DZIEJE W KORONIE POLSKIEJ
Z PRZYTOCZENIEM NIEKTÓRYCH POSTRONNYCH RZECZY,
OD ROKU 1538 AŻ DO ROKU 1572,
KTÓREGO KRÓL ZYGMUNT AUGUST UMARŁ
(fragmenty)
Co iż się wszytko działo za mych dorosłych lat i bycia mego u dworu, wspomnię i to, co się za lat mych pacholęcych toczyło; a dziękuję Panu Bogu jako za wszytkie insze wielkie łaski, tak i za tę, że mi się dał urodzić za panowania króla Zygmunta Pierwszego, którego żywot iż wypisany dostatecznie nie jest od tych, którzy od niego dobrodziejstwa odnieśli, jest czego zaprawdę żałować i na te niewdzięczniki w sercu gniew sprawiedliwy ponosić. Idę tedy do tego czasu, gdy mię na naukę do Krakowa dano, co było roku 1538, we trzech lat po starodubskiej, a w rok po kokoszej wojnie. W ten czas król Zygmunt August (którego na ten czas królewicem zwać będę, chocia już był koronowanym królem), wyprawował się do Wołoch. A z królewicem jachał Jan z Tarnowa, kasztelan krakowski, hetman koronny, i Andrzej z Górki, kasztelan poznański a generał wielgopolski. Wyjachał królewic z Krakowa ku końcu miesiąca sierpnia, a z nim król stary i królowa; pierwszy nocleg był w Wieliczce, wtóry w Bochniej, gdzie się syn z rodzicami pożegnał. W drodze tej do Wołoch pamiętając ci dwa senatorowie, kogo im w opiekę poruczono, mieli do tego królewica, żeby o wszytkim w ciągnieniu wiedział, sprawy i postępki wszytkie rycerskie miał przed oczyma, a bez wiadomości jego żeby się nic nie działo. Zaczym musiał się ledwie nie każdego dnia niemały czas trawić jako na sędziech, tak zasię gdy abo takie, abo owakie sprawy następowały, że i do utesknienia królewicowi przychodziło i do utyskowania na niedobre zdrowie. Co komorni jego widząc, dali znać królowej, że panowie senatorowie małe baczenie mają na lata młode i słabe królewica zdrowie, zamykając się z nim po kilka godzin zawżdy i w ustawicznej pracy go mając, za czym i do niedobrego zdrowia już przychodzi. Co gdy królową doszło, jęła narzekać, lamentować, ganić to, że król od siebie syna, jedynego mając, w tak daleką i niebezpieczną drogę posłał. Owa tak długo było tych lamentów, tych próśb, iż krój stary zwyciężony tymi rzeczami, kazał się królewicowi wrócić, i wrócił się z Glinian. Barzo ganili ludzie to wrócenie królewicowe, i byli ci, którzy mówili, a mianowicie Kaczkowski rotmistrz, że ten pan – prawi – gdyż teraz za lat swych młodych strzelby nie słyszał, ludziom się w ordynku nie przypatrzył, szyku bitwy nie widział, już ten pan walecznym nie będzie.
Po przyjachaniu do Krakowa królewicowym przyszło poselstwo roku 1539 od króla Jana węgierskiego o królewnę Izabellę prosząc. Panowie ci posłami byli: biskup waczowski Broderyk, Pereni Peter i Werbecy Isztwan, a przyjachali z wielkimi poczty. Rzeczy były pierwej tajemnie ukołysane (jako miedzy przyjacioły, bo król Zygmunt miał pierwej za sobą siostrę rodzoną króla Jana, królową Barbarę, panią świątobliwą), przeto niewielką pracą posłowie mieli uprosić u wielkiego króla córkę w stan święty małżeński wielkiemu królowi, panu swemu. Tedyż też książę ostrogskie Ilia starał się o Beatę Kościelecką, pannę wojnicką, która była przy królowej Bonie, a była w takiej uczciwości, chowana, by też miała być co królowi w rodzie. Z matką tej panny wojnickiej, Katryną Slężanką, miał król Zygmunt przedtym syna Janusza, który był biskupem wileńskim, a potym poznańskim umarł. Tę Katrynę wydał był król za Kościeleckiego, podskarbiego koronnego, co był kasztelanem wojnickim potym, którego to córka była z tej Slężanki panna wojnicka, co się o nię książę Ilia w stan mażeński starał; i zaraz postanowienie się stało: pierwszego dnia ślub się królewny odprawił przez posły króla Jana; a wtorego dnia ślub i wesele było książęcia Iliego. Na tym weselu królewic z książęciem Ilią gonił na ostre w gończej zbroi. Potym gonili Węgrowie za tarczami i dosyć mężnie kilka par, a z nich jeden uniżywszy kopią, towarzyskiego konia w czoło ugodził i zabił.
