WPROWADZENIE DO LEKTURY
"HISTORII O KRÓLEWNIE BANIALUCE"
Droga do Banialuki
Romans o królewnie Banialuce to obok Światowej Rozkoszy najwybitniejsze dzieło Hieronima Morsztyna (ok. 1581 – ok. 1622). Przypadek sprawił jednak, że mimo niebywałego powodzenia czytelniczego przez blisko dwa stulecia utwór nie przysporzył poecie sławy. Historyja ucieszna o zacnej królewnie Banialuce ze wschodniej krainy początkowo rozpowszechniana była jedynie w odpisach. Wydana po raz pierwszy w połowie XVII w., przez sto lat nie schodziła z pras drukarskich, ale wszystkie edycje ukazywały się anonimowo. Na notowania Morsztyna nie wpłynęła więc ani ogromna popularność Banialuki, ani też zmasowany atak oświeceniowych dyktatorów nowego gustu literackiego w drugiej połowie wieku XVIII. Kiedy wierszowana nowela zachwycała najbardziej – mało kto, a gdy była szykanowana najsilniej – chyba nikt nie łączył jej z Morsztynem. Dopiero w 1820 r. Hieronim Juszyński po raz pierwszy przysądził romans swojemu imiennikowi. I choć przez długi czas atrybucję przyjmowano bez zastrzeżeń, w ostatnich dziesięcioleciach bywała kwestionowana – zawsze gołosłownie. Także dziś o Banialuce pamiętają przede wszystkim piszący o dawnym romansie, natomiast badacze Morsztyna, formułując sądy o całokształcie twórczości poety, perypetie wschodniej królewny zbywają najczęściej zdawkowymi uwagami lub podpisaniem się pod wątpliwościami co do autorstwa.
Po początkowych sukcesach wydawniczych Światowej Rozkoszy poeta zaczął pisywać wyłącznie dla przyjaciół i znajomych, którzy chętnie kopiowali jego utwory, przekazując je kolejnym zainteresowanym, a tych w XVII, a nawet w XVIII stuleciu nie brakowało. Morsztyn był bodaj pierwszym twórcą, który na taką skalę zaistniał w dziesiątkach, jeśli nie setkach, kopii, torując drogę awansu obiegowi rękopiśmiennemu na najważniejsze medium poezji polskiego Baroku. Po renesansowej fascynacji drukiem i jego możliwościami powielania dzieła, utwory najciekawszych poetów XVII w. na nowo zasiedliły manuskrypty. W ten sposób rozpowszechniano wiersze najwybitniejszych twórców epoki: Daniela Naborowskiego, Jana Andrzeja Morsztyna, Wacława Potockiego, Stanisława Herakliusza Lubomirskiego i całej rzeszy autorów pomniejszych, a żywa cyrkulacja rękopiśmiennego obiegu okazała się nie mniej skutecznym od druku kołem zamachowym poetyckiej sławy.
Pisanie sobie a muzom – przede wszystkim jednak dla żywo zainteresowanych odbiorców – sprawiało, że zbędny stawał się mecenas fundujący wydanie tekstu. Tym samym liryka mogła obsłużyć inne rejestry niż coraz tańszy panegiryzm. Oznaczało to również, że pisząc, warto było uwzględniać czytelnicze gusta. Najlepszym dowodem jest właśnie poezja Hieronima Morsztyna. Fakt, że jego utwory tak dobrze przyjęły się na gruncie siedemnastowiecznych silvae rerum, wynikał ze świadomego uprawiania gatunków poczytnych. Morsztyn tworzył przede wszystkim erotyki, równie dobrze czując się w pisaniu rubasznych fraszek, popularnych pieśni miłosnych czy lirycznych komplementów. Przekładał autorów modnych – przede wszystkim Owidiusza, ale także konceptystyczną twórczość łacińską Włochów uprzedniego stulecia, w której zasmakowali rodzimi odbiorcy. Z dużym powodzeniem pisywał poezję ziemiańską, awansując na rzecznika średniozamożnej szlachty. Ułożył elegię pokutną, która odtąd uzupełniać będzie dorobek każdego ważniejszego poety epoki. Wreszcie wziął na warsztat niezwykle popularną formę romansu. Morsztyn jest autorem czterech tego typu historii. Trzy z nich, opisujące dramatyczne dzieje związków Alfonsa i Orystelle, Gwizdarda i Zygismundy oraz Taleza i Perepody, to typowi reprezentanci awanturniczo-miłosnej odmiany gatunku. Historyja ucieszna o zacnej królewnie Banialuce ma nieco inny charakter.
Wiele wskazuje, że ostatni z utworów został napisany stosunkowo późno. W kilkunastu znanych dziś odpisach większych zespołów wierszy Morsztyna nie ma nawet fragmentu Banialuki, choć wcale często odpisywano trzy pozostałe romanse poety, które z takiej kopii wydał w 1655 r. Jan Karol Dachnowski. Dające się ściśle datować utwory liryczne owych zespołów pochodzą najpóźniej z początku drugiego dziesięciolecia XVII w., Banialuka zaś, nawet jeśli towarzyszyły jej potem wiersze poety,odpisywana była osobno. Zatem romans o królewnie ze wschodniej krainy musiał powstać później niż owe wiersze, rzecz jasna przed śmiercią poety. O niedawnym zgonie Morsztyna doniósł jego przyjaciel z ławy szkolnej w makaronicznym utworze z 1623 r., a kres żywota poety należy chyba przesunąć na rok 1622. Skraca to nieco hipotetyczny okres, kiedy powstać mogła Banialuka, którą Morsztyn napisał najpewniej około roku 1620.
Nawet taka przybliżona i probabilistyczna chronologia rzuca pewne światło na drogę wiodącą do powstania Banialuki. W krótkich wierszowanych nowelkach: Alfonsa i Orystelle miłość śmiercią okrutną zapieczętowana oraz Żałosny koniec miłości niezbednej dwojga ludzi w sobie się kochających, dał Morsztyn niezwykle szkicowy zarys miłosnego wątku – przeważają suche fakty, a opisy są sporadyczne i zwykle sztampowe. Za wzorem przekładanych przez poetę listów Heroid Owidiusza ciężar deskrypcji uczuć przeniesiony został do monologów bohaterów: mówią o nich główni zainteresowani, nie narrator, który z boku mógłby się przyjrzeć uważniej narodzinom i rozwojowi miłości. Niewiele różni się od nich obszerniejsza Historyja barzo piękna o Talezie a o Perepodzie: rozbudowane zostają jedynie perypetie bohaterów, a fabułę komplikują charakterystyczne dla awanturniczego gatunku zwroty akcji, nie ewolucja uczucia. Wszystkie te romanse, spopularyzowane później przez kolejne wydania Filomachii, skąpane we krwi epatują naturalizmem brutalnych scen, a opisaną w nich miłość zawsze nobilituje tragiczny finał. Tak samo jak w wybranych do przekładu Heroidach, we wczesnych romansach Morsztyna na czytelnika działać miała przede wszystkim siła fatalnego zauroczenia.
