucyjne, prace komparatystyczne, monografie, propozycje odczytań, eseje interpretacyjne itd. – czyli wszystkie typy studiów, jeżeli tylko wyrastają z ciekawości, upodobania oraz pragnienia poznania, i za którymi stoi sprawność i solidność warsztatu, wystarczająca erudycja11 a także – niezbędne w propozycjach interpretacyjnych – słuch literacki i talent indywidualny, czyli twórcza dyspozycja.
Na początku tych uwag (które okazały się mimo wszystko kolejnym uważnym raportem palących postulatów) była mowa o drobnych wzmiankach metodologicznych, towarzyszących konkretnym studiom nad literaturą i o przewadze, jaka mają wobec wszelkich apriorycznych zachęt i dyrektyw. Marginalia te są bardzo różne – i retorycznie, i stylistycznie, i metodologicznie. Wskazują, że przedmiotom kultury, jako dokumentom koncepcji ideowych czy systemu uznanych społecznie wartości należy przysądzić realność badawczą w uznaniu ich swoistości i autonomii, i że to uznanie, przejawiające się w respektowaniu macierzystego kodu badanych obiektów, jest warunkiem koniecznym ich poprawnego odczytania12; potwierdzają przekonanie o zasadniczym znaczeniu rekonstrukcji, interpretacji i wartościowania w historii literatury13 i ukazują pracę jej badacza jako powolne odkrywanie i odzyskiwanie energii i piękna utworów dawnych14; odwołują się do ostatnich manifestacji filozoficznych i teoretycznych XX w., uznających sens wewnętrznego namysłu intelektualnego15; podkreślają – wobec ewentualnych zagrożeń ideologizacją dyskursu – konieczność odwołań do źródeł i kontekstów dzieła literackiego16.
Przegląd ten jest wybiórczy, jednak daje pewne pojęcie o tym, jak piszą dzisiaj staropolanie, jakich narzędzi badawczych używają, a nawet jakie antropologiczne znaczenie z nimi wiążą. Podobnych uwag można wymienić dużo więcej, można wskazać w końcu i całe artykuły, które nie wykazują wcale charakterystycznych dla prężnych postulatów tendencji apelatywnych, za to mają postać pięknego, metodologicznego marzenia17.
Ścieżka radykalnych podejrzeń niewątpliwie otwiera umysł i daje naprawdę niezliczone możliwości ekspresji i perswazji. Badacze staropolszczyzny, dostrzegając "błyszczącą, agresywną inteligencję i dramatyzm retoryk"18 krytyków z konstelacji Foucaulta i Derridy, jeżeli dystansują się od tego kierunku, czynią to zwykle zważywszy jego użyteczność w studiach nad twórczością dawną. Same postulaty aplikowania "nowej filozofii" w postępowaniu z tym piśmiennictwem potrafią być obezwładniająco naiwne, a zalecana metoda okazuje się – przynajmniej na razie – raczej jałowa i – póki co – donikąd nie prowadzi. Nie prowadzi nawet do Niczego, więc w sumie żadna pociecha.
Niewykluczone, iż może się kiedyś okazać, że cała ta diagnoza jest nie tylko grubym uproszczeniem, ale wręcz nieporozumieniem, i że to – wbrew zastrzeżeniom – jednak bardzo dobra ścieżka, przynosząca obiecujące rezultaty badawcze. Tego nie mogę wiedzieć – tymczasem szczerze wątpię. Przypominam sobie uśmiech Poety, który nie ufał regule nawet bardzo dobrej i pewnej, a której w dobrej wierze zalecał mu przestrzegać przyjaciel. Ale to Poeta był właściwym dysponentem reguł i przepisów. Poza tym pisząc – miewał wizję. W tej wizji, przenikniętej twórczym niepokojem sam rozstrzygał między koniecznością i wolnością:
Co sie tycze reguły, którąś mi W.M. napisał, abych jej strzegł in vertendo, jest barzo dobra i pewna. Jeno ja miewam czasem, pisząc, wizyję; ukazują mi się dwie boginie: jedna jest Necessitas clavos trabales et cuneos manu gestans ahena, a druga Poetica, nescio quid blandum spirans. Ty dwie, kiedy mię obstąpią, nie wiem, co z nimi czynić. Formido quid aget, da Venus consilium19.
Agnieszka Czechowicz, adiunkt w Katedrze Historii Literatury Staropolskiej KUL, autorka książki Różność w rzeczach. O wyobraźni pisarskiej Wacława Potockiego, Warszawa 2008. Pierwodruk artykułu ukazał się w "Rocznikach Humanistycznych" LVI, 2008, z. 1, s. 7–16. Dziękujemy serdecznie Autorce oraz Redakcji za zgodę na zamieszczenie tekstu w naszym serwisie.