Tegoż czasu Malcherową, mieszczkę krakowską, bialągłowę w lat ośmidziesiąt, o żydowską wiarę spalono na rynku w Krakowie, na co patrzyłem. Zebrał był do dworu swego ks. Gamrat, biskup krakowski, kanoniki wszytkie i kollegiaty ku wysłuchaniu jej wyznania wiary. Tu gdy pytana była wedug Kreda naszego, jeśli wierzy w Boga wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemie, odpowiedziała: wierzę w tego Boga, który wszytko stworzył, co widziemy i czego nie widziemy; który rozumem człowieczym ogarniony być nie może, a dobrodziejstw Jego i my ludzie jesteśmy pełni i wszytkie rzeczy na świecie. Roszerzała to potym dosyć długo, wyliczając moc Bożą i Jego dobrodziejstwa niewymówione. Postąpiono zaś dalej w pytaniu: a wierzyszże w Syna Jego Jedynego Jezusa Chrystusa, Pana naszeg, który się począł z Ducha Świętego etc.? Ona na to: A nie miałci Pan Bóg ani żony, ani syna, ani mu tego potrzeba, boć jedno tym synów potrzeba, którzy umierają, ale Pan Bóg wieczny jest, a jako się nie urodził, tak i umierać nie może. Nas ma za syny swoje, i są wszyscy synowie Jego, którzy drogami od niego naznaczonymi chodzą. Tu krzyknęli kollegiaci: źle mówisz niebogo, obacz się: są proroctwa o tym, iż miał Pan Bóg na świat posłać Syna swego, i miał być ukrzyżowan za grzechy nasze, aby nas nieposłusznych jeszcze z ojca naszego Adama swym posłuszeństwem zjednał z Bogiem Ojcem. Mówili nadto siła z nią doktorowie; a im więcj mówili, tym ona w swym przedsięwzięciu uporniej stała, iż Bóg człowiekiem być i rodzić się nie mógł. Owa gdy się od tej żydowskiej religiej odwieść nie dała, naleziono ją być bluźnierką przeciwko Bogu i do urzędu miejskiego odesłano; a w kilka dni potym, jakom wyższej wspminał, spalono, na którą śmierć szła namniej nie strwożona. [...]
Tego roku iż się był ożenił niejaki ksiądz Walenty, pleban krzczonowski, dano mu rok przed księdza Maciejowskiego, biskupa krakowskiego, o tę żonę. Stanął ksiądz i z nim niemały orszak ludzi zacnych, jako Mikołaj Oleśnicki z Pińczowa, Mikołaj Rej, Remian Chełmski i inszych wiele. Stanistaw Orzechowski spisaną rzecz, dosyć uczoną, a nastrzępioną łacińskimi słowy (która i teraz się miedzy ludźmi znajduje), podał ku obronie księdza Walantego. Było przy sądzie słów z obu stron wiele. Jednak ksiądz Maciejowski widząc rzecz być wielką i nie tak łatwą, żeby był dopiąć mógł do egzekucyjej podług statutu, do tego też i to przystąpiło, iż ci, którzy byli z ks. Walantym, pięknie mówili, a to było najczęściej w uściech; żeśmy nie uporni, chcemy, żeby nas nauczono i podług nauki sprawować się chcemy; odłożył tę rzecz na czas inszy, księdza wolnym nie uczyniwszy, ani go też zahamowawszy.
Tegoż też roku od Tatar ruskie i podolskie kraje w ludziach i majętnościach wielkie wzięły szkody. Peremirkę Tatarzyn spalił, kniazia Wisniowieckiego i z żoną wziął, i wiele przy tym ludzi chrześcijańskich pomordował i wziął w niewolą; którą klęską poruszeni ludzie narzekali na posły, iż przez ich upór sejm poszedł wniwecz, a obrony granic nie opatrzono; za czym otworzyły się do Korony Tatarom wrota. Przeto poczęli znowu pragnąć sejmu, o który napomniał Dzierzgowski arcybiskup króla, ale królowi nie zdało się go złożyć dla przeszłego na sejmie nieuszanowania osoby swojej. [...]