Od romansu do baśni: patenty poety
Na tym tle wyraźnie rysuje się odmienność Banialuki. Jest to przede wszystkim historia szczęśliwa: perypetie bohaterów, ich starania, zachody, determinację w pokonywaniu przeciwieństw losu nagradza finałowe wesele. Ponadto, choć romans rycerski nigdy nie grzeszył dbałością o przestrzeganie reguł prawdopodobieństwa, tu poeta poszedł dalej, mnożąc elementy fantastyczne. Opowieść Morsztyna to pierwsza w polskiej literaturze baśń czy – jak wolą uczeni – bajka magiczna, w której istotną rolę odgrywają zaczarowane rekwizyty i cudowne moce. Wreszcie, opowieść o królewnie Banialuce jest obszerniejsza niż jej trzy poprzedniczki razem wzięte, co pozwoliło na prawdziwie epicki rozmach opowieści.
Podział na rozdziały nie został narzucony przez wydawcę, który chciał ułatwić czytelnikowi orientację w rozległym tekście, lecz jest wpisany w strukturę poetyckiej narracji typowymi dla epiki wstawkami o porze dnia i położeniu słońca na początku poszczególnych części. Z reguły nie przekraczają one dwuwersu, ale to i tak postęp w stosunku do analogicznych wzmianek w Historyi o Talezie a o Perepodzie: „A zatym się skłonił / w morski pokój Faeton” (w. 203-204) czy „Nazajutrz, ledwo co brzask” (w. 209). Dalej głównym nośnikiem emocji pozostają monologi, ale uczucia bohaterów są opowiedziane pełniej i precyzyjniej, z powodzeniem – jak pokazują dzieje recepcji – kształtując język i formę zalotów następnych pokoleń. Co więcej, by osiągnąć cel, Morsztyn nie cofa się przed eksperymentami. Banialukę znają wszyscy, ale imię jej ukochanego w tekście nie pada, dzięki czemu każdy czytelnik zyskuje możliwość wczucia się w jego rolę. Pomysł męskiego everymana został wręcz ostentacyjnie wpisany w narrację romansu, gdzie o Banialuce pisze się w trzeciej osobie, ale o królewiczu czytamy niekiedy w drugiej (II 256-286). Jego erotyczne sny mamy dzielić aż do utożsamienia. Królewicz to ty – mówi swemu czytelnikowi poeta (II 269-270):
I długoś potym nie spał, myśląc w onej dobie,
jako byś mógł królewnę mieć za żonę sobie.
Rozległość opowieści zaowocowała również obszerniejszymi partiami opisowymi, które wykorzystał poeta przede wszystkim do odmalowania niezwykłości kreowanego świata. Bynajmniej nie wszystkie cuda mają na równi przykuwać uwagę czytelnika. Opustoszały pałac zbudowany w samym środku gęstej puszczy zostaje wprowadzony na scenę jedynie w towarzystwie stereotypowego epitetu: „na skale / pałac kosztem budow<n>y” (II 9-10). Pałac, jaki jest, każdy widział! Dopiero gdy niezwykli strażnicy rozszarpali psy książęce, pojawia się pierwsza refleksja na jego temat (II 30-32):
[…] Co są za takie przy tym zamku dziwy
i kto go tu zbudował, we śrzodku pustyni,
co tu tak szumny pałac nad myśl ludzką czyni?
Zdziwienie osiąga apogeum w porządku narracji jednak dopiero wówczas, gdy pałacowy stół zapełni uginająca się od bogatych potraw zastawa (II 197-202):
Dość potraw rozmaitych: tu dzika źwierzyna,
ówdzie się z misy kurzy tłusta cielęcina,
sam jarząbek w rosole, indyk do podléwy,
tu w zaprawnym pasztecie bażant. Jakie dziwy!
We śrzodku puszcze takie wymyślne potrawy,
nie wiem, skąd posyłano. Dziwne prawie sprawy!
A już rozbudowany opis przerażających diabłów, które stawiają się na wezwanie służki-czarownicy po to jedynie, by zatruć parę jabłek (V 155-212), pod względem nagromadzenia okropieństw zostawia daleko w tyle analogiczną deskrypcję Tassa-Kochanowskiego (Gofred IV 4-8), która skądinąd cieszyła się sporą popularnością – począwszy od Kaspra Twardowskiego (Pochodnia Miłości Bożej II 2-13), a skończywszy na Stanisławie Herakliuszu Lubomirskim (Orfeusz, w. 221-244).
Jednak prawdziwym wehikułem cudowności uczynił Morsztyn wyliczenie. Kiedy w rozdzialeVIIIkrólewicz w swych poszukiwaniach dociera na wysoką górę, w sukurs przychodzą mu pustelnicy, którzy wypytują zwierzęta i wiatry, czy nie widziały, dokąd udała się Banialuka. Na wezwanie pierwszego stawiają się przedstawiciele 31 gatunków ssaków (przy czym obok jeleni osobno wymieniono łanie, a prócz swojskiego lisa mamy też jego północną odmianę zwaną marmurkiem). Drugi pustelnik zadaje podobne pytanie reprezentantom 91 gatunków ptaków (osobno liczy poeta cietrzewie i ich samice cieciorki, oddzielnie wymienia tożsamą turkawkę i synogarlicę, za to dwukrotnie wylicza kukułkę, sójkę, być może żołnę i… znów turkawkę: raz jako „trukawkę”, raz jako „krukawkę”). W obu przypadkach najpierw mamy katalog przybyłych zwierząt, a potem onomatopeiczne szeregi odgłosów wydawanych przez poszczególne osobniki. Takiej kakofonii nie znała wcześniej polska literatura, nic dziwnego zatem, że ustępy te były najczęściej przedrukowywaną częścią romansu, poświęcono im również najwięcej uwagi badawczej.
Morsztyn bez trudu zdystansował wszystkie poprzednie katalogi tego typu. Mikołaj Rej, chcąc przytłoczyć czytelnika nagromadzeniem ptasich gatunków i głosów w III rozdziale Wizerunku własnego żywota człowieka poczciwego – tym samym, który stanowił główne zaplecze inwencyjne enumeracji Światowej Rozkoszy – zdobył się jedynie na następujące wyliczenie:
Już słowicy, kosowie, już oni drozdowie,
by też mieli wymawiać, śpiewają-ć po słowie.
Więc ony kukułeczki nadobnie kukają,
więc papugi rozliczne głosy wydawają.
Skowronkowie, nad drzewy wzgórę wylatując,
krzyczą pięknie, dobrą myśl każdemu działając.
Skromnie zakrojoną wystawność Rejowego wyliczenia zastąpił Morsztyn istnie barokowym rozpasaniem.
Jeszcze większe uznanie budzi lista zwierzęcych odgłosów. Ssaki odzywają się jedynie na 18 sposobów, ale ptaki już na 66! Przed Morsztynem nie było nawet wiadomo, że polszczyzna takim onomatopeicznym bogactwem dysponuje, a i później nie zawsze; np. jeszcze w połowie XVIII w. Benedykt Chmielowski, który ze szkodą dla swych erudycyjnych rozważań pominął, widać, lekturę głośnej Banialuki, stwierdzał (Nowe Ateny, t. 1, s. 85):
Innych zaś zwierząt quadrupedum et volatilium następują głosy po łacinie, których Polacy, będąc ubodzy w ojczyste słowa, wszytkich nie mamy. Te tylko polskie mamy terminy zwierzętom służące: ryczy, beczy, piszczy, świergocze, gdacze, kuka, huczy, kwiczy, rże, krzyczy, klekocze, kwaka, pieje, gęga, syka.
