W las idąc, czytelniku, słuszna wprzódy, że się
Sprawisz ode mnie, co w tym zawiera się lesie.
Im dalej weń, więcej drew przypowieści wedle,
Są tam buki, są dęby, są sośnie, są jedle.
Po staremu wszytko drwa, co ten plac osięgły,
Chociaż jedne na wągle, a drugie na węgły.
Nie trzeba lekceważyć i leśnej jabłoni;
Są maliny do smaku, są róże do woni.
Tylko ostrożnie siągać, bo to nie na stole;
W ostatku też odpuścisz, choć cię i zakole.
Te usta i smakiem swym nasycają kiszki,
Drugie albo nic, albo płonę rodzą szyszki.
Jak się pięknie w orzeszku jądro zaskorupi!
Lecz pozór smak przechodzi, skoro go rozłupi.
Czasem też będzie i czczy. Jeśli się to przyda
Naturze, nikt się pewnie za fraszki nie wstyda,
Gdy prócz papieru tylko a prócz inkaustu,
Jeśli ją mądry zgryzie, nie znajdzie w niej gustu.
Trzeba znać rodzaj bedłek, kto chce grzyby zbierać,
Bo jedne tuczą, trzeba od drugich umierać;
Kto błazen, ten nie ujdzie pewnie samołówki:
Insze rydze i biele, a insze wężówki.
Wżdy i tych bez potrzeby Bóg w lesie nie sadzi,
Ale tylko lekarz wie, na co, i poradzi.
Zdybiesz łanuszkę, uszczkni, daleko szmer z lichem
Mijaj, ma rada, szaleć nie chceszli opichem;
Bo kto się na czym nie zna, tego niech nie liźnie:
Dobry jest wąż dryjakwi, dobry i truciźnie.
Znajdziesz pczoły, jest tam miód pewny; a w mrowisku
Na co gmerać, na co się dać kąsać bez zysku?
Wszytko to jako w lesie, wszytko jako w boru.
W mym ogrodzie, baczywszy nie tylko koloru,
Smaku radzę najpierwej patrzyć, pogotowiu
Nie słuchać apetytu, ma-li szkodzić zdrowiu.
Wszędzieć, lecz i w potrawach potrzebny rozsądek,
Bo nie każdy jednako strawny ma żołądek.
Do lassa, czytelniku, idziesz, nie do raju,
Tam same tylko frukty, drzewa biorą w gaju.
Ścinaj, coć się zda, i bierz, nie uczynisz szkody.
Jednak cię w tym przestrzegam: nie wal przez pień kłody.
Krzywo li gdzie, nie w skok się miej do nieprzyjaźni,
Wielka pomsta poecie – odpisać mu raźniéj.
Idąc do cyrulika, szlachcic jeden, z brodą,
Potka się z nim w ulicy, przed swoją gospodą.
"Proszę, panie, wróćcie się!" - "Nie masz czasu" - rzecze.
"Nie będzie też talera". Wnet balwierz odwlecze.
Przedsięwziętą potrzebę, ochotnie pozwoli,
Wraca się i owego z figlami wygoli.
Widząc parę szóstaków: "Nie masz tu talera,
A słowa nie dotrzymać szpeci kawalera"
"Któż ci go obiecował? - szlachcic go tym zbędzie.
Wżdym ci zaraz powiedział: talera nie będzie".
Kilka matron uczciwych z mężami pospołu
Siedziało przy obiedzie u jednego stołu;
O różnych materyjach dyskurując z sobą,
Prawią, jaką też która stękała chorobą:
Że łożnica najgorsza, chronić się jej każą,
Gdzie od wielkiego bólu i włosy obłażą.
Aż Jedna, co niedawno była panią młodą:
"Trudno się jej uchronić, kiedy kogo wiodą.
Wiem Ja, com tej nieszczęsnej ucierpiała nocy"
Jeszcze coś mówić chciała o onej niemocy,
Lecz widząc starsze, że tu bez kaw być nie może,
Porwą się za obrusem, pochowawszy noże.
Z proszowskiego sejmiku w pilnej jakiejś sprawie
Potrzeba było z królem znosić się w Warszawie;
Dwu szlachty do poselskiej obrano usługi,
Jeden lepszy po polsku, po ładnie drugi.
Więc kiedy w instrukcyją mieszają łacinę,
Czyta ów piśmienniejszy: "Feiici ominę..."
Aż ten, co po łacinie nie rozumiał słowa:
"Proszę,żeby nie mijać, mędrsza Tęczę
Niż nasze to pisała, lepiej wszytko czytać".
