Wojsko krzyżackie składające się z 16 chorągwi, z którego Kökeritz rycerz miśnieński zamierzając zaatakować króla zginął wskutek nierozważnego raczej niż śmiałego czynu, widząc, że wspomniany rycerz Kökeritz został zarąbany, zaczęło się natychmiast wycofywać na hasło pewnego krzyżaka, dowódcy chorągwi, który siedząc na białym koniu kopią dawał znak do odwrotu rycerzom w pierwszym szeregu i krzyczał po niemiecku: "Herum, herum". Po zawróceniu, skierowało się na prawą stronę, na której znajdowała się większa chorągiew królewska, już po dokonaniu rzezi na wrogach, ,z pewnymi innymi chorągwiami królewskimi. Większość rycerzy królewskich zobaczywszy wojsko rozmieszczone pod 16 godłami uznała je, zgodnie z rzeczywistością, za [wojsko] wrogów. Reszta, ulegając słabości ludzkiej skłonnej do spodziewania się czegoś lepszego, twierdziła, że jest to wojsko litewskie z powodu poręcznych włóczni, [zwanych] inaczej sulicami, których była w nim wielka liczba, i nie zaatakowała ich natychmiast wstrzymana niepewnością i sporami, które wśród niej wynikły. Pragnąc im położyć kres rycerz Dobiesław z Oleśnicy, z rodu zwanego Dębno, mającego w herbie krzyż, z podniesioną kopią jedyny dźga konia ostrogami w kierunku wroga. Wyskakuje na niego spośród jazdy pruskiej Krzyżak, dowódca chorągwi i oddziałów i zabiegając drogę atakującemu go Dobiesławowi, zręcznymi ruchami swej lancy, wyciągniętą kopię Dobiesława przerzuca przez głowę i w pierwszej chwili unika ciosu usiłującego go ugodzić Dobiesława. A Dobiesław widząc wyraźnie, że jego cios chybił, uznając za rzecz ryzykowną i nierozsądną walczyć z całym oddziałem, wracał szybko do swoich. Krzyżak, który puścił się za nim w pogoń, dźgając konia ostrogami i godząc groźnie włócznią w Dobiesława, zadał tylko koniowi Dobiesława przez zasłonę, którą zwiemy kropierzem, ranę w lędźwie, ale nie śmiertelną i szybko przyłączył się znów do swoich, żeby go nie zagarnęli rycerze polscy.
Oddział polskie zatem wyzbywszy się wahania, które ich wstrzymywało, wieloma chorągwiami rzucają się na wrogów, ustawionych w 16 chorągwiach, do których schroniła się również reszta, która pod innymi znakami poniosła klęskę, i staczając z nimi śmiertelną walkę. I chociaż wrogowie przez jakiś czas stawiali opór, w końcu jednak, otoczeni zewsząd mnóstwem wojska królewskiego, zostali wycięci w pień i niemal wszystkie oddziały walczące w 16 chorągwiach wyginęły lub dostały się do niewoli. Po zwyciężeniu i rozgromieniu tego zastępu wrogów, w którym - jak wiadomo - zginęli wielki mistrz pruski Ulryk, marszałkowie, komturowie, i wszyscy znaczniejsi rycerze i panowie z wojska pruskiego, pozostały tłum nieprzyjacielski podjął odwrót, a kiedy raz podał tyły, zdecydowanie zaczął uciekać. Król zaś polski i jego wojska odnieśli późne i z trudem zdobyte, ale pełne i zdecydowane zwycięstwo nad mistrzem i Zakonem Krzyżackim. Wtedy też rycerz Jerzy Gersdorff, który niósł w wojsku krzyżackim chorągiew św. Jerzego a który wolał z honorem dostać się do niewoli, niż haniebnie uciekać, z 40 towarzyszami broni zabiegając drogę rycerzowi polskiemu herbu Dryja, Przedpełkowi Kropidłowskiemu, padłszy na kolana dostał się do niewoli, jak rycerz, tak jak sobie tego życzył, po oddaniu również chorągwi. Pojmano też dwu książąt, którzy z własnymi wojskami i pod własnymi znakami pomagali Krzyżakom: Kazimierza szczecińskiego wziął Skarbek z Góry, Konrada Białego oleśnickiego-Czech Jost z Salcu. Prócz tego dostało się do niewoli wielu rycerzy z różnych