Mikołaj Sęp Szarzyński
Sebastian Grabowiecki
Stanisław Grochowski
Kasper Twardowski
Hieronim Morsztyn
Szymon Zimorowic
Kasper Miaskowski
Maciej Kazimierz Sarbiewski
Daniel Naborowski
Łukasz Opaliński
Krzysztof Opaliński
Jan Andrzej Morsztyn
Zbigniew Morsztyn
Wacław Potocki
Wespazjan Kochowski
Stanisław Herakliusz Lubomirski
Józef Baka
Poeci "minorum gentium"
Samuel Twardowski
Jan Chryzostom Pasek
Jędrzej Kitowicz
Benedykt Chmielowski
Jan III Sobieski
Varia
Opracowania
Jan Kozakowicz
ORZECH WŁOSKI
Wielmożnemu Jego Miłości Panu, P[anu] Stanisławowi Kiszce etc.,
memu Miłościwemu Panu
Godzieneś, zacne Panię, złotych jabłek, godzien
I szczerego złota, w co kraj litewski głodzien.
I ja w mej nic takiego nie widzę chudobie,
Co by się twej zejść mogło Panięcej osobie.
Wszakże, iż i ubogim kadzidłem czczą bogi,
Przyjmi ode mnie wdzięczną twarzą dar niedrogi,
Który-ć przynoszę aże z Parnasu sławnego:
Orzech wyjęty na wzór z poety włoskiego,
Który urodziwszy się w pełnym wód Sulmonie,
Od cesarza zasłany zmarł w Sarmackiej stronie.
Orzech włoski
Ja, orzech, krom nagany zrosły podle drogi,
Nieznośne krzywdy cierpię i niepokój srogi,
Bowiem źli ludzie co raz, idąc, w mię kołacą
A mój urodzaj kijmi i kamieńmi płacą.
Takci złoczyńcy na śmierć bywają skazani
A bez żadnej odwłoki z urzędu karani.
A jam nic nie przewinił, jeśli jeno wina
To jest, iż tak obrodzę, aż się drzewo zgina.
Ale przedzej, gdy jeszcze nie tak lata były
W złość żyzne, same drzewa okwicie rodziły.
Wtenczas sprzątnąwszy z swego sadu kmieć ubogi,
Za obrodzenie wonnym czcił kadzidłem Bogi,
I przeto słodkie wino hojnie się rodziło
A zielonych oliwek pełno wszędzie było,
I już by się z owocy drzewa zobolały,
By gałęzia podparte soszki nie trzymały.
Nawet przykładem naszym niewiasta rodziła,
A każda w one czasy matką się chłubiła,
Lecz gdy jęli nierodnym pod jaworem siadać,
A jego też nad insze drzewa cień przekładać,
My się też, rodne (jeśli jeno orzech iście
W tej rocie jest), poczęły przyubierać w liście.
Teraz ani się roczne owoce zradzają,
Ani jagody na swych drzewiech dostawają,
Dziś płód jest na zawadzie która chce być gładką,
A co by chciała teraz rodzić, najdziesz rzadką.
Gdybym nigdy nie rodził, byłbym bezpieczniejszy,
I od przenagabania takiego wolniejszy.
Takie gdy dojdą winną macicę przygody,
Przyrzekam, żadnej z siebie nie wyda jagody.
I oliwka z tej wieści płoną już zostanie,
Toż się gruszce, jabłoni i wiszni dostanie,
Że już nie będą więcej rodzić oprócz pniaka,
Co będzie niepotrzebnie stał, gdy płaca taka.
Wprawdzie nie zajźrzę, ale żadnego tak iście
Drzewa nie tłuką, choć ma bez owoców liście.
Patrzcie, jako na inszych zawżdy gałąź cała,
Że pocisk ani pałka na nich nie postała,
Ale mnie ciężkie rany od ułomków szkodzą,
Któremi na me dobra ustawicznie godzą.
Nie czyni to nienawiść, lecz się spodziewają
Oberwać co korzyści, przeto tak rzucają.
Tak zawżdy on przed sądem jest winny, z którego
Ma co sędzia obedrzeć; ale ubogiego
Wolnym zaraz uczynią, by był nawinniejszy,
Takić podróżny człowiek bywa bezpieczniejszy,
Gdy z sobą nic nie niesie, lecz co jedzie z worki
Pełnemi śrebrnych orłów, straszny las, pagorki
Straszne mu są wszelakie. Równie się ja boję,
Widząc, że się na głowę usadzili moję,
A insze drzewa, że nic nie rodzą, i krzaki,
Są bezpieczne i będą aż na czas wszelaki.