Przyszło z śmiechu królowi za boki się chwytać,
A ten się jednym słowem, że nieukiem, wyda.
Kto nierozmyślnie mówi, częstokroć się wstyda.
Dowiedziawszy się moi przyjaciele starzy,
Że mię król podczaszego urzędem obdarzy,
Zbiegną do mnie z braterskim łaski pańskiej winszem.
Dziękuję. Zjadszy, potem nie mając czym inszem
Bawić ich: "Podaj księgi, będę czytał fraszki".
A ci: "Panie podczaszy, podobniej by flaszki!"
"Przynieśże, chłopcze, wina, gdy nie ujdą wiersze;
Pocznij beczkę, już to tu zabawy nie pierwsze".
Że mi nie strychem poda: "Ukaż nam przywilej!
Nie tak piją podczaszy!" - "Więc mi, chłopcze, przyleji
Taż to - rzekę - z urzędu pociecha, ta chluba?
I goście, i gospodarz pijany jak buba:
Z piwnice, to najmniejsza, poszło z winem piwo,
Nazajutrz głowa boli, na żołądku ckliwo,
Jakoby mię najcięższą zmordowano chłostą.
Weźm podczastwo, daj, królu, być leda starostą!
Każdy się z nas uskarża, każdy się z nas dziwi,
Że tak bardzo łakomi księża i tak chciwi.
Póki klerykiem, to nic; jak wnidzie do cechu,
I z żywych, i z umarłych drze pleban do zdechu.
Aż ja widzę, w Krakowie, przy tej ceremonii,
Gdy biskup, święcąc księdza smaruje mu dłoni,
Czemuż nie głowę? Więcej należy na głowie.
Aż mi ktoś: "Święty sekret, nie pytaj się" - powi
Więc już cicho do siebie, skoro mnie tak zgromi:
Prawdziwieć, rzekę, temu księża są łakomi.
Lepiej mu było głowę, niż ręce namazać,
Pilniej, niż groszów chować, uczyłby się kazać.
"Temu nieborakowi wsi wzięły kaduki".
"Czemuż to?" - "Bo źle wierzył". - "Takowej nauki
W żadnym piśmiem nie czytał: on by, sam dla siebie,
Co najlepiej chciał wierzyć, żeby mógł być w niebie".
"Z Kościołem trzeba wierzyć bez wszelkiego swaru".
"Wżdyć wiara jest dar Boży - a nuż tego daru
Temu nieborakowi nie chciał Bóg dać, to mu
Wioskę wziąć, to go wygnać na tułactwo z domu?
Niejedenże katolik nie wierzy z Kościołem,
Czemuż mu wsi nie biorą z aryjany społem?"
"Każdy wierzy, co Kościół, chyba że nie czyni".
"To taki gorzej niźli aryjan przewini!"
"Przeczże ten nabożeństwa dla wsi nie odmienił?"
"Bo drożej niżeli wieś swoje wiarę cenił.
Na cóż mu ją wydzierać gwałtem chcą ci sędzię,
Kiedy on mocno ufa, że w niej zbawion będzie?
Toć już Bóg nie dla sądu, lecz przyjdzie dla kary,
Kiedy go uprzedzają, sądząc ludzie z wiary;
Jeśli, jako o rozbój albo insze brzydy,
O wiarę karzą, czemuż opuścili Żydy?"
"Bo się nam okupują". - "Pewnieć tymi, co są
W Polszcze pieniądzmi, inszych do Polskiej nie niosą.
A kędyż sprawiedliwość za pieniądzmi chodzi?
Godne prawo nagany, ani się to godzi".
"A o naszej. co mówią aryjani wierze?"
"To, co my o ich: że w niej nieważne pacierze.
Czemuż my ich, nie oni z ojczyzny nas ruszą?
Wżdy szlachta, o równą się z nami wolność kuszą!"
"Bo nas więcej niźli ich". - "Już teraz pomału
Przychodzę do rozumu: lis ze lwem do działu.
Nie, żeby oni jaką zasłużyli winę.
Tylko że słabszy, przeto z nimi za drabinę.
Bać się, żebyśmy, karząc złą wiarę w ich zborze,
Barziej nie utwierdzili tym sądem w errorze;
Rzadko kiedy gwałtowna rada dobra bywa,
Nie wadziło poczekać z tym plewidłem żniwa.
I kalwini-ć nie wierzą kościelnej nauki,
Czemuż na nich takiejże nie zażyjem sztuki?
I ci w Polszcze nie wieczni; skoro się przerzedzą,
Upewniam, że Angliją z Holendry nawiedzą".