Do tej pory Morsztyn korzystał z uderzających swą kompletnością wyliczeń, konstruując cieszące sarmackiego czytelnika obrazy sutości. Po zarysowaniu niewielkiej powierzchni stołu (Dobra myśl u ochotnego gospodarza, Filius Bacchi albo raczej krótkie zalecenie wina) lub drobnoszlacheckiego folwarku (Szlachecka kondycyja, Uciecha ze Światowej Rozkoszy) poeta namnażał kolejne elementy, zapełniając ją niemal do przesytu. Ten ulubiony chwyt poezji ziemiańskiej Morsztyn doprowadził do perfekcji. Nic dziwnego, że w czasach, gdy dorobek życia, całe materialne bogactwo ujmowały urzędowo potwierdzane inwentarze, figurą poetycką, która wykazała się największym potencjałem mimetycznym, stało się proste wyliczenie. Opis z powodzeniem zastąpiła inwentaryzacja, która mnożąc kolejne dobra, ustanawiała w literaturze reprezentatywny obraz policzalnej rzeczywistości. Okazało się jednak, że nagromadzenie potrafi również świadczyć cenne usługi przy odmalowywaniu cudowności kreowanego świata. Ta sama pełnia stłoczonych elementów, ta sama sugestywność, która tym razem zamiast gospodarskiej skrzętności z powodzeniem funduje baśniowy przepych.
W połączeniu z pozostałymi fantastycznymi motywami owe elementy sprawiają, że prosta w gruncie rzeczy historia miłosna o poszukiwaniu utraconej ukochanej udrapowana została na literacką baśń skrzącą się magią i nieprawdopodobieństwem. Przy czym o ile mistrzowskie wykonanie jest dziełem poety, to pomysł przyzywanych na pomoc przez świątobliwych mężów zwierząt i ptaków już nie – jak zwykle w takich przypadkach fabuła nie była oryginalna.
W poszukiwaniu źródła
Liczne warianty tej opowieści cieszyły się niezmienną popularnością w całej Europie i Azji. Wszystkie węzłowe motywy romansu znane są z różnych wersji wątku baśniowego, który w międzynarodowej klasyfikacji Aarnego i Thompsona oznaczony został numerem AT400: królewicz wyrusza na łowy (I e) i wraz ze sługą znajduje w zaklętym zamku królewnę (II b); ta wyznacza mu spotkanie, jednak gdy przybywa, zastaje go uśpionego za sprawą zaczarowanego jabłka (III i, j, k); zamek królewny się zapada, ona wyjeżdża (IV), a królewicz wyrusza na poszukiwanie, wspina się na wysoką górę i przy pomocy napotkanych pustelników, mających władzę nad ssakami, ptakami i wiatrami, dowiaduje się, gdzie szukać ukochanej (V a, b1); odnajduje zamek królewny i udaje pomocnika ogrodnika (VI b1); zwyciężywszy w turnieju (VI e1), daje się rozpoznać po przełamanym pierścieniu (VI d). Przy tożsamości poszczególnych elementów Banialuki, popularyzowanych przez wcześniejsze realizacje literackie, samodzielność Morsztyna dotyczyć mogła jedynie sposobu ich opracowania. Problem w tym, że nie znamy obcej wersji, która zawierałaby taką właśnie mieszankę poszczególnych wariantów kolejnych fabularnych motywów.
Dla dworskiego romansu pokrewną fabułę anektowała Maria z Francji, pisząc Lanvala, który miał szereg naśladownictw i przeróbek. Do bardziej znanych należy włoska Historia di Liombruno, kantylena w oktawach z końca XIV w. (wydana po raz pierwszy w Wenecji ok. 1525 r.). Powikłana opowieść o poszukiwaniu utraconej ukochanej ma zaledwie jeden wyraźny punkt styczny z Banialuką: wspinaczkę na wysoką górę, by mieszkający tam pustelnik wypytał wszystkie wiatry o umiłowaną Liombruna, Akwilinę. Na podobnych motywach opierały się inne czternasto- i piętnastowieczne kantyleny, m.in. toskańska Il bel Gherardino i wenecka Ponzela Gaia. Sama Historia di Liombruno z czasem spopularyzowana została jako powieść straganowa. Znane były również podobne wersje niemieckie: Seifrid de Ardemont Albrechta von Scharfenberga, Friedrich von Schwaben z XIV w. oraz Der Ritter von Burgund Hansa Sachsa z roku 1552. W każdej z nich odnajdujemy podobne motywy (historia Friedricha von Schwaben rozpoczyna się np. od tego, że bohater, goniąc za jeleniem, trafia do ukrytego w lesie zamku), żadna nie mogła jednak stanowić choćby pośredniego wzorca dla Morsztyna. Jeśli nie liczyć gołosłownego domysłu czy luźnych skojarzeń komparatystycznych, poszukiwaniu źródła nie poświęcano dotąd uwagi.
Najbardziej oczywistym kluczem do poszukiwań źródła opowieści wydawały się obco brzmiące imiona bohaterów Banialuki: obok tytułowej królewny, ojciec królewicza – Libejn, siostra – Adwerpina czy przekupny sługa – Daskraj. Imię Banialuki w tekście romansu przywołane zostało zaledwie dwa razy, w obu przypadkach w odmiennej niż tytułowa formie: „Banaluka” (głosy z XVIII w. zaświadczają ponadto żywotność formy: „Baneluka”).
Barwna fantastyka samej historii prowokowała badaczy do popuszczania wodzów wyobraźni, gdy tylko padało pytanie o pochodzenie imienia królewny. Najprostsza etymologia wyprowadza je od miasta Banja Luka. Skąd jednak nazwa serbskiego grodu, podówczas pozostającego pod panowaniem tureckim, w staropolskim romansie? Sugerowano, że informatorem poety mógł być jakiś węgiersko-słowacki olejkarz. Z kolei ustęp Światowej Rozkoszy (VII 21-26):
Drudzy zaś, co to lata na żołdziech trawili,
trąb już i bębnów syci, kozła polubili.
Przy nim serbin żałosny długi smyczek wlecze,
łeb skrzywiwszy po połciu, a rywułę siecze,
grając im starodubskie dumy, jak przed laty
Turków bili Polacy i mężne Chorwaty
– miałby wskazywać, iż nazwę Banja Luki mógł podsłuchać Morsztyn u serbskiego gęślarza, zagrzewającego Lachów do antytureckiej krucjaty. Sprawę komplikuje komentarz współczesnego wydawcy, dla którego „serbin” to nie Serb, lecz muzyk grający na huslach, serbskiej odmianie gęśli. Ale pieśni o męstwie Chorwatów dowodzą, że nie tylko instrument był pochodzenia bałkańskiego. Cóż mogło urzec poetę w nazwie bośniackiego miasta? Banja Luka znaczy tyle, co ‘Bańska Łąka’, a więc ‘Łąka Kopalni, Łąka Złotodajna’, bo południowosłowiańska banja to nie tylko ‘łaźnia’, ale także ‘kopalnia’ (której kopuła szybu łaźnię musiała przypominać, stąd etymologiczna wspólnota). Nie darmo Sebastian Fabian Klonowic przechwalał się we Flisie (w. 225-226):
Chocia bańskich miast nie mamy, nic o to,
samo do ręku przychodzi nam złoto.
Do syna bachmistrza żup wielickich epitet taki przemawiać musiał szczególnie żywo!
Może jednak zachwycił go swym brzmieniem termin ze średniowiecznej łaciny bannileuca, który oznaczał ‘krańce terenu objętego immunitetem lub jurysdykcją miasta, klasztoru itp.’ czyli po prostu ‘peryferie’? Królewna Banialuka ze wschodniej krainy była wszak par excellance Miss Peryferii! A może w naszych komparatystycznych wędrówkach na wschód jesteśmy zbyt wstrzemięźliwi i szukać należy jeszcze dalej?
[…] imię BANIALUKA jest spolszczonym epitetem bohaterki rycerskich i ludowych romansów Bliskiego Wschodu, „Dziewczyny z pieprzykiem” – zwanej „Benekli” albo „Benli kyz”. Taka właśnie „Benli kyz” – „królewna ze wschodnich krajów”, występuje m.in. w Księdze Miłości Mehmeda, napisanej na przełomie XIV i XV stulecia w dalekim Egipcie, lecz na postawie starszego, krymskiego manuskryptu.
Orientalna królewna z pikantnym pieprzykiem również przemawia do wyobraźni, ale zbyt daleko stąd chyba do bohaterki Morsztynowego romansu. Tyle pogmatwanych dróg okazuje się w końcu prowadzić donikąd. Na wezwanie komparatysty zlatuje się wiele tytułów, a jeszcze więcej pomysłów, gdzie należałoby szukać źródeł, ale przyparte do muru, zgonie zeznają, że nie wiedzą, skąd pochodzi królewna Banialuka.
Nowe szaty Cezarego: Antypasty małżeńskie
Banialuka początkowo krążyła w odpisach. Dziś żaden nie jest znany, jednak istnienia wcale pokaźnej liczby kopii, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę objętość tekstu, dowodzą zapisy inwentarzowe. W posiadanie jednego z takich odpisów wszedł krakowski drukarz Franciszek Cezary, którego oficyna – w czasach, gdy typografowie woleli składać obliczone na pewny i szybki zbyt podręczniki lub dzieła dewocyjne – wsławiła się drukiem ciekawszych utworów literackich epoki. Cezary milczy na temat źródła, z którego skorzystał. Rękopis Banialuki mógł przeleżeć w skrzyni typografa dziesięciolecia, czekając na swój czas, trudno bowiem wydedukować, w jaki sposób dostał się w jego ręce. Cezary, otwierając swoją oficynę, jedną z pras drukarskich zakupił dzięki pożyczce od stryjecznego brata poety, Krzysztofa Morsztyna. Kusi też domysł, iż podstawą wydania mogła być kopia zamojska, skoro druk dedykowany był panu na Zamościu. Ale tego typu hipotezy, podobnie jak próby śledzenia kontaktów z krewnymi lub bliskimi Hieronima, nie na wiele się zdadzą, jeśli brać pod uwagę popularność i rękopiśmienny zasięg jego twórczości, nie wyłączając Banialuki. W każdym razie nawet jeśli na karb jakości odpisu, którym dysponował typograf, złożyć choćby część usterek druku, to i tak musiał on być daleki od autografu: w tekście Banialuki co najmniej w dwóch miejscach brakuje fragmentów tekstu (po IX 178 i po IX 282), a parę innych jest ewidentnie zepsutych.
Historyję ucieszną o zacnej królewnie Banialuce Cezary wydał po raz pierwszy w 1650 r. w ramach zbioru Antypasty małżeńskie trzema uciesznymi historyjami jako wdzięcznego smaku cukrem prawdziwej a szczerej miłości małżeńskiej zaprawione, gdzie uzupełniły ją dwa krótkie romanse pisane prozą. Chwytliwy tytuł książki traktuje zebrane pod jego szyldem historie jako przystawki, mające zaostrzyć małżeńskie apetyty. Całość skierowana została więc do młodego odbiorcy, a słodycz owych romansowych nowel rozgrzeszyć miała dwukrotnie przywołana epitetem powaga sakramentalnego związku. Zaserwowane czytelnikowi w ramach przedsmaku literackie frukta, kuszące zapowiedzią erotycznych wątków, kandyzuje w tytule zinstytucjonalizowana miłość, by nie mogły mieć nic wspólnego z zakazanym owocem. Oddajmy Cezaremu, co jego: trudno nie podziwiać z jednej strony dyplomacji typografa, któremu na ręce patrzył czujny cenzor, z drugiej zaś błyskotliwości tytułowej formuły – na niemal stulecie stała się niezawodną reklamą wydawniczą.
Druk zadedykowany został Janowi Zamoyskiemu „Sobiepanowi” wracającemu „z cudzych szczęśliwie […] krajów”. Młody ordynat z krótkimi przerwami przebywał wówczas we Włoszech, skąd w styczniu następnego roku ostatecznie powrócił do kraju. Była to kolejna już próba pozyskania jego życzliwości. Rok wcześniej (1649) Cezary poświęcił Zamoyskiemu dzieło Jana Białobockiego Pochodnia wojennej sławy… Jeremia Michała Korybuta… Wiśniowieckiego, z kolei w 1651 drugie wydanie Gofreda abo Jezruzalem wyzwolonej Torquata Tassa w przekładzie Piotra Kochanowskiego. Dedykacje te nie są przypadkowe. Zainteresowania bibliofilskie Zamoyskiego skupiały się na dziełach dotyczących sztuki wojennej oraz na zagranicznych historiach miłosnych. Książnicę Ordynacji Zamoyskich magnat zasilał niemal wyłącznie sprowadzanymi z Francji w dużych ilościach romansami. Oprócz powieści Jorge’a de Montemayora czy Giovana Francesca Loredana kupował też licznie francuskie, włoskie i hiszpańskie tytuły tego typu, a mógł być także właścicielem wykorzystanego przez Cezarego odpisu Banialuki. Wszystkie trzy dedykowane Zamoyskiemu przez krakowskiego typografa druki odwoływały się więc wprost do jego lekturowych zamiłowań: Białobocki sławił czyn Marsowy, Banialuka sprawki Wenery, a wznowienie Gofreda, romansowego poematu o wojnie pobożnej, stanowiło ich idealną syntezę.
