Mikołaj Sęp Szarzyński
Sebastian Grabowiecki
Stanisław Grochowski
Kasper Twardowski
Hieronim Morsztyn
Szymon Zimorowic
Kasper Miaskowski
Maciej Kazimierz Sarbiewski
Daniel Naborowski
Łukasz Opaliński
Krzysztof Opaliński
Jan Andrzej Morsztyn
Zbigniew Morsztyn
Wacław Potocki
Wespazjan Kochowski
Stanisław Herakliusz Lubomirski
Józef Baka
Poeci "minorum gentium"
Samuel Twardowski
Jan Chryzostom Pasek
Jędrzej Kitowicz
Benedykt Chmielowski
Jan III Sobieski
Varia
Opracowania
Dominik Rudnicki (ok. 1676–1739)
WYBÓR WIERSZY
PIEŚŃ POSTNA NABOŻNA O KORONIE POLSKIEJ
Rozmyślajmy dziś, wierni Sarmatowie,
Jako nam wolność przedali panowie,
Od elekcyji nie ma odpocznienia
Aż do zniszczenia.
Naprzód w Warszawie fakcyja ją łamie,
Skąd pan chełmiński dał do Niemców znamię,
Oto, Sasowie, skarbów nie żałujcie,
Panów ujmujcie!
Wnet się rzucili jak brytani wściekli,
Inszy scysyją od Niemców uciekli,
Tam wielkim hurmem: "Vivat, vivat Sasa!"
To zguba nasza.
Pierwszego roku pod Kraków stawiona,
Niesprawiedliwie od Niemców ściśniona,
Kazał ten Sas król, aby przystąpili,
Wolność zgromili.
Krzyknęli wszyscy: "Jużci idą Sasi!"
Dopiero w komysz Sarmatowie nasi,
A prymas krzywdy w Polszcze nie pozwala,
Na rokosz zwala.
Skarbce w Krakowie młotkami odbili,
Koronę Niemcu na głowę włożyli,
Pobrawszy kwoty, przed nim poklękali
Królem go zwali.
Zwyczajnie potem wszedł z nim do ratusza,
Mieszczanów oddać przysięgę przymusza,
A polską wolność tak na krzyż przybili,
Żółcią poili.
Poleciła się wolność w ręce Boga,
Wołając: "Konam!", gdy niemiecka noga
W Polskę wkroczyła – ostatniej potrzeba
Pomocy z nieba.
Płacze pospólstwo, szlachta woła: "Biada!",
"Już po nas" – sąsiad rzecze do sąsiada.
Słońce swobody zaćmiło się czarno,
Że zginie marno.
Ziemia się trzęsie aż do tej godziny
Od saskich kopyt, to nie bez przyczyny:
Wstąpił do Polski, co do piekła zdrożył,
Tak każdy wrożył.
Moc swoje państwa, pokazał w swywoli,
Ojców ojczyzny wpędził do niewoli,
Umarłych ciała spoczynku nie mają,
Na cud powstają.
Różni posłowie prośby uczynili,
Żeby wolności, praw nie utracili.
Pan wojewoda tajemnie zabaczył,
Bo król tak raczył.
Czasów niniejszych jako z krzyża zdjęta,
Krwią odkupiona, wolność nasza święta
Płacze matuchna ojczyzna na dzieci,
Że na łeb leci.
Miasto balsamu szynką pomazali
Niemiecką wolność! Byśmy jej nie znali
W skryte syndony obwinąwszy ciało,
By tchu nie miało.
Jeszcze ją żywą w grób kłaść obiecują,
Nagrobki wieczne poddaństwa rysują,
Jakoby płacze każdej czyniąc chwili,
Lecz was omyli.
Pokaże wiosna, co Sarmata może,
Któremu łaską sam dopomóż, Boże!
Niemieckie kordy ujmie szabla nasza,
Niemniej Judasza!
Jeszcze dyploma Polska nie wydała,
Bo sobie wolność w tym rezolwowała.
Sejm to pokaże, że krew wylać woli,
Niż być w niewoli.
Tymczasem płaczmy, wierni chrześcijanie,
Wołając: "Dzięki-ć oddajemy, Panie,
Co karzesz Polskę utratą wolności
Za nasze złości.
Cierpim do czasu, tobie przysięgamy,
W którym nadzieję wieczną pokładamy,
Chybaby Matka twa nie była panią,
To wolność, zganią".
Szlachta królowi przysięgać nie będzie,
Bo takim kształtem Niemiec nas osiędzie.
Pociągnęłyby nas saskie partyje
Za łeb, za szyję. Amen
ŻYCIE LUDZKIE UPŁYWAJĄCE W TEJŻE MATERYI
Dążą czasy, jako gdy z cięciwy
Lotną strzałę łuk wymiata krzywy,
Godziny się wyścigają,
Za kołnierz się dni chwytają,
Tysiączne swymi cyframi
Jako rączymi kołami
Ujeżdżają.