Powiedałem ci nieraz, miły bracie, że to
Po polsku: nie pozwalam, po łacinie: veto.
Wiem. Niechże wedle sensu swego kto przekłada,
To będzie z łacińskiego: vae, po polsku: biada.
Jakobyś rzekł: biada to, gdy zły nie pozwala
Na dobre i tym słówkiem ojczyznę rozwala.
Źle zażywasz, bękarcie, wolności sekretu,
Powetujeć pokusa kiedyś tego wetu.
O, mizernaż tego jest kondycyja świata,
Jako złoczyńca w turmie, czeka po się kata.
Czeka, śmierci przysądzon, swej roboty płace,
Rano czy wieczór - nie wie, gdy poń zakołace.
Tak komukolwiek rodzić zdarzyło się losem,
Już jest w turmie niestotyż, już jest pod profosem.
Nie wie dnia i godziny od kolebki aże
Do siwizny, kiedy mu śmierć klęknąć rozkaże
Czeka we dnie i w nocy, z wieczora i z rana.
Cóż tedy jest ten żywot ludzki? Śmierć czekana.
Strach śmierci ustawicznej, który jeszcze gorzej,
Aniżeli sama śmierć, serce ludzkie morzy.
Niepotrzebnie sylaba pierwsza straszy ludzi;
Nie kradnie Kraków - tylko, że pieniądze łudzi.
Bez wielu się obejdzie rzeczy człowiek w domu,
Wiele ujźry potrzebnych, przyszedszy do kromu.
Idąc po lewej stronie Kamienice Szarej,
Między inszym towarem widząc okulary,
Chcę je sobie do oczu przybierać i z sporem
Pieniędzy do onego kramu idę worem.
Kupiłem okulary i puzderko na nie.
Widząc karty, w Bobowej i tych nie dostanie,
Wziąłem kilka tuzinów, przy zabawie może
Fortuna szczęścia życzyć. Kupię potem noże
Sobie w kości słoniowej, dla żony w koralu
Nożenki wybijaną robotą z blachmalu.
Wstydzi-ć się na bankiecie bawolego rogu);
Na cóż człowiek pracuje, porwon swój koszt
Bo Sobie potem obuszek, żenię kupię trzcinę,
Obaczywszy grzebieniarz, i tego nie minę,
Potrzebny jest i ścianę w pokoju ozdobi.
"Sługa płaci, a mieszek już bokami robi.
Więc rzymskie rękawiczki i pończoszki żenię,
Nuż dzieciom to i owo, co tylko na selenie,
Wszytkiego mi potrzeba, widzę i na stole,
A Francuz prezentuje, chwali, ile zdole".
Na ostatek kapelusz kupiwszy i bindę,
Wydam wszytko i z kramu bez pieniędzy wyndę.
Wtem deszcz. Opończe nie masz.
Kupcież ją co prędzej!
A sługa: "Mości panie, nie stało pieniędzy".
Idę przecie i moknę, już mi kapie z nosa,
Uprzedziła ozdoba potrzebę do trzosa.
Szedszy potem, śmiałem się sam z siebie w ostatku.
Żal mi było marnego pieniędzy wydatku:
Żyłżem ja bez tych rzeczy i mogłem żyć dłużej.
Niechże każdy, przez Kraków idąc, oczy mruży.>
Wszytko człowiek zatai w sobie bez trudności,
Wyjąwszy trunku w głowie i w sercu miłości:
Chociaż milczy, chociaż go o to nikt nie pyta,
Prócz inszych gestów, z oczu do razu wyczyta.
"Radem ci, zacny gościu, w domu swoim cale!
Ochoty nie przebierzesz, wina mam o małe:
Jeżelić się podoba, nim od stołu wstaniem,
Zabawić się przy piwku tych fraszek czytaniem".
A gość: "Miej sobie - rzecze - gospodarzu, fraszki,
Każ jeszcze beczkę ścisnąć a natoczyć flaszki,
Potem czytaj po polsku, czytaj po łacinie,
Będziem się śmiać, bo żarty ładniejsze przy winie".
Jam rozumiał, że wina ochronię księgami:
"Wolicie pić niżeli być audytorami?
Chłopcze, schowaj te książki, a kielichem sporem
Daj wina; pewnie i ja nie będę lektorem.
Siła by to dwa grzyby w jednym barszczu topić,
Jednym się komentować: albo kpić, albo pić".
Sprośna swawola, nikczemna pieszczota,
Do tegoż przyszło sarmackiemu rodu?