wojsk i różnych narodowości. Znaczna liczba rycerzy, którzy uciekli z oddziałów pruskich, schroniła się za tabory pruskie i w obozie. Zaatakowana ostro przez wojska królewskie, które wdarły się do taborów i obozu pruskiego, wyginęła lub dostała się do niewoli. Także obóz nieprzyjacielski pełen wszelkich bogactw i wozy oraz cały dobytek mistrza pruskiego i jego wojska uległy rozgrabieniu przez rycerzy polskich. Znaleziono zaś w wojsku krzyżackim kilka ciężkich wozów wyładowanych pętami i kajdanami, które Krzyżacy przywieźli do wiązania jeńców polskich, obiecując sobie pewne zwycięstwo bez liczenia się z interwencją Bożą i nie myśląc o walce, ale o triumfalnym zwycięstwie. Znaleziono też inne wozy pełne sosnowych żagwi pomazanych jeszcze łojem i smołą, także strzały oblane łojem i smołą, którymi mieli ścigać pokonanych i uciekających. W pełnym pychy zadufaniu za wcześnie przygotowywali plany dotyczące sprawy spoczywającej w rękach Bożych, nie zostawiając miejsca na moc Bożą. Za słusznym jednak wyrokiem Bożym, który starł ich pychę, Polacy zakuwali ich w te pęta i kajdany. Było to wydarzenie godne oglądania i zaskakujące, gdy chodzi o ocenę spraw dotyczących ludzkiego losu, że panów zakuwano w ich własne, przygotowane przez nich pęta i łańcuchy, a wozy wrogów w liczbie kilku tysięcy zostały w ciągu jednego kwadransa rozgrabione przez wojsko królewskie do tego stopnia, że nie pozostało z nich najmniejszego śladu.
Było prócz tego w obozie i na wozach pruskich wiele beczek wina, do których po pokonaniu wrogów zbiegło się umęczone trudami walki i letnim upałem wojsko królewskie celem ugaszenia pragnienia. Jedni rycerze gasili je czerpiąc wino hełmami, inni rękawicami, wreszcie inni butami. A król polski Władysław w obawie, by jego wojsko po upiciu się winem nie stało się niesprawne i łatwe do pokonania przez tchórzliwego wroga, gdyby ktoś miał odwagę podjąć walkę, nadto by nie popadło w choroby i nie osłabło, kazał zniszczyć i porozbijać beczki z winem. Gdy je na rozkaz króla bardzo szybko porozbijano, wino spływało na trupy zabitych, których na miejscu obozu wrogów był niemały stos i widziano, jak zmieszane z krwią zabitych ludzi i koni płynęło czerwonym strumieniem aż na łąki wsi Stębarku i wskutek jego bystrości stworzyło koryto potoku. Opowiadają, że to dało okazję do zmyśleń wśród ludu i opowieści, które głosiły, że w tej bitwie wylano tyle krwi, że spływa ona jak strumień.
Znaleziono potem niedaleko od obozu wrogów w małym lesie porośniętym drzewami, które nazywamy brzozami, 7 pozostawionych przez uciekających, wbitych tylko starannie w ziemię chorągwi krzyżackich, które natychmiast odniesiono do króla. Komtur Tucholi Henryk, który polecił, by noszono przed nim dwa miecze, [i] nie dawał się dobrym doradcom w żaden sposób odwieść od swego dumnego polecenia, gdy w haniebnej ucieczce z pola walki przybył do wsi Wielhniowa (23), dopadnięty przez pościg zginął w godny pożałowania sposób przez obcięcie głowy i poniósł straszną, ale zasłużoną karę za brak rozwagi i pychę. Pewni pobożni i pokorni mężowie, którym Miłosierdzie Boskie dozwoliło to oglądać, widzieli w czasie bitwy w powietrzu jakiegoś znakomitego męża odzianego w szaty biskupie, błogosławiącego ustawicznie wojsko polskie, jak długo walczono i zwycięstwo było po stronie Polaków. Panowało przekonanie, że był to biskup krakowski św. Stanisław, patron Polaków i pierwszy męczennik, dzięki którego wstawiennictwu i pomocy Polacy, odnieśli tak sławne zwycięstwo.