Abowiem, co nas bliskie płonki abo krzaki,
Miewają na gałęziach swych kijowe znaki,
To nie za siebie cierpią, ale ja im tego
Napędzę, iże z razu co cisną tęgiego na mię,
Patyk lub kamień, on się obróciwszy,
Drugie niewinne tłucze, w mię nie ugodziwszy.
Ale i w tym niech wiarę tracę, jeśli dalsze
Ode mnie nie są zawżdy piękniejsze i calsze,
Przeto, gdyby rozumnych drzew słowa iść miały
Za myślą, już by każde mój cień przeklinały.
O jakoważ nędza być u wszech w nienawiści
Dla swojej własnej szkody a ludzkiej korzyści!
Ale snadź wielką pracę kmiotkowi zadawam,
Iż na niewyprawionej ziemi tak przestawam,
Sam rostę dobrowolnie na wzgardzonej roli,
A każdy mię, kto idzie drogą, ma po woli.
Iżbym zbożu nie szkodził, bo ten głos, że szkodzę
Zbożu swym cieniem, roli na końcu się rodzę.
Nie trzeba sierpem cienia mojego ujmować,
Ni twardej ziemie orać, włóczyć lub hakować,
Choćbym z gorąca, albo z wielkiego pragnienia
Zdychał, nie dadzą krople wody dla ulżenia.
Lecz skoro się wyłuszcza z łupin orzech nowy,
Ali natychmiast na mię mają drąg gotowy,
Którym pełne gałęzie srodze obijają,
Nie dosyć mając, że i kamieńmi ciskają,
Chociaż ze mnie niemały pożytek miewają,
Bo dla ozdoby stołu na wety dawają.
Cóż mówię: "dla ozdoby", gdyż mię posyłają
Do żołądka! Dzieci zaś jaką rozkosz mają!
Abo z prosta je tłuką, abo położywszy
Na czym, biją raz i dwa palcem przypuściwszy.
Nuż do dołku pod miarą z garści wymiatują,
A którego część cetnem wrzuconą najdują,
Ten bierze za wygraną, lecz licho przegrawa,
Gdy się w dołku z czyjego rzucania zostawa.
Jest takież gra, co jednym lub parą stawiają
Opodal siebie, a tam z bikiem wyjeżdżają,
Którym, skoro uderzy, wnet stawkę wygrawa.
I ta zasię gra nie mniej pociechy dodawa,
Którą cetnem i lichem zową, bo gdy zgadnie,
Nie jeden mu tam orzech z pożytkiem przypadnie.
Mogłoby się też inszych sztuk naleźć okwicie,
Jakowych są świadome dzieci pospolicie.
Szczęśliwe drzewo, które na gruncie osobnym,
Rostąc, cieszy oracza owocem ozdobnym,
Wolne wrzasku ludzkiego, koleśnego trzasku
Wolne jest, ani z drogi nie nabierze piasku,
One swemu kmieciowi cokolwiek zrodziło
Daje, on biorąc życzy, by tak zawżdy było.
A ja nigdy nie mogę swojego dochować
Wcale płodu, zaraz go poczynają psować.
Jeszcze miękka łupina, a oprócz samego
Mleka we śrzodku zgoła niemasz nic źrzałego,
A już najdziesz, którzy w mię patykami mierzą,
A ukwapliwym razem czcze owoce bierzą.
Jeśli rwą w mierze, niech też zostawują w mierze,
Lecz więtszą część podróżny niżli sam pan bierze.
Często drugi, gdy baczył, że liścia nie było
Na wierzchołkach, rozumiał, iże to sprawiło
Burzenie Akwilona srogie północnego,
Drudzy z gorąca, inszy zaś z mrozu tęgiego
Mniemali, że tak ze mnie liście pospadało,
Część zaś wierzyła, że się to od gradu stało.
A mnie ani poraził grad zbożom szkodliwy,
Ani wiatr, ani słońce, ani mróz dotkliwy;
To wada, że obradzam hojnie panu swemu,
A łup, który był wielom, i mnie jest ku złemu.
Dla łupu dałeś gardło, biedny Polidorze,
Dla łupu drugi z nawy wrzucon w słone morze,
Dla wróżki próżno doma mąż dobry ulegał,
Twym się łupem, zła żono, śmierci nie wybiegał.
Hesperyjskiego króla trwałby był sad cały,
Jedno iż się w nim złote jabłka najdowały,
Dobyto go tak, że drzwi były połupane,
Stróż zabity, a drogie owoce pobrane.
Zły cierń z ostem są wolne, bo wnet zadzierają
Ostremi pazurami, gdy się ich tykają,
A ja, iż nic nie szkodzę ani drapać mogę,
Czuję i miewam na się od kamieni trwogę.
Każdy od słońca cieniem mym zasłonę miewa,
Gdy we Lwie ogień gwiazdy gorącej zagrzewa.