Gdy Akteon zemknie psy ze smyczy,
Kroków sarna pierzchliwa nie liczy,
Rznie się i przez ostrze głogi,
Sadzi jak przez niskie progi
Przez obłoków bliskie Alpy,
Tatry, niebotyczne Kalpy
Przeskakuje.
Z Akwilona patrzcie, jakie dziwy!
Rodzi się gdzieś źrzebiec urodziwy,
Ten ledwie co się urodzi,
Na wyścigi z ojcem chodzi,
Tak człek ledwie wiatru skusi,
Jakby w zawody iść musi
Z Atalanty.
Lecą w zawód ludzie starzy, młodzi
I ten, co się dopiero urodzi,
I ubodzy, i panowie,
I poddani, i królowie!
Dobrze to Licyja znała,
Gdy więc królem obierała
Najchyższego.
Kto by wierzył, że na firmamencie
Fundowanym jak na dyjamencie
Nie masz statku w Zodyjaku!
Tytan lata choć na Raku,
Coraz się na inne znaki
Przesiada jak na romaki
Rozsadzone.
Jak na ziemi nie myślić o grobie?
Gdy i w niebie sam Febus w żałobie
Chodzi smutny przy zaćmieniu,
Więc w najjaśniejszym promieniu,
Królu, zgaśniesz, cóż zostanie
Przy popiele, przy tumanie?
Dym próżności.
Ziemia, gdy jest pod śnieżnym bławatem,
Rzekłbyś ją wieczności kandydatem;
Lub różowy kolor wdzieje,
Z tego się wraz Febus śmieje,
Lub gdy się we łzy rozlewa,
Dżdżyste niebo ubolewa
Nad niestatkiem.
Wnet pobladną szarłatne bisiory,
Śnieżne są bez szczerości kandory
Już przez mrozy powarzone,
Przez gorąca wysmażone
Alteruje czas nietrwały,
Padają się jak kryształy
Kruche lata.
Tak zwyczajnie dzieje się z człowiekiem:
Macierzyńskim jeszcze żyje mlekiem,
A już cudze karmi spezy,
A w tym o ziemię imprezy
Padną wszystkie, gdy ten kwiatek
Śmierć wyrywa z ręki matek,
Nowy Herod.
Tym łokietkom niezmierzoną sferę
Życia kreślą, właśnie jak literę
Pierwszą Alfę wielką w druku
Pisać zwyczaj, a wtem z łuku
Parka ostrym grotem sięga,
A jakaż życia Omega?
Wielka cyfra.
W lodowatym zima wdzięczne kwiaty
Cukrze smaży i płytkie bułaty
Ostrzy sierpień na okryte
Łąki i niwy obfite;
Strzeż się w młodości i w zdrowiu,
Wszak i młody księżyc w nowiu
Sierzpem grozi.
Nie wierz sobie, choćby twoja siła
Większa niźli Samsonowa była!
Nie może być siła trwała,
Która na włosku wisiała,
Oślą szczęką tysiącznemu
Zdrowie wziął, jednak i jemu
Śmierć dogryzła.
Jak na morzu statki nie statkują,
Tak na świecie ludzie lawirują,
Raz sprzężone wiatrom cugi
Pomagają im żeglugi,
Aż nadziei pełne żagle
Otchłań, wieczność grzebie nagle
W niepamięci.
NAD WSZELKĄ DOBROĆ DOBROTLIWSZY PANIE
Nad wszelką dobroć dobrotliwszy Panie,
Na twe kochanie serca mi nie stanie,
Bym miał serc tyle, ile gwiazd na niebie,
Kochałbym ciebie.
Lecz choćby tyle serc we mnie pałało,
Jeszcze by na twą miłość ich nie stało,
Nie zmogą kochać dobro nieskończone
Serca stworzone.
Bo coś ty, Boże, mój dziedziczny Panie?
Jesteś pomyślnych dóbr jedno zebranie,
W serce stworzone to wstąpić nie może,
Czym jesteś, Boże.
Wiem, żeś ty śliczność niewypowiedziana,
Do której wszelka piękność przyrównana
Coś podlejszego niż względem światłości
Nocne ciemności.
Cokolwiek w gwiazdach, w kwiateczkach okrasy
I w ludziach wszystkie widzieć mogły czasy,
Twojego źródła jedna jest kropelka
Ozdoba wszelka.
Tyś żywym skarbem pomyślnej śliczności,
Niewyczerpaną fortuną słodkości,
Wszystkim się rzeczom piękności użycza
Z twego oblicza.
Czemuż rzucając prześlicznej natury
Pana, serce me, lgniesz do kreatury?
Więcej jest w źródle niż w kropelce wody
Dla twej ochłody.