Pościg za uciekającymi Krzyżakami
Po rozbiciu taboru nieprzyjacielskiego wojsko królewskie przybyło na wzgórze, na którym znajdował się stały obóz wrogów, i zobaczyło wiele oddziałów i zastępów nieprzyjacielskich rozproszonych w ucieczce, jak błyszczały w promieniach słońca odbijających się w zbrojach, które niemal wszyscy mieli na sobie. Urządziwszy dalszy pościg za nimi [wojsko polskie], wkroczywszy na podmokłe łąki, rzuciło się na wrogów i pokonawszy garstkę, która odważyła się stawić opór, na rozkaz króla, by rycerze zaniechali rzezi, pozostały oddział pędzono nietknięty, nie dopuszczając się krwawych gwałtów. Wtedy to król polski dawszy znak rozkazał rycerzom ścigać uciekających wrogów, napomniawszy ich, by się absolutnie wstrzymali od rzezi. Pościg rozciągnął się na wiele mil. Garstka, która wcześniej rzuciła się do ucieczki, uszła. Wielu rycerzy schwytano i odprowadzono również do obozu, a zwycięzcy potraktowali ich łagodnie. Następnego dnia oddano ich królowi. Wielu wskutek tłoku i ścisku utonęło w stawie znajdującym się w odległości 2 mil od bitwy. Nadchodząca noc przerwała pościg. Zginęło w tej bitwie 50 tysięcy wrogów, a 40 tysięcy dostało się do niewoli. Zagarnięto podobno 51 chorągwi wojennych. Zwycięzcy wzbogacili się bardzo łupami na wrogach. Chociaż jestem przekonany, że jest rzeczą trudną dokładnie obliczyć, ilu spośród wrogów zginęło, jednak droga na przestrzeni kilku mil była usiana trupami, ziemia nasiąknięta krwią zabitych, a powietrze napełniały wołania umierających i jęczących.
Książe Witold skazuje na ścięcie dwóch rycerzy krzyżackich
Kiedy wojsko królewskie na rozkaz króla rzuciło się do pościgu za uciekającym wrogiem, król polski Władysław wszedłszy na dość wysokie wzgórze, zostaje tam, by oglądać dalszy pomyślny tok wypadków tego dnia, na który składało się zarówno ściganie wrogów przez rycerzy polskich, jak i branie ich do niewoli. Wielki książę litewski Aleksander spotkawszy tutaj króla po raz pierwszy po odniesionym zwycięstwie-przez cały czas bitwy książę kręcił się między chorągwiami i oddziałami polskimi, podsuwając na miejsce zmęczonych i utrudzonych nowe i świeże wojsko i bacząc bardzo starannie, jaki jest los jednej i drogiej strony-opowiada jako wielką i miłą nowinę, że w bitwie wzięto do niewoli dwu braci Zakonu Krzyżackiego, mianowicie komtura brandenburskiego Markwarda von Salzbach i Schaumburga, którzy w czasie zjazdu między wspomnianym wielkim księciem litewskim Aleksandrem a mistrzem i Zakonem odbytego nad rzeką Niemnem w pobliżu Kowna czynili obraźliwe i nieprzyzwoite zarzuty wspomnianemu księciu Aleksandrowi i jego matce, że jest zbyt mało skromna. Dodał też, że postanowił wymierzyć im należytą karę przez ścięcie. Król zaś polski Władysław, nie dając się unieść pysze z powodu pomyślnego zwycięstwa, ze zwykłą łaskawością i skromnością zabronił wspomnianemu księciu Aleksandrowi jakiejkolwiek zemsty nad wziętymi do niewoli i tymi, co się poddali. "Drogi bracie- powiada-nie wypada srożyć się dalej wobec nieprzyjaciół, których zwyciężyliśmy w walce nie dzięki naszemu męstwu, ale za zezwoleniem miłosiernego Boga. Nie należy też szukać zemsty za nasze krzywdy i obrazy na jeńcach, ale złożywszy dzięki Najwyższemu za odniesione zwycięstwo, okazać zwyciężonym i dotkniętym klęską całą łagodność i pobłażliwość. Jużeśmy ich bowiem za słusznym wyrokiem Bożym wystarczająco ukrócili i ukarali i jest rzeczą słuszną, byśmy i my oszczędzili tych, których oszczędził ciężki los wojny".