Na Antypasty małżeńskie poza romansem o królewnie Banialuce złożyły się również historie O Galezyjusie, synu Demokryta, i Filidzie, córce Arystydesa, szlachty cyprskiego królestwa oraz O Przemysławie, książęciu oświęcimskim, i o Cecylijej, małżonki jego, dziwnej stateczności. Nie tylko ich niewielka objętość, ale także sposób sygnowania arkuszy drukarskich dowodzą, iż sam typograf traktował je jako swoisty aneks do Banialuki. Na karcie tytułowej drukarz nie wypowiada się na temat autorstwa wydanych przez siebie romansów – ani wierszowanej Banialuki, ani przydanych nowel prozą – natomiast w dedykacyjnej przedmowie znajdujemy jedynie określenie: „godny pamiątki miłych i szczerych przyjaciół konterfekt z różnych historyjej zebrany”. A zatem opowiedziane historie wzorowane były albo na różnych obcych źródłach, albo też sam Cezary traktował zbiór jako różnoautorską antologię. Przedmowa wskazuje, że od porządku autorskiego istotniejsza była idea spajająca tom. Antypasty zalecają się jako rodzaj poradnika dla przyszłych żon i mężów, swoiście pojęty fabularny podręcznik nauk przedmałżeńskich („wszytkim, którzy do stanu małżeńskiego aspirują”), który poza rozrywką („wesoła, miła i prawie czasowi służąca […] materyja”) miał ukazać, jak miłość i wierność potrafią zwyciężać przeciwności losu. Ujawniony został w ten sposób klucz doboru tekstów. Oprócz Morsztynowej historii o królewnie Banialuce, której zakochany książę poszukiwał przez długi czas, by móc wreszcie zaślubić, na tom złożyły się przeróbki bestsellerów europejskiej nowelistyki: dzieje Galezjusa i Filidy są adaptacją opowiadania Boccaccia (Dekameron V 1), a Przemysława i Cecylii polonizują niezwykle popularną historię wiernej Gryzeldy w kształcie, jaki nadał jej Petrarka. W pierwszej opowieści to miłość uczyniła z nierozgarniętego prostaka młodzieńca godnego ręki księżniczki, którą, gdy nie dano mu jej po dobroci, wziął siłą; druga opowiada o posłuszeństwie Cecylii poddawanej przez męża najokrutniejszym próbom. Ze wszystkich trzech historii płynie więc morał, iż prawdziwe uczucie pokona każdą przeszkodę.
Antologia Cezarego musiała zostać entuzjastycznie przyjęta. Do roku 1736 drukarnia regularnie co kilkanaście lat wznawiała zbiór. Powodzenie tytułu było tak duże, że – jak dowodzi formuła na karcie tytułowej wydania z 1689 r.: „Cum gratia et privilegio S.R.M.” – drukarnia zabezpieczyła sobie wyłączność na druk przywilejem królewskim. Franciszkowi Cezaremu, wnukowi, odnowił go 20 X 1697 r. August II Mocny. Po najbardziej dochodowych wydawnictwach słownikowych, podręcznikowych i dewocyjnych przywilej ów wymienia literackie bestsellery oficyny – między Gofredem („Goffredi Historias bellicas in 8-vo”), a podebranymi drukarni Akademii Zamojskiej Sielankami Szymonowica („Sielanki Simonis Simonidis”) sekretarz królewski wpisał: „Banialucum alias Antipastos matrimoniales”. Dopiero ostatnie wydanie zbioru z 1752 r. ukazało się w prowincjonalnej drukarni, która zataiła swój szyld; edycja nie wystawia jej dobrego świadectwa, za to niegasnącej popularności antologii – jak najlepsze.
Łącznie Antypasty małżeńskie w latach 1650-1752 doczekały się ośmiu edycji. Typowy nakład tego okresu szacowany bywa zwykle na 500 egzemplarzy, jednak w przypadku wydań Antypastów musiały być one dużo wyższe. Według inwentarza oficyny Cezarego z 1736 r. w magazynie znajdowały się zaledwie 4 egzemplarze druku. Jeszcze w tym samym roku ukazało się wznowienie tytułu, a kolejny inwentarz, sporządzony dopiero 15 lat później, ujawnił na stanie drukarni aż 1132 egzemplarze, co oznacza, że nakład edycji z 1736 r. mógł wynosić nawet 2000 sztuk, dorównując ilością tytułom dewocyjnym tłoczonym przez tę oficynę. Jeśli pozostałe siedem wydań tłoczono w porównywalnych nakładach, oznaczałoby to nie tylko stałą obecność tytułu na rynku wydawniczym, ale także grubo ponad 10 000 sprzedanych egzemplarzy!
CZYTELNICZY FENOMEN
Nic dziwnego, że począwszy od pierwszego wydania, poszczególne edycje Antypastów znajdujemy w inwentarzach księgarskich. Pierwodruk posiadał lwowski bibliopola Szymon Wilczowski, sprowadzający z Krakowa przede wszystkim książki z oficyn Cezarego, Piotrkowczyka i Schedla. W spisanym w 1653 r. inwentarzu wśród około stu tytułów o charakterze szkolnym i popularnym, a więc takich, które mogły liczyć na szybki zbyt, obok wznowień powieściowych bestsellerów ubiegłej epoki w stylu Historyi o Poncyjanie czy Marchołta znalazły się również świeżo wydane Antypasty małżeńskie.
By pozostać przy peryferyjnym z punktu widzenia Krakowa Lwowie, spójrzmy na działającą w latach 1704-1715 księgarnię Ignacego Antoniego Hebanowskiego. Dla sześcioletniego okresu, kiedy w latach 1709-1715 była prowadzona przez Jakuba Matiaszkiewicza, dysponujemy wcale szczegółowym zestawieniem sprzedanych tytułów. Przyglądając się liczbom, nie zapominajmy, że szwedzka okupacja czy morowe powietrze szerzące się w mieście w latach 1705-1710 sprawiły, iż nie był to dobry czas na czytanie i nabywanie książek. Mieszczanie i drobna szlachta z powieści kupowali przede wszystkim historie o królewnie Magielonie (29 sztuk), o Ottonie (21) czy Poncjanie (21), wszystkie początkowo po 10 gr., a po podwyżce cen w 1711 r. po groszy 18. Osobno wspomnieć wypada o wznowieniu Morsztynowej Filomachii z 1705 r., której według tej samej taksy sprzedano aż 32 egzemplarze. Na tym tle 16 zakupionych woluminów Antypastów z 1703 r. robi wrażenie dopiero wówczas, gdy zauważymy, iż cena egzemplarza wynosiła grubo ponad florena (złotego). Biorąc pod uwagę, że edycja ta – podobnie jak pozostałe wydania tytułu – drukowana była na kiepskim papierze i nie zalecała się typograficznymi fajerwerkami, ową cenę należy uznać za wysoką. Widocznie znający tamtejszy rynek księgarz mógł sobie na to pozwolić. Pod względem rentowności Antypasty biły na głowę niezwykle poczytną Argenidę Wacława Potockiego (sprzedano zaledwie 10 egzemplarzy za równowartość 6 fl.), Psyche Jana Andrzeja Morsztyna (8 egzemplarzy po 5 fl.) czy Tobijasza wyzwolonego Stanisława Herakliusza Lubomirskiego (6 egzemplarzy po 4 fl.). W przypadku tych tytułów popyt mogła obniżyć wysoka cena, czego nie da się powiedzieć o Nadobnej Paskwalinie Samuela Twardowskiego: wycenionych na 20 gr. egzemplarzy przez 6 lat zakupiono zaledwie 7.