Choć już poganin opanował wrota,
Śród podolskiego stoi meczet grodu,
Już i haraczu zapisana kwota,
Jeden król męstwa swojego dowodu
Odstąpić nie chce i cnotliwych kilku;
Wszytkim jak bajał o żelaznym wilku.
Nie pisać, ale każdemu plwać w oczy
Z takich wyrodków nieszczęśliwych trzeba,
Kto tak ospały, kto tak nieochoczy,
Kto sławę w sobie przodków swych zagrzeba
I woli, że go jak psa Tatar wtroczy!
Czy Boga czeka dla obrony z nieba?
I gotów pewnie wydźwignąć go z błota,
Lecz to bez człeka nie Boska robota.
Wstydźcież się, baby, trzebienie i karli,
Chwalebnych przodków, jeśli nie kościołów,
Jeśli nie sąsiad, co oczy rozdarli,
Jeśli nie smutnej ojczyzny popiołów -
Tych, tych obrazów, którzy już pomarli!
Nie w złoto, ale swe klejnoty w ołów
Rznijcie ze wstydem, że ich krwawa praca
W coś się gorszego niż ołów obraca.
Czemuż na palcach nosicie sygnety,
Czemu po ścianach malujecie herby,
Gdy kufle wasza cecha i kalety,
Kiedyście z synów stali się pasierby?
Śmielsze gdzie indziej rodzą się kobiety!
Winniście strasznej swojej matce szczerby!
Bodaj był zabit: gdzie dziadowskie cugi
Stały, nie wstydzi krów się stawiać drugi!
Idzie na wojnę ziemianin cnotliwy,
Choć drugi nie ma spełna roli łanu;
Pan, co tysiącem pługów orze niwy,
Do Wisły albo bierze się do Sanu,
Już ma we Gdańsku skarby i archiwy,
A, miasto Lwowa, patrzy ku Fordanu.
Inszy do Rzymu, bez wszelkiej sromoty,
Kiedy bić Turków, udają się z woty.
I tak wszeteczną uchodzą podróżą,
Którzy by mieli po tysiącu stawić,
Którzy się stem wsi królewskich wielmożą;
Dosyć kwarcianą chorągiew wyprawić,
Co na nie ledwie beczkę wina łożą!
Trzeba się Bogu tej niecnoty sprawić!
Szlachcic o swojej jedzie chleba bułce,
A jegomość się wczasuje w jamułce.
Co rok pięćdziesiąt tysięcy intraty
Z starostwa i ma z królewskiego grodu,
A wżdy tak skąpy, zły i żydowaty,
Że na hajduków zamkowych dochodu
Żebrze, na swoje garnąc go prywaty,
Choć cnotliwego bezbożny syn rodu
W wojsku ani sam, ani ma żołnierza.
O świat, o ludzie, ni z mięsa, ni z pierza!
Niechże się sejmik, niechże się sejm zjawi
Ale na koźle kornet za karetą,
I bębenistę jegomość postawi,
Dosyć rzęsiste zatrzasnął kaletą,
Trzydziestom płaszcze gdy parobkom sprawi;
Sam tylko jada, bo żyje dyjetą,
Wszytko po polsku u niego nie k rzeczy,
Gotów na ojca Włochom iść w odsieczy.
Ogolił one staropolskie wąsy,
Kortezyjanka właśnie tak szepleni;
Patrzże, gdy pójdzie w galardy i w pląsy!
Jeśli mu zganisz, że się tak odmieni:
"Cóż komu na tym?" - zaraz w sapy, w dąsy!
A dureń ufa w tych, co chodzi z niemi,
Bo ta iglica, co po piętach dzwoni,
Przysięgę, że go szabli nie obroni.
A teraz, kiedy trzeba wyniść w pole,
Bronić ojczyzny, zarobić na sławę -
Niechaj mi oko każdy nim wykole:
Już on ma swoje gdzie indziej wyprawę!
Woli to z mapy obaczyć na stole;
Dość dragonowi siła dał na strawę.
Wygramy - to pan panem będzie przecie;
Nie - on włodarzem, szlachta będą kmiecie.
Odpuśćcież, że tak piszę do was śmiele,
Ani sarkazmem mego krzcijcie wiersza:
Poecie w księdze, a księdzu w kościele
Prawdą kłuć oczy słuchaczom nie piersza:
Piołyn tak przykre i tak gorzkie ziele,
Wżdy do lekarstwa moc jego najszczersza.
A jeśli się też który z was kokoszy,
Bies się was boi, moi mili Włoszy!
Każ, królu, na te brzydkie niewieściuchy,
Jