Jest to epos o prehistorii Rzymu, ponieważ zaś Rzym dał początek Europie w naszym rozumieniu tego słowa, można rzec, iż jest to epos o powstaniu i podstawowych cechach naszej rodzimej Europy, matki także polskiej kultury. Oparty zaś jest ten poemat na pradawnym dziedzictwie legend miceńskich, na owym drugim obok poetyckiej materii języka elemencie odwiecznej tradycji epickiej, o którym wspomnieliśmy na samym początku niniejszego eseju. Teraz nam trzeba się nad tym skarbem legendarnym pochylić, przez chwilę. Troja naprawdę istniała. Gród ten, wznoszący się w północno-zachodnim rogu Azji Mniejszej, zdruzgotani (prawdopodobnie około r. 1200 przed Chr., u kresu swej potęgi, gdyż niebawem mieli na nich spaść Dorowie) Achajowie, wojownicy greccy, władcy zamków miceńskich, chociaż może nie o Helenę spór się toczył, lecz na przykład o wolną drogę na Kaukaz, skąd sprowadzano cynę, niezbędną do przetapiania miękkiej miedzi w twardy spiż, materię mieczów; byłaby to więc wojna o dostęp do surowców wojennych. Zburzenie Troi było chyba największym wspólnym czynem plemion achajskich, skoro skupiło się wokół tego epizodu historycznego tyle legend, a po wiekach miała nad popiołem wzejść łuna Homeryckich eposów. [...]
Dopiero gdy staramy się tropić epokę Eneasza, wybieramy się w podróż do strefy, której mapę nie jest nam łatwo wykreślić. A dzieje się tak nie dlatego, że jest to epoka dawna. Wedle miary kalendarzy przecież między nią a porą, gdy w ostyjskich termopoliach, czyli antycznych barach, talerze szczękały tak, jak szczękają dziś w pizzeriach przy viale Trastevere, upłynęło o połowę mniej czasu niźli między Ostią augustowską w światem dzisiejszym. Nie, obszary te są zagadkowe dlatego, że tropiąc owe dzieje herosa, musimy kroczyć szlakami legendy. Słyszymy, że wtedy, gdy spalono Troję i zaorano miejsce, gdzie niegdyś stała, Eneasz ze swoją drużyną zdołał zbudować okręty i pożeglować w długą wędrówkę po morzach, póki nie wpłynęli na wody Tybru właśnie tu, gdzie dziś zielenieje i brązowieje Stara Ostia. Nie wiemy, czy tak było, bo nie zachowały się niewątpliwe świadectwa z tamtej epoki, zagubiły się one w niszczących pożogach, zmilkły w głębokich borach. Ale nie można tego wykluczyć, że wśród różnych plemion, które (jak to stwierdza archeologia, idąc po tropach wskazanych przez stare skorupy, naczynia wykopywane z ziemi) przybywały z krain Wschodu, także z Azji Mniejszej, aby osiedlić się w Italii, było też plemię wiedzione przez trojańskiego wodza. I może oni rzeczywiście wpłynęli tu kiedyś na wody Tybetu, nad którymi wówczas szumiały bory. Gdzieś na brzegu ułożyli się do pierwszego snu na gołej ziemi, rozpalili ogniska, aby ogień odstraszał dzikie zwierzęta. Może więc nie jest ta legenda tylko poetycką metaforą. Jako metafora miałaby ona zresztą treść dosyć zgrzebną. Cóż tu jest oprócz ciężaru, twardości i chropowatości zwykłego bytowania? Oto Troja się pali wśród żaru, swędu i dymu. Oto nawy płyną przez burzliwe morze. Potem znużeni wędrowcy kładą się na ziemi tu, w Ostii. Potem będą walczyć i sprzymierzać się z plemionami Italii; z ich walk i pracy wyrośnie kiedyś Rzym. Metafora z trudnością się ima wygniecionej od siedzenia na ławie w okręcie i podartej o leśne krzaki szaty Eneasza. Rozpadają się przenośnie, gdy dźwięczy jego krok.
Właśnie do Rzymu, który wedle legendy zbudują potomkowie tego wędrownika, wraca się ze Starej Ostii pociągiem. Jeśli jest to niedzielne popołudnie, pociąg jest zatłoczony ludźmi wracającymi znad morza. W Rzymie przyjeżdża się na dworzec w pobliżu Bramy Św. Pawła i Piramidy Gajusza Cestiusza. Droga przez viale Aventino prowadzi nas obok Circo Massimo do podnóża Palatynu. Dokoła ruch i gwar niedzielnego wieczoru. Obszar Palatynu o tej porze jest już zamknięty, można więc sobie tylko przypominać, jak tam jest: jak się wchodzi na ten wierzchołek, gdzie ponoć stała niegdyś chata Romulusa, jak się zstępuje ku schodom złoczyńcy Kakusa, jak się potem przechodzi przez kryptoportyk obok domu cesarzowej Liwii. Cały Palatyn wyłonił się z owych rzymskich dziejów, do których początku usiłujemy dotrzeć, idąc tropami legendy o Eneaszu. Wydźwignęło się z owych dziejów to otaczające nas miasto, pełne teraz szumu rozmów niezliczonych przechodniów. Nie jest to miasto piękne w takim znaczeniu, jak piękna jest Wenecja. Od piękna nieraz oczekuje się czegoś niezwykłego, a Rzym rozciąga się wokół nas i otacza nas swoją olbrzymią, nieprzezwyciężoną zwykłością. To miasto nie ma żadnego szczególnego charakteru, żadnego wyodrębnionego smaku. Jest zwyczajne jak chleb, chleb olbrzymi. Nic w nim nie dziwi. Ani zjawy - w wieczornym niebie - kolumn nad via die Fori Imperiali, ani łopocząca nad ulicą, która prowadzi do Portyku Oktawii, kołysząca się w wietrze znad Morza Tyrreńskiego, ponentino, bielizna.
Po to więc Eneasz wędrował, żeby teraz ten miały chłopiec z piłką w rękach biegał po trotuarze ulicy? Tak, chyba właśnie po to.
Pomyślmy jeszcze raz o dziejach herosa, tak ściśle poddanych wypełnianiu szarych obowiązków. Jest to stronica z ludzkiej historii. Nic tu niezwykłego się nie dzieje. Osobliwe może się wydać tylko to, że ów heroiczny protoplasta przybywa nie z miasta tryumfującego, ale z miasta podbitego, zniszczonego, i że u źródła cywilizacji, której głównymi pomnikami miały być monumenty najmniej ostentacyjne i najbardziej praktyczne, szosy, dostrzega się nie blask tryumfu, ale takie cierpienie. To jednak nie jest osobliwe. Trzeba to zupełnie innym słowem określić. To jest - jeszcze raz - zwyczajne. Zwyczajne w ludzkich dziejach.
Wg wyd. Publius Vergilius Maro, Eneida, tłum. i oprac. Z. Kubiak, Warszawa 1987, s. 23-24, 26-28.