I byłby książę litewski Aleksander uległ napomnieniu króla, gdyby zuchwałe, bezczelne i pełne pychy słowa wspomnianych Krzyżaków, Schaumburga i Markwarda, nie pobudziły go na nowo do przeprowadzenia zamierzonej zemsty. Wspomniany bowiem książę Aleksander obrażony słowami tych, którzy mimo że byli w niewoli, rzucając pogróżki, nie chcieli mówić pokornie i prosić o litość, skazał ich na ścięcie w najbliższą niedzielę, 20 lipca, na postoju w pobliżu Morąga, a król polski Władysław już się temu nie sprzeciwiał. Kiedy bowiem Aleksander Witold pytał wspomnianego Krzyżaka o jego obecny los i robił mu wyrzuty z powodu jego oszczerstw rzucanych na jego matkę, Markward niepomny swego losu i niedawnego gniewu księcia zbyt wyniosłą odpowiedzią wywołuje gniew tego, którego winien był ułagodzić pokornymi słowami. "Obecny los- powiada-nie budzi we mnie żadnego lęku. Jego pomyślne skutki spływają w równej mierze na jedną i drugą stronę. A że los kołem się toczy, jutro da nam, zwyciężonym to, co wyście dzisiaj zdobyli jako zwycięzcy". Wielki książę litewski urażony tą nazbyt szorstką odpowiedzią, chociaż nie zamierzał przedsiębrać przeciw niemu żadnego okrutnego czynu, kazał zawlec komtura Markwarda i Schaumburga na ścięcie. Wielu obwiniało Markwarda o to, że jątrzył gniew i niechęć tego, którego litości potrzebował. Nie roszczę sobie prawa do wyjaśnienia, czy książę Aleksander zrobił to słusznie, czy nie, srożąc się wobec jeńców i tych, co się poddali.
Odpoczynek po bitwie
Gdy już słońce chyliło się ku zachodowi, król polski Władysław opuściwszy wzgórze, na którym się przez jakiś czas zatrzymał i plac bitwy, posunął się na przód na odległość ćwierć mili w kierunku Malborka z wielkim mnóstwem wozów, które jechały za nim. Rozbił obóz nad jeziorem, gdzie zgromadziło się także całe wojsko, które wróciło z pościgu za wrogiem. Panowała zaś powszechnie wśród wszystkich ogromna radość, że przez odniesienie znakomitego, godnego wspominania przez wiele wieków zwycięstwa nad zuchwałym i potężnym wrogiem, za łaską Bożą uwolnili ojczyznę od bezlitosnego i niesłusznego zagarnięcia przez Krzyżaków i od ich najazdu, a siebie od grożącego im niebezpieczeństwa śmierci lub niewoli. Przez całą następną noc wracały potem wojska królewskie z pościgu za wrogami i jeńcami, i niezliczonymi łupami o oddawały jeńców i chorągwie wrogów królowi, który czuwał tej nocy. I jeńców i chorągwie król nakazywał zachować do dnia jutrzejszego.
Po przybyciu do obozu nad wspomnianym jeziorem król Władysław zsiadłszy z konia, zmęczony wysiłkiem i upałem, położył się na spoczynek w cieniu głogu na posłaniu z liści klonu w towarzystwie jedynie sekretarza Zbigniewa Oleśnickiego. Od głośnych nawoływań, którymi w czasie bitwy nakłaniał i popędzał rycerzy do walki, jego głos był tak ochrypły, że w tym i w następnym dniu z trudem można go było go zrozumieć i to z bliska. Kiedy zaś rozbito namiot, król wszedł do niego i dopiero wtedy zdjąwszy zbroję każe jak najszybciej przygotować posiłek. Tego dnia bowiem ani król, ani żołnierze nie mieli niczego w ustach. Wszyscy byli na czczo aż do wieczora i nie wcześniej aż o zachodzie zarówno król, jak i jego wojsko zaczęli się posilać. Gdy słońce zaszło, spadł deszcz, a ponieważ przez całą noc padał bez przerwy, w obydwu wojskach, królewskim i pruskim, zginęło od ostrego zimna wielu pozostawionych na polu walki rannych, którzy mogliby żyć, gdyby ich stąd zabrano i otoczono opieką. Potem na rozkaz króla woźny królewski Boguta w ciszy nocnej ogłasza publicznie odezwę do całego wojska, by następnego dnia zgromadziło się przed namiotem króla celem wysłuchania uroczystej mszy, podziękowania Najwyższemu za odniesione zwycięstwo oraz by przedstawiło królowi lub jego dowódcom i urzędnikom chorągwie i jeńców. [Ogłosił też], że cały najbliższy dzień spędzi jeszcze w tym samym miejscu. Kiedy Mszczuj ze Skrzynna doniósł królowi, że wielki mistrz pruski poległ i na dowód jego śmierci pokazał złoty pektorał ze świętymi relikwiami, która sługa wspomnianego Mszczuja imieniem Jurga zdarł z zabitego, król Władysław westchnął głęboko i zapłakawszy dziwił się tak całkowitej odmianie losu lub raczej zmianie pychy ludzkiej. "Moi rycerze! - powiada - Oto jak szpetną rzeczą jest pycha wobec Boga. Ten bowiem, który wczoraj przeznaczał pod swe panowanie wiele krain i królestw, który był przekonany, że nie znajdzie nikogo, kto by dorównał jego potędze, leży tu pozbawiony wszelkiej pomocy ze strony swoich, w najbardziej żałosny sposób zamordowany. O ile pycha jest gorsza od skromności". Na koniec król, przemawiając na chwałę Stwórcy, rzekł: "Uwielbiam Cię, Najłaskawszy ze wszystkich [istot] Boże, że złamałeś moich przeciwników i że wczorajszego dnia wsławiłeś mnie i na moim ludzie Twoją prawicę".