Przypisy
1 Wbrew pierwotnym zamysłom niniejszy szkic także – niestety – nosi wszelkie znamiona raportu, deklaracji, ekshortacji i uważnej diagnozy. Być może nawet palącego problemu. 2 Dwa przykłady, pierwsze z brzegu: objęte kościelną cenzurą prewencyjną Lekcyje kupidynowe Kaspra Twardowskiego, czyli rzecz o bałamuceniu dziewcząt, odwołują się do retoryki szkolnej, wpisując w paradygmat poetyckich podręczników-poradników; przedmowa bardzo Boccacciowskiego Wizerunku złocistej przyjaźnią zdrady Adama Korczyńskiego, czyli romansu o pomyślnym uwodzeniu cudzej żony na oczach męża, zastrzega, że poemat zrodziła potrzeba uświadomienia i pouczenia małżonków, jakie zagrożenia na nich czyhają i jak mogą się ich ustrzec. 3 A teraz – dla odmiany – wspomnijmy Powrót posła J.U. Niemcewicza albo Martę Orzeszkowej. 4 Por. M. Hanusiewicz, Pięć stopni miłości. O wyobraźni erotycznej w polskiej poezji barokowej, Warszawa 2004, s. 8. 5 Por. J. Sławiński, Zwłoki metodologiczne, [w:] tenże, Teksty i teksty, Kraków 2000, s. 51. 6 Pisał o takiej różnicy J. Domański, Użytkownicy i badacze dziedzictwa antycznego, czyli o różnicy między humanizmem a humanistyką, Lublin 2007. 7 Por. J. Domański, Recepcja – imitacja – emulacja. Kilka uwag o twórczości łacińskiej humanistów jako wyrazie postawy użytkowniczej wobec dziedzictwa antycznego, "Odrodzenie i Reformacja w Polsce" 2003, t. 47, s. 7–19. 8 Por. R. Nycz, Słowo wstępne, [w:] Dekonstrukcja w badaniach literackich, red. R. Nycz, Gdańsk 2000, s. 5. 9 O. Mandelsztam, O naturze słowa, [w:] tenże, Słowo i kultura. Szkice literackie, przeł. i komentarzem opatrzył R. Przybylski, Warszawa 1972, s. 33. 10 Tamże, s. 37. 11 Wszystko to najpełniej opisała A. Nowicka-Jeżowa w artykule Komparatystyka i filologia. Uwagi o studiach porównawczych literatury epok dawnych, [w:] Polonistyka w przebudowie. Literaturoznawstwo – wiedza o języku – wiedza o kulturze – edukacja. Zjazd polonistów, Kraków 22–25 września 2004, red. M. Czermińska [i in.], t. 2, Kraków 2005. 12 Por. A. Nowicka-Jeżowa, Pieśni czasu śmierci. Studium z historii duchowości XVI–XVIII wieku, Lublin 1992, s. 23. 13 Por. A. Karpiński, O konsekwencjach "wieku rękopisów". Rekonstruowanie epoki, "Teksty Drugie" 1994, z. 3, s. 5. 14 Por. M. Hanusiewicz, Świat podzielony. O poezji Sebastiana Grabowieckiego, Rzym–Lublin 1994, s. 29. 15 Por. K. Ziemba, Jan Kochanowski jako poeta egzystencji. Prolegomena do interpretacji "Trenów", Warszawa 1994, s. XII. 16 Por. M. Wojtkowska-Maksymik, "Gentiluomocortigiano" i "Dworzanin polski". Dyskusja o doskonałości człowieka w "Il Libro del Cortigiano" Baldassarra Castiglionego i w "Dworzaninie polskim'" Łukasza Górnickiego", Warszawa 2007, s. 29. 17 Odsyłam w tym względzie do artykułu K. Ziemby Literatury Rzeczypospolitej Obojga Narodów ze stanowiska komparatystyki wewnętrznej, w: Barok polski wobec Europy. Sztuka przekładu. Materiały międzynarodowej konferencji naukowej w Warszawie 15–17 września 2003 roku, red. A. Nowicka-Jeżowa, M. Prejs, Warszawa 2005, s. 393–407. 18 Por. K. Ziemba, Jan Kochanowski jako poeta egzystencji, dz. cyt., s. XII. 19 J. Kochanowski, List do Stanislawa Fogelwedera, [w:] tenże, Dzieła polskie, oprac. J. Krzyżanowski, Warszawa 1980, s. 751–752.