Może się też pod mię skryć, kiedy niespodziany
Z nieba linie deżdż z wiatrem na poły zmieszany.
Gdyż wszytko czynię dobre, wyrządzam posługi,
Jeden za to w mię złomkiem, trafia żerdzią drugi.
Bych sie już i mostem kładł, wszytko nadaremno
Czynię, kiedy im prawie nic nie jest przyjemno.
To ucierpiawszy, muszę pańską po niewoli
Skargę znosić: jaż winien, że pełno po roli
Kamienia, które gdy on na kupę gromadzi
Uprzątając swą ziemię, tym mnie barziej wadzi,
Abowiem którzykolwiek tą drogą wędrują,
Z tejże kupy kamienie na mię wymiatują.
Przeto inszym szkodliwe, mnie mrozy są zdrowe,
Zima mi bezpieczeństwo przynosi gotowe;
Aczem wtenczas jest goły, wszakoż to nie szkodzi,
Bowiem gdy nic nie widzi, żaden w mię nie godzi,
Ale jako swojemi dary obleczemy
Gałęzie, gęstsze niż grad kamienie cierpiemy.
Snadź tu kto rzecze, że to wszytkim przynależy
Prawo: wolno brać i rwać co przy drodze leży.
Jeśliże się to godzi, więc do zamczystego
Wnidź sadu, muszkatelki porwi, z wiszniowego
Drzewa pozrywaj owoc, a wziąwszy sierp krzywy,
Zaczni żąć cudze zboże, człowiecze złośliwy.
Niechaj taka swawola i w mieściech panuje,
Niech co ujźrzy cudzego, to gwałtem zajmuje.
Pobierzcie z kramow gwałtem sukna i korzenie,
Wyłupcie z skrzyń pieniądze i drogie kamienie.
Ale się rzeczy takie nie biorą ni wzięte
Będą, póki ustawy i prawa brzmią święte
I póki rządzi możny król śliczną koroną,
I też księstwy wielkiemi, będzie za obroną
Jego wszytko w całości trwać. Ale cóż z tego,
Kiedy mię przedsię tłuką i śrzód dnia białego,
Dla czego nierzkąc gniazdko ptaszek wije sobie,
Ale i postać trochę nie śmie w żadnej dobie,
Lecz kamień na gałęzi rozsochatej leży
Właśnie, jak żołnierz mocny, gdy zamek ubieży.
Inszy więc przą występków swoich dopuszczonych,
Chocia jawnych, i radzi, żeby ludzie onych
Nie wiedzieli; ja zeznam, że za krzywdą moją,
Gdy się kto łupin dotknie, natychmiast napoją
Palce sokiem czarnawym, a toć jest krew moja,
Tą zlana z trudna ręka odmyje się twoja.
O częstożem ja pragnął, gdy mi dokuczyły
Lata, iżby mię wiatry z gruntu wywróciły,
Abo żebych uschnąwszy dokonał żywota
A postradaniem duszę pozbył i kłopota.
O częstożem ja pragnął, żeby mię obalił
Ścisły kmiotek siekierą abo piorun spalił.
I zdarzyłby to był Bóg, by wichry porwały
Dobra moje lub same ze mnie pospadały.
Tak, gdy przyczynę śmierci odejmujesz, bobrze,
Od siebie, przy ostatku tuszysz sobie dobrze.
Jakaż teraz ma śmiałość, kiedy przed własnemi
Oczema pociskami trapią mię srogiemi?
Ani się umknąć mogę z pniakiem się dźwignąwszy,
Którego tam pod ziemią korzenie ująwszy
Dość tego dzierżą, iże im ruszyć nie mogę,
A równie się tak ze mną dzieje w taką trwogę,
Jak gdy wół ostrorogi widzi uwiązany,
Że od obucha podjąć ma śmiertelne rany.
Często nasze gałęzie, by z wiatru się chwiały
Drugi mnimał, a one z strachu się ruszały.
Jeślim tedy co winien, więc mię ogniem spalcie,
Lub ostrą stalą pień mój do gruntu wywalcie,
Jeślim co winien i w czym zaszkodził, w płomienie
Wrzućcie, niech razem takie odcierpię zelżenie,
A jeśliże nie macie jakowej przyczyny
I sądzicie mię próżnym być wszelakiej winy,
Że ani spalon słusznie, ni wycięt być mogę,
Dajcież pokój, tak kończcie swą zaczętą drogę.
Źródło: Jan Kozakowicz,
Orzech włoski
, Wilno, Jan Karcan, 1603. Parafrazowany przekład poematu pt.
Nux
przypisywanego Owidiuszowi. Transkrypcję tekstu przygotowali w ramach zajęć z edytorstwa studenci IV roku filologii polskiej UP w Krakowie.