Jest faktem niewątpliwym, że dzięki wyprawom krzyżowym i innym czynnikom chrześcijaństwo stanęło oko w oko wobec wyższej a obcej mu kultury wschodniej. Jest też zupełnie pewne, że na odcinku cywilizacji i stopy życiowej (przede wszystkim u mieszczan) wzory przeniesione ze świata arabskiego podniosły znacznie poziom potrzeb społeczeństwa. Prowadziło to, zwłaszcza we wzbogacających się na wojnach krzyżowych miastach, do nieznanego do tej pory wzrostu zbytkowności życia, do gromadzenia bogactw i w ogóle do wyraźnego rozluźnienia więzi moralnej oraz zatraty skromności i surowości obyczaju. Spora doza słuszności tkwi w poglądzie, że zasadnicza niemoralność poezji trubadurów (z reguły miłość do kobiety zamężnej) ma swe źródło w rozwiązłości moralnej dworu kalifów. Fala niemoralności obyczajowej i kultu bogactwa uderzyła nie tylko w uprzywilejowane warstwy świeckie, w rycerstwo i w bogacące się mieszczaństwo - ale również i w duchowieństwo. Prowadziło to naturalnie do bardzo wyraźnego obniżenia poziomu moralnego u duchownych, którzy nie tylko w ogromnej ilości wypadków nie byli w stanie sprostać podstawowym duszpasterskim obowiązkom nauczania wiary, ale wywoływali wprost zgorszenie swą świeckością i troską o majątek i o bogactwo. Powstałe w czasie walk o Ziemię Świętą zakony rycerskie szybko poczęły się sprzeniewierzać swym pierwotnym ideałom i przemieniły się, podobnie jak u nas Krzyżacy, w zespoły potężne i dążące do urzeczywistnienia swych czysto świeckich zamierzeń, do utrwalania władzy, wpływów i majątku. Ochrona pielgrzymów, wdów i sierot, opieka nad chorymi lub walka o wolność świętych miejsc niebawem stały się tylko pustymi hasłami, poza którymi kryła się treść zgoła odmienna. Ten gorszący stan duchowień-stwa zakonnego i świeckiego, łączący się jeszcze z kryzysem ustroju zakonów (klasztory dawnej reguły benedyktyńskiej, prowadzące odosobniony tryb życia i obce wstrząsom obejmującym Europę, nie mogły sprostać wszystkim potrzebom, które przyniosło nowe życie), stawał się znakomitą pożywką dla napierających coraz silniej ruchów heretyckich. Te prądy heretyckie wlewały się w życie europejskie szerokim nurtem również przez otwarte wskutek wojen krzyżowych wrota między europejską christianitas a Bliskim Wschodem. Już w XII w. spotykamy na południu Francji wyznawców manicheizmu. Heretyków nazywa się tam wówczas bougres (od "Bułgarzy") i dziś wiadomo na pewno, że bułgarscy i południowo-rosyjscy "bogomilcy" istotnie rozszerzali wtedy swoje wpływy wraz z innymi ruchami heretyckimi aż do południowej Francji. Zarówno katarzy i waldensi, jak i owi bułgarscy "bogomilcy" opierali się na mniej lub bardziej uświadomionym podłożu manichejskim, a stąd przejęci byli dualizmem ducha i materii i w materii upatrywali źródła wszelkiego zła. Stwarzało to oczywiście znakomite podłoże pod prądy propagujące skrajne ubóstwo, potępiające wszelkie dobra materialne a upatrujące w bogatym duchowieństwie katolickim przejaw odejścia całego Kościoła od czystości Ewangelii.
Jeżeli z jednej strony wyprawy krzyżowe zaraziły Europę przepychem i zbytkiem Wschodu, to z drugiej znów cały ten kult "złotego cielca" przesiąkający nieraz i w sfery duchowe wywoływał jako reakcję silny nawrót do ideałów ubóstwa ewan-gelicznego, realizowanego nie słowami tylko, ale całym życiem. Już na wiele lat przed powstaniem zakonów żebrzących pojawiały się raz po raz w łonie Kościoła ruchy nawołujące do ubóstwa i przeciwstawiające się zmaterializowaniu i zeświecczeniu kleru. Przecież cystersi wprowadzający jak największą surowość i skromność w swoje klasztory i w budowane przez siebie kościoły byli tylko wymownym gestem sprzeciwu, przeciwstawiającego się narastającemu z biegiem czasu, a ostatnio wzmagającemu się jeszcze, zbytkowi i feudalnej potędze opactw benedyktyńskich. Podobnie i św. Norberta z Xanten, założyciela premonstratensów, zaliczyć możemy do poprzedników Franciszka z Asyżu. Ale gdy przemierzający setki mil boso, w nędznej szacie, z kijem w dłoni, jako wędrowny kaznodzieja - Robert z Abrissel w Bretanii umiał jeszcze zmieścić się w ramach ortodoksji, to uczeń słynnego Abelarda - Arnold z Brescji nawołuje już do tego, by siłą zmusić kler do urzeczywistnienia apostolskiego wyrzeczenia się wszelkich dóbr i bogactw, wchodząc w wyraźny konflikt z władzami kościelnymi. Im bardziej jednak zbliżamy się w czasie do XIII w., tym silniejszy staje się ów prąd protestujący przeciw bogactwu i przeciw dobrobytowi kleru - ale też coraz częściej koryfeusze tego prądu znajdują się w szeregach heretyckich i walcząc ze złem wkradającym się do Kościoła, zaczynają występować przeciwko samemu Kościołowi. Zjawisko to staje się z początkiem XIII w. tak powszechne, że wszyscy głosiciele nawrotu do czystości życia ewangelicznego stanowią jedną grupę napiętnowaną znamieniem herezji. Stan taki był niewątpliwie dla Kościoła bardzo groźny i ściany bazyliki symbolizującej Kościół istotnie groziły zawaleniem się, tak jak w słynnym "śnie papieża Innocentego III" uwiecznionym przez Giotta. Trzeba było szarych, niepozornych i biednych, ewangelicznych i apostolskich "szaleńców", którzy by zdolni byli do gigantycznego wysiłku i wsparli walące się mury Kościoła. Chodziło tu zresztą nie tylko o społeczny problem sprawiedliwości czy zażegnanie grożącej walki między warstwami społecznymi; w grę wchodziła sprawa nieporównanie ważniejsza, gdyż kryzys sięgał samych korzeni życia w Kościele: zagrożone było w swych podstawach zarówno magisterium (nauczanie wiary), jak i ministerium (szafowanie sakramentów) Kościoła.