Czas sprzedaży Antypastów znacznie zresztą przekracza owo stulecie, w którym drukowano kolejne wydania tytułu. Pozycja nie znika ze straganów i półek księgarskich zaraz po 1752 r., kiedy ukazała się ostatnia znana edycja. W spisanym w roku 1770 inwentarzu książek bibliopoli Wojciecha Karasińskiego („które bierze P. Karasiński do Warszawy”) znalazło się również 7 egzemplarzy tytułu Historyja o Banaluce [!] na łączną sumę 3 fl. i 15 gr. Egzemplarz Banialuki kosztował zatem jedynie 15 gr., w stosunku do wyśrubowanych przez Matiaszkiewicza cen sprzed 60 lat staniał więc trzykrotnie. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych katalog Grölla poświadcza, że Banialuka,obok innych nieśmiertelnych historii o Magielonie czy Meluzynie, sprzedawana była przy okazji ludniejszych zjazdów w mniejszych miejscowościach „wschodniej krainy”: na kontraktach – w Dubnie, Mińsku, Nowogródku, a na jarmarkach – w Zelwie i Swisłoczy.
Zbiór pozostawał na rynku księgarskim praktycznie do końca XVIII w., z czasem jednak sięgają po niego przedstawiciele coraz bardziej peryferyjnych kręgów czytelniczych. Przez całą drugą połowę XVII w. kolejne wydania Antypastów miały gwarantowane miejsce w bibliotekach magnatów i bogatej szlachty. Jeden z egzemplarzy wydania z 1689 r. podpisany został przez nastoletnią Różę Ogińską (zm. 1724): „Ta księga Róży Ogińskiej podskarbianki nadwornej W[ielkiego] Ks[ięstwa] Litewskiego. Warszawie 22 marca roku 1697” (k. A1v). Kiedy ojciec panny, Mikołaj Franciszek Ogiński (zm. 1715), w okresie burzliwego interregnum po śmierci Jana III Sobieskiego pozbawiany był właśnie przez Sapiehów urzędu podskarbiego nadwornego Wielkiego Księstwa Litewskiego, późniejsza żona Stanisława Bonifacego Krasińskiego zaczytywała się w Banialuce, która faktycznie miała się dla niej stać „małżeńską antypastą”. Dobitne świadectwo panieńskiej lektury jest o tyle istotne, że pozwala skonkretyzować częste w epoce uwagi o tym, iż barokowe panny i panie prócz żywotów świętych oddawały się również lekturze „historyj i zmyślnych romanów”. Jak widać, antologia Cezarego także odnajdywała drogę do właściwego adresata.
To samo zapewne wydanie Antypastów posiadał koniuszy wielki koronny i starosta żydaczewski Jerzy Stanisław Dzieduszycki (1670-1730). Wymienia je w każdym razie sporządzony ok. 1694-1696 Regestr nowych ksiąg. Wielojęzyczna biblioteka pana starosty zawierała ponad 3500 tytułów, przede wszystkim łacińskich, francuskich, włoskich, nawet hiszpańskich; jedynie niespełna 200 to tomy w języku polskim. Księgozbiór był na tyle zasobny, że do jego porządkowania zatrudnił Dzieduszycki Jakuba Matiaszkiewicza, tego samego, który w księgarni Hebanowskiego zawyżał później cenę Antypastów, co bynajmniej nie odstraszało nabywców. Warto również przypomnieć, że w pośmiertnym inwentarzu książek koniuszego wielkiego koronnego i wojewody krakowskiego Aleksandra Michała Lubomirskiego (ok. 1614-1677), zestawionym w 1678 r., znajdował się odpis Banialuki. Z kolei inwentarz wojewody wołyńskiego Jana Franciszka Stadnickiego (zm. 1713), spisany w roku 1697, wymienia Historyję o Banaluce [!], która równie dobrze może oznaczać edycję Antypastów, jak i rękopiśmienną kopię romansu Morsztyna.
Choć elity romans Morsztyna czytały chętnie, nie był on adresowany li tylko do nich. Któreś z dwóch pierwszych wydań Antypastów najpewniej posiadał w swym uczniowskim księgozbiorze nastoletni Stanisław Samuel Szemiot, który w 1674 r. rozpoczął poetycką odyseję grafomana m.in. przewierszowaniem na wzór Banialuki współwydanych z nią nowel prozatorskich. Z inwentarza sporządzonego dwa lata później wynika, że druk zbioru zasilił też księgozbiór chorążego przemyskiego Krzysztofa Tomasza Dorohojowskiego. Ten wielbiciel Morsztynowego pióra miał również pierwodruk Filomachii oraz dodatkowo – wszystko na to wskazuje – odpis Banialuki. Z kolei jeden z egzemplarzy późnego wydania z 1736 r. opatrzony został notą proweniencyjną: „Ex libris Stanislai Kuczkowski 1738”.
Miłosne perypetie wschodniej królewny doceniali nie tylko czytelnicy szlacheccy. Antologię Cezarego wymienia również pośmiertny inwentarz lekarza i rajcy lwowskiego Ludwika Waleriana Alembeka z 1704 r. Mogło to być któreś ze starszych wydań, gdyż trzon biblioteki stanowił księgozbiór zgromadzony przez jego ojca, Waleriana (zm. 1676).
Znane świadectwa odbioru dowodzą, iż z czasem Banialuka stała się przede wszystkim lekturą zubożałej szlachty na zapadłych Kresach Wschodnich, sentymentalnych panienek, podsędków czy służby. Na takiego adresata obliczone były wznowienia niegdysiejszego romansu rycerskiego, popularnych historii o Aleksandrze, Poncjanie, Ottonie, Magielonie czy Meluzynie, które przypadły na lata 1750-1763. Fala ta wyniosła również Banialukę. Do 1736 r. stale wydawany w drukarni Cezarowej zbiór, w roku 1752 został podebrany przez jakąś prowincjonalną oficynę, która dla celów handlowych zmieniła formułę tytułu. Choć układ tomu pozostał bez zmian, na opatrzonej prymitywnym drzeworytem karcie tytułowej zamiast antologii trzech historii mających dawać przedsmak małżeńskich rozkoszy zareklamowana została lokomotywa, która ciągnęła tryptyk: Historyje ucieszne o zacnej królewnie ze wschodnich krajów Banialuce stylem polskim opisane, z przydatkami wydane. Odwołanie do rodzimego charakteru („stylem polskim opisane”) przeciwstawiać miało Banialukę pokracznym na ogół przekładom ubiegłowiecznych francuskich fabuł powieściowych, które zalały ówczesny rynek wydawniczy.
Wydanie to – obok wznowień innych przebrzmiałych hitów, jak Historyje rzymskie, Historyja piękna i ucieszna o Otonie, cesarzu rzymskim czy Argenida Potockiego – miał w swoim dwustuksiążkowym zbiorze Michał Łojowski. Oprócz powieściowych ramot w stylu Meluzyny i Magielony tę samą zapewne edycję uwzględnia spis książek prawnika i historyka Mateusza Nielubowicza z 1785 r., który rozczytywał się przede wszystkim w modnej powieści francuskiej. Banialukę właśnie dlatego tak zaciekle atakowano jako przeżytek, że w pewnych kręgach czytelniczych cieszyła się tak dużą popularnością.
Wielce wymowne jest otoczenie jednego z zachowanych egzemplarzy wydania Antypastów z 1719 r., współoprawnego z innymi broszurami. Pozostałe 18 druków tego klocka introligatorskiego pochodzi z ostatniej ćwierci XVIII w. i w przeważającej większości związanych jest z uczniowską muzą warszawskiego kolegium pijarów. Wspólna oprawa dowodzi, że teksty te czytane były razem, i sugeruje szkolny wiek czytelnika. Poza tym resztę druków różni od Antypastów właściwie wszystko. Tylko one wydrukowane zostały na wyraźnie gorszym papierze i jako jedyne złożone niegdysiejszą szwabachą. Staroświecko wyglądający tom wyraźnie odcina się na tle oświeceniowej estetyki pozostałych druków. Współistnienie „nowego” i „starego” w czasach Sasów opisywano na ogół, analizując wypowiedzi twórców. Ów klocek pozwala prześledzić je z perspektywy czytelnika, który choć należał już zdecydowanie do formacji oświeceniowej, bynajmniej nie potrafił się rozstać z Banialuką. Jej urok okazał się przemożny.
Od Banialuki do banialuk: nagonka oświeconych
Na fakt, iż przynajmniej od połowy XVIII w. Banialuka trafia do księgozbiorów właścicieli o wyraźnie anachronicznych gustach, zwracają także uwagę liczne wypowiedzi literatów. Zanim powieść na stałe wywalczyła sobie obywatelstwo w panteonie gatunków poważanych, na łamach ówczesnych czasopism i w tekstach literackich rozegrała się prawdziwa batalia z romansem. Na cel wzięto „moralnie podejrzane” przekłady z francuskiego oraz dawne romanse rycerskie, nieustannie wznawiane i wciąż kształtujące panieńskie fantazje. W tym drugim przypadku ze stosunkowo nielicznego zestawu sztandarowych tytułów uczyniono ofiarnego kozła, bezpardonowo zwalczanego przez oświeconych literatów. Banialuka stawiana była w pierwszym szeregu ze względu na swoją ogromną popularność: krytycy obśmiewali ją i zaszczuwali właśnie dlatego, że szeregowi odbiorcy podziwiali i zaczytywali.
Jeszcze przed 1752 r. Franciszka Urszula Radziwiłłowa – skądinąd wierna czytelniczka Antypastów, która dwie uzupełniające Banialukę prozatorskie historie przerobiła na dramaty – w Komedii wytwornych i śmiesznych dziwaczek, będącej z kolei adaptacją sztuki Moliera, do przejętych z oryginału Artemenesa, czyli Wielkiego Cyrusa i Klelii Madeleine de Scudéry dodała od siebie Banialukę, która nie miałaby sensu bez fabularnych komplikacji (Scena 4):
Tak by się awantura Baneluki zniosła,
bez przygód amorycznych w port płynąc bez wiosła.
Satyryczne ostrze autorka skierowała przeciw pannom, które przez przywołane na zasadzie pars pro toto romanse nauczone były, iż miłosne uczucie winno polegać na długotrwałych zachodach, pokonywaniu rozlicznych przeszkód, przeżywaniu dramatycznych przygód, staczaniu krwawych pojedynków, a nie na małżeńskiej intercyzie.
Problem udziału Banialuki w sentymentalnej edukacji dziewcząt wraca raz po raz w krytycznych głosach oświeconych literatów, którzy poczuwali się do reedukacji pokoleń wychowanych na takiej literaturze. W Radach młodej Dorotce danych. Z francuskiego, wydrukowanych w 1774 r. w „Zabawach Przyjemnych i Pożytecznych”, Franciszek Zabłocki udaje, że gani dwunastoletnią adresatkę za czytanie pożytecznych ksiąg (w. 119-128):
Nie lepiejże czytać Magiellonę
lub Hipolita miłostki zmyślone
z Juliją swoją, albo Banelukę?
Teć to ukażą kochania się sztukę!
W romansach tedy zasmakuj, Doroto,
romanse więcej poważaj nad złoto!
Tam najprościejsze serce w niewinności
dozna tlejących iskier namiętności;
tam znajdziesz obraz łechcących rozkoszy,
bo cnota nigdy ich swobód nie płoszy.
Obok paru innych romansów w drugiej połowie XVIII w. Banialuka stanowiła elementarz zarówno romansowej mowy, jak i romansowych zachowań. Świadectwa Radziwiłłowej czy Zabłockiego stanowią najlepszy dowód, że utwór Morsztyna pozostał w ścisłym gronie ulubionych dziewczęcych lektur, z małżeńskiej przekąski awansując z czasem do rangi panieńskiej książki zbójeckiej.
Na czoło nagonki wysforował się „Monitor”, mający ambicje kształtowania nowych gustów oświeconej publiczności. Dama „modna” na propozycję, by wzięła do ręki książkę, odpowiada:
Co mnie po takiej zabawie? Ale oprócz tego ja czytam Koloandra, Chryzeidę, Magiellonę, Banelukę etc. Czyliż to nie dosyć?
Oto i drugi aspekt, za który zbierała cięgi burzliwa historia miłości wschodniej królewny: dla czytelników ukształtowanych lekturą pokroju kancjonału, kalendarza, sennika czy dawnego romansu tego typu utwory pozostawały na ogół jedynym książkowym autorytetem. Już Józef Bielawski w komedii Natręci, której premiera odbyła się 19 XI 1765 r., w usta chełpiącego się swą elokwencją skarbnika Trzpiotowskiego włożył kwestię (Akt I, Scena 4):
Żałuję, że nie umiesz pożytkować z mojej retoryki, bo ode mnie tych kawałków uczyć się potrzeba, których ani w Magiellonie, ani w Kleomirze, ani w Baneluce, ani w żadnym autorze nie znajdziesz W[aszmość] Pan. Ja bym ledwo nie przysiągł, że co u inszych ludzi w żyłach krew, to w moich sentymenta cyrkulują, bo ja, przyznam się W[aszmość] P[anu], mało ksiąg czytałem – co mówię i umiem, jest dziełem tej głowy.
Tu lektura elementarna ograniczona została do rudymentów lektury sentymentalnej: trzy romanse na krzyż starczyć mają za całą erudycję pana skarbnikową!
Równie bezwzględny wobec Historyi o królewnie Banialuce był cytowany już Franciszek Zabłocki, który obśmiał ją w komedii Zabobonnik. Na banał wygłoszony z pełną powagą przez zarządzającą domem Anzelma Reginkę jego sługa Filutowicz ripostuje (Akt III, Scena 2, w. 97-98):
Daj go katu swój morał! Z któregoż rozdziału
wzięłaś go, z Banieluki czy z kancyjonału?