Oddziały polskie odwlekają marsz w kierunku Malborka
Podczas gdy jedni doradcy królewscy na naradzie nalegali, by król polski Władysław z całym swoim wojskiem spędził 3 dni na polu walki jako zwycięzca, inni byli temu przeciwni i jak najusilniej doradzali, by niezwłocznie zmierzać szybko, dniem i nocą w kierunku Malborka. A gdyby król tę radę odrzucił jako nieużyteczną, to niech jednak dokona wyboru i pośle możliwie najszybciej znaczniejsze wojska celem otoczenia zamku Malborka. Jeśli zdobędzie główną twierdzę, kiedy jeszcze umysły ogarnia strach i trwoga, pozostałe zamki, natychmiast się poddadzą. Zdobędzie je spokojnie, bez użycia broni. Ta rada byłaby się okazała nie tyle rozsądniejsza, ile pomyślniejsza, gdy chodzi o wynik, ponieważ w zamku Malborku na wieść o klęsce ogarnęło wszystkich strzegących zamku - a liczba ich była niewielka - ogromne przerażenie. Należało spodziewać się raczej poddania zamku niż jego obrony, gdyby król polski Władysław i jego doradcy dokładnie rozpatrzyli sprawę i gdyby król podsunął wojsko pod zamek drugiego lub trzeciego dnia po zwycięstwie. Ogarnięci jednak radością, którą im przyniósł ten dzień - los nie dał im bowiem obydwu dóbr naraz, a mianowicie rozsądku i szczęścia - nie poszli za przeznaczoną dla nich ze wszech miar zbawienną radą, uznawszy ją za całkowicie zbędną. Okazało się, że król i doradcy nie umieją korzystać z odniesionego zwycięstwa ani z pomyślnej sposobności danej im przez los i okoliczności. Gdyby bowiem zwycięski król natychmiast po starciu sił krzyżackich był sprowadził w porę zwycięskie wojsko celem otoczenia i zdobycia zamku Malborka, bez najmniejszej wątpliwości byłby osiągnął pełne powodzenie i jemu wyłącznie byłaby przypadła chwała zakończenia wojny. Wśród biegłych w rzemiośle wojennym poczytywano też za największy ten błąd króla, że w skutek niedbalstwa zaniechał wysłania żołnierzy celem zdobycia zamku Malborka, kiedy to było łatwe, gdy Malbork był niemal całkowicie opuszczony i pozbawiony obrońców, zanim przybył do niego z załogą komtur Świecia Henryk von Plauen. Szczególnie, że wszyscy strzegący zamku - a było ich niewielu - potracili głowy i ogarnął ich śmiertelny strach bezwład. A Polacy woleli raczej zajmować się zbieraniem łupów niż zdobywaniem zamków, czy to upojeni obecnym powodzeniem, czy to dlatego, że bardzo wielu uznało za rzecz słuszną i sprawiedliwą pozostanie przez 3 dni na placu zwycięstwa, czy też dlatego, że los - jak wiadomo - zgodnie z naturalnym biegiem rzeczy nie daje zwykle nikomu pełnego powodzenia, czy też jakiś wyrok Niebios, oszczędzając w tym momencie Zakon Krzyżacki, zachował na odpowiedniejszą porę to przeznaczone im już wydarzenie: zdobycie zamku Malborka, co ja bardziej jestem skłonny przyjąć.