Na tenże czas też Andrzej Zebrzydowski zabiegając, iżby katolicka religia wątlona nie była, słysząc o Krupce Przecławskim, iż sobie Marcina Lutera heretyka naukę upodobał i jawnie dobrą ją być wyznawał, pozwał go przed się. Sąd był w Krakowie, w biskupim dworze. Z tym Krupką niemało przyjachało było ludzi, miedzy którymi był Marcin Zborowski, kasztelan kaliski, z wielką gromadą przyjaciół swoich, a stał w dworze swym przeciwko dworowi biskupiemu. A iż ze wszytkim hurmem do dworu biskupiego przyść chciał, biskup obawiając się jakiego rozruchu, kazał wrota wielkie zamknąć, a za wroty przeciwko ulicy, kilka działek zatoczyć, jednak fortka była wolna. Zaczym kasztelan kaliski posłał do biskupa z niejakim uskarżaniem, iż przed nim i przyjacioły jego wrota zawarto i działa zatoczono, wywodząc to, iż sąd każdy nie w zawarciu, ale jaśnie, jawnie, przy bytności jako najwięcej ludzi może być, być ma. Jakoż gdzieby wrota nie były otwarte, że on fortką, jako dziurą, i z przyjacioły swymi do tego sądu przysć by nie chciał; ale i Przecławski nie byłby winien, ani by przeciwko niemu dekret stać się mógł, gdzieby do takiego zawartego sądu nie stanął. Na to poselstwo biskup wskazał, iż przez sługi swoje da odpowiedź, i wnet potym posłał kilku sług swoich, miedzy którymi byłem i ja, służąc naonczas po śmierci księdza Maciejowskiego temu biskupowi, do pana kaliskiego, omawiając się, iż te wrota zawarto nie przed kasztelanem kaliskim radą pańską, ale przed pospólstwem, żeby to, jako nieunoszone, rozruchu jakiego nie uczyniło u sądu; a co się dział tycze, te z dawna tak są zatoczone i zawżdy potym tak je każdy zatoczone znajdzie, które jednak tak zatoczone nikomu nie szkodzą. A przecie sąd ten w zawarciu nie jest, ani dwór zamkniony; są dosyć przestrone insze miejsca, którymi do dworu nie jedno wchód, ale i wjazd jest. Owa po posyłaniu z obu stron raz i drugi, iż ksiądz biskup wrót otworzyć nie kazał, kasztelan z przyjacioły swymi nie przyszedł, tylko Krupka z kilką osób stanął. A będąc na sądzie pytany z strony wiary, powiedział, iż podług Ewangeliej świętej a szczerego słowa Bożego wierzy, a wyznawa głową Kościoła Bożego Pana Chrystusa. Wszakoż jeśli mię – prawi – kto lepiej nauczy, upornym nie będę. Powiedziano mu od biskupa, że z tych słów znać, żeś jest przeciwny Kościołowi, którego acz jest Pan Chrystus głową, jednak widomą głowę tu na ziemi chce mieć i ma, namiestnika swego, ojca świętego papieża, który uznawa miedzy trądem a nie trądem. Przeto ta rzecz odwłóczona być nie może; musisz jaśnie powiedzieć, jeśliś jest i być chcesz katolikiem prawdziwym, nie słuchając ani u siebie mając inszej księżej jedno te, którzy od biskupów swoich przystojnie są poświęceni i trwają w starożytnej katolickiej wierze, wyznawając głową a Chrystusowym namiestnikiem w Rzymie ojca świętego papieża – czyli masz jaką inszą cudzoziemską religią? Tu Krupka rozmaitych wymówek używając i układnie mówiąc do biskupa, rad by był zniknął od sądu tego dobrym sposobem; wszakoż gdy docierano nań, nie mogło być inaczej, jedno się przyznać, że nie tak wierzy jako księża uczą. Biskup zatym uczynił rzecz do niego: że się zawiedzie barzo ten każdy, kto Kościoła nie słuchając, udaje się za nowymi proroki i woli jednemu człowiekowi wierzyć niż zgromadzeniu wszytkiego świata. Przeto aby się radniej wrócił do religiej przodków swoich, niżli żeby miał za uporem swoim i majętność stracić, i coś droższego niż wszytkie majętności. Jakoż gdzieby nadzieja pewna było o jego nawróceniu, łatwie by się dekret odłożyć mógł. Te słowa biskupie nie tylko nie pohamowały Przecławskiego, ale go zagrzały barziej, że na nie taką dał odpowiedź: iż od tej religiej, którą wziął przed się, żadna go rzecz na świecie, by najsroższa, nie odstraszy. Przy tym sądzie byli kanonicy krakowscy i kollegiaci, którzy wszyscy gdy się zgodzili na jedną sentencyją, iż Krupka jest heretykiem znacznym, biskup pro tribunali siedząc, a uczyniwszy omowę, iż powinniejszy Bogu jest niż ludziom, pronuncyjował Kropkę być heretykiem i odesłał go do urzędu świeckiego, iżby na nim prawo pospolite na heretyki postanowione było wykonane. Przy tym wszytkim ja byłem, i jako pomnię, było nieco godnych ludzi, okrom osób duchownych, którzy nie barzo to chwalili księdzu biskupowi, że taki uczynił dekret, wątpiąc, żeby miał mieć swój skutek, a kładąc sobie przed oczy księdza Maciejowskiego, który i biskupem krakowskim, i pieczętarzem, i w łasce u króla będąc, jednak takiego dekretu przeciwko onym, które był przed się pozwał o wiarę, uczynić nie śmiał, widząc, że rzeczy tych dopiąć trudno było. Po tym dekrecie kasztelan kaliski objachał celniejsze senatory w Polszcze, jako kasztelana krakowskiego, Kmitę-Sobieńskiego, wojewodę krakowskiego i siła inszych wojewód i kasztelanów. Także i przyjacioły inszy jego po rożnych miejscach się rozjechali, sławiąc biskupa o tak ostry dekret i ukazując, jako rzecz niebezpieczna jest wolnościom szlacheckim, żeby księża poczciwych ludzi (gdyż każdy heretyk infamis) odsądzać mieli.
Wg wydania: Ł. Górnicki, Dzieje w Koronie Polskiej, wyd. H. Barycz, Wrocław 1950 (oprac. Piotr Borek).