Przy czym przed Banialuką przestrzegał Zabłocki nie tylko służbę domową i małoletnią Dorotkę, ale także księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego w odzie dedykacyjnej rozpoczynającej Zabobonnika (w. 43-48):
Wstyd wspomnieć płody owych czasów opłakanych,
bujne arcybystrego iskry genijusza: Wojsko afektów nowo zarekrutowanych, Sejm diabłów, Banielukę, Czyściec patrycjusza;
z resztą panegiryki, tak ciemne jak wieki,
zajęły głowy puste i biblijoteki.
Tych parę tytułów zakreślać miało horyzonty poznawcze ziemianina, co (w. 59-60):
[…] dorobkiem się biédził,
mało czytał, mniej pisał, a gdy pisał, brédził.
Do głosów tych skwapliwie przyłączył się Ignacy Krasicki, pisząc w 1781 r. autorowi Historii narodu polskiego (Do księdza Adama Naruszewicza, koadiutora smoleńskiego, w. 45-50):
Dość ciemna zawżdy przeszłość, po cóż ją kunszt ciemni?
Na co pisać, jeśli się zmyślać zda przyjemniéj?
Wielkie pole romansów i te kreślić sztuka:
niech miejsce naszej Wandy zajmie Banaluka,
Krakusa – Kaloander, a dopieroż pięknie
pod hasły zwycięskimi nieprzyjaciel stęknie.
Przy innej okazji na wąskiej półce sarmackiego roztropka ustawi romans obok popularnego kalendarza, które wspólnie wyczerpują nie tylko jego księgozbiór, ale i skarbnicę inwencyjną (Do…, incipit: „Przecież to i koło Warty…”):
Słodkie czytanie odezwy Waszmość Pana, w której cytujesz kalendarz i Banalukę, dało mi uczuć,
iż to czasem i w kącie pociecha się zdarza
lepsza od Banaluki i od kalendarza.
Jedno z drugim prawie równie, ale
to nie jest banaluką, w czym ma korzyść serce –
już te miłe wyrazy dzisiaj w poniewierce.
Nie od rzeczy będzie w tym miejscu dodać, że Krasicki sam miał w swej zasobnej bibliotece egzemplarz Antypastów małżeńskich, a usprawiedliwić księcia biskupa warmińskiego może jedynie to, że tom ów był współoprawny z innymi drukami.
Ostatnim akordem owej krucjaty były pisane w latach 1775-1777 Organy Tomasza Kajetana Węgierskiego. Tu do literackich ramot zaliczone zostały nie tylko romanse scharakteryzowane przez autora jako: „Koloander wierny […], romans dobrze głupi”, czy „Fortunat, romans nudny, którego kartki bez ziewania czytać nie można”, ale również Natręci Bielawskiego atakujący Banialukę! Krytyka poszła jednak w innym kierunku – opasłe foliały posłużyły za amunicję. W bibliotece zakrystii oprócz dzieł dewocyjnych znalazło się również miejsce na znany romans, drobny druk in quarto okazał się wcale skutecznym pociskiem (V, w. 129-136):
Przypadł śpiącemu Bartek szybko na ratunek,
w przyzwoity porządnie opatrzon rynsztunek,
a mszcząc się na plebanie, porwał Banialukę
i nią mu fryzowaną wysadził perukę.
Spadła, a ksiądz ukazał spod niej łeb tak goły,
że się w niebie zdziwili święci i anioły,
a w jasne i glancowne wpatrując się ciemię,
mniemali, że się Słońce przeniosło na Ziemię.
Jak widać, nawet sceptyczny Wiek Rozumu potrafił przyznać Banialuce walory jeśli już nie oświeceniowe czy oświatowe, to przynajmniej oświetleniowe! Autorski przypis nie pozostawia złudzeń na temat stosunku Węgierskiego do utworu Morsztyna:
Banialuka, dawna bardzo historia romansowa, pozbawiona sensu, ledwie już podsędków jest zabawą.
Warto zaznaczyć, że przeniesiony z salonów na panieńskie gotowalnie czy półki podsędków, a nawet klechów, romans Morsztyna, choć potrafił spaść na księżą głowę, nigdy nie upadł tak nisko, by stać się drukiem straganowym, jak tyle innych opowieści średniowiecznej i renesansowej proweniencji o przedłużanej dacie przydatności do lektury, jak choćby Sowiźrzał, Magielona czy Gryzelda. Tekst uratowała forma wierszowana, która uniemożliwiała jego językową aktualizację, podczas gdy historie prozaiczne, dalej cieszące się czytelniczym wzięciem, stale nowelizowano.
Frontalny atak okazał się o tyle skuteczny, że tytułowa bohaterka krytykowanego romansu „poszła w przysłowie”, stając się synonimem bzdury i głupoty. W takim znaczeniu przywoływał ją już cytowany Krasicki, a przede wszystkim Stanisław Kostka Potocki swojej Banialuce. Zatytułowaną tak satyrę z 1782 r., atakującą Stanisława Augusta i jego popleczników, rozpoczyna wymowna apostrofa (w. 1-4):
O Banialuko, natchnij moje pienia,
wszak mądry nie ma rozumu i cienia –
próżno nad pismem wytwornym blednieje:
on dobrze pisze, a głupi się śmieje.
Banialuka znaczy tu tyle, co (w. 89): „Głupstwo ulubione”. Podobnie u Juliana Ursyna Niemcewicza w wystawionej 22 XII 1811 r. komedii Samolub, gdzie przerysowana żona modna tak ganiła postępowanie męża Dobrosława (Akt II, Scena 1):
Co to za banialuka! Morze głupstw bezdenne!
Jakże też nasze gusta, skłonności odmienne!
Kontekst nie jest w tym przypadku jednoznaczny i możemy mieć do czynienia z poświadczeniem jeszcze jednego znaczenia słowa na przełomie XVIII i XIX w., którego nie notują słowniki dawnej polszczyzny: banialuka znaczyłaby wówczas tyle, co ‘głupiec’.
Mimo zmasowania i zajadłości nagonki Banialuka potrafiła ujść kłom zoilów. Na tylnej karcie ochronnej jednego z egzemplarzy wydania Antypastów z 1703 r., wśród notatek o datach świąt rodzinnych i wierszyków poczynionych dziewiętnastowieczną ręką gdzieś na dalekiej Ukrainie, znajdujemy także adnotacje: „Czytana dnia 9 Febr[uara] 1814”, „Czytana dnia 25 Decembr[a] 1823”, a z boku jeszcze: „1826 r. dni 1 i 2 Aprila”. W czasie, gdy Wieszcz z kresowego Nowogródka wydawał przywracające do łask fantastykę Ballady i romanse, intronizując nimi nową epokę, w historii Morsztyna wciąż się rozczytywano, choćby na Kresach. Leciwy romans o wschodniej królewnie zaszyty w domowych biblioteczkach przetrwał mroczne dla literackich marzycieli czasy Oświeconych, mając swój udział w przygotowaniu gruntu pod romantyczny przełom.
Źródło
Hieronim Morsztyn, Historyja ucieszna o królewnie Banialuce, wyd. Radosław Grześkowiak, Warszawa 2007 (Biblioteka Pisarzy Staropolskich 34). W niniejszej edycji, opublikowanej za zgodą Autora, pominięto zawarte w wersji drukowanej przypisy.