Król dokłada starań, aby pogrzebano zwłoki wielkiego mistrza i innych poległych
We środę, nazajutrz po uroczystości Rozesłania Apostołów, 16 lipca, po ustaniu deszczu wstał słoneczny dzień i król polski Władysław natychmiast o świcie rozkazał odszukać wśród trupów zwłoki mistrza pruskiego Ulryka, marszałka, komturów i pozostałych dostojników, którzy polegli w bitwie, chcąc je wydać, by je pogrzebano z należytą czcią w kościele, uznając za rzecz równie chwalebną odnoszenie zwycięstwa nad wrogiem, jak okazanie litości nieszczęśliwemu i pokonanemu. Kiedy król dzięki jednemu z jeńców pochodzącemu z ziemi chełmińskiej, Bolemińskiemu, któremu powierzono to zadanie - wśród wszystkich jeńców bowiem należał do osób bliskich mistrzowi pruskiemu - zdobył zwłoki mistrza pruskiego Ulryka mające dwie rany: jedną na czole i drugą na piersi, trupa marszałka Fryderyka Wallenroda, zwłoki wielkiego komtura Konrada Lichtensteina oraz zwłoki komturów: toruńskiego Jana von Sayn, gniewskiego Jana hrabiego von Wenden i człuchowskiego Arnolda von Baden, kiedy oglądał wygląd i rany poległych, nie wyrzekł ani jednego słowa, które by było wyrazem urągania lub zniewagi, nie pozwolił sobie na śmiech czy radość, ale raczej zalawszy twarz łzami ze szlachetną łagodnością współczuł ich losowi. Zwłoki kazał owinąć w czyste chusty i na wozie okrytym purpurą odesłał je do Malborka, by je pochowano.
Ciała zaś pozostałych komturów oraz słynnych i znakomitych osobistości polecił pochować w drewnianym kościele parafialnym w Stębarku. Zadbał też, by opatrzono tych rannych, którym udało się ujść z życiem. Uznał, że jego zwycięstwo zyska więcej sławy i ściągnie mniej zawiści, jeśli je ozdobi wyraźną cnotą umiaru. Król Władysław okazując przez to podwójną łaskawość, płynącą z ludzkości i życzliwości, okazał się niedoścignionym wzorem szlachetności i ogłady nie tylko wśród swoich, ale także wobec wrogów i obcych narodów. Sprawiedliwością i umiarkowaniem raczej dodał blasku swojemu zwycięstwu, a nie rozbudził nim zawiści i niechęci. W tym kościele pochowano również ciała tych, którzy polegli w wojsku polskim, szukane i odnalezione przez ich znajomych i bliskich, a zwycięzcy nie mieli znakomitszego pogrzebu od pokonanych. Po sprowadzeniu do obozu półżywych i rannych tak z wojska polskiego, jak pruskiego zastosowano wszelkie środki, aby ich wyleczyć. A po dokonaniu przeliczenia stwierdzono. Że z wojska królewskiego poległo tylko 12 znacznych rycerzy. Wśród nich najznaczniejsi byli: Jakubowski herbu Róża i Imram Czulicki herbu Czerwnia, tak że zapewne należy się dziwić, że przy tak niewielkich stratach wśród rycerzy polskich, pokonano tak potężne i liczne wojsko, podczas gdy wszyscy znaczniejsi rycerze z wojska krzyżackiego zginęli lub dostali się do niewoli.
Komtur elbląski Werner Tettingen, który odradzał pokój, zgodnie z przepowiednią daną mu przez komtura Gniewu hrabiego von Wenden, niepomny tego, co powiedział uniesiony pychą, uciekł z pola walki i po przedarciu się przez obóz Zakonu, nie mając odwagi do nikogo się zbliżyć, nie wcześniej uznał, że winien zaprzestać swej ucieczki, aż przybył do Elbląga. A potem opuściwszy Elbląg przyłączył się do tych, którzy uciekali do Malborka. A komtura Gniewu hrabiego von Wenden znaleziono wśród trupów z raną w piersi. Moim zaś zdaniem król polski Władysław byłby postąpił piękniej i chwalebniej, gdyby był polecił pogrzebać ciała mistrza i podległych mistrzowi pruskiemu marszałka i komturów w którymś z kościołów katedralnych, klasztornych lub kolegiat, nie odsyłając ich do Malborka, by ustawicznie oglądane przypominały ciągle na nowo jego wspaniałe zwycięstwo.
Objaśnienia
(23) Miejscowość nieznana; być może chodzi tu o Falknowo (Falkenau).
Fragmenty Roczników w przekładzie J. Mrukówny podajemy za wydaniem: Polska Jana Długosza, red. naukowa H. Samsonowicz, Warszawa 1984, s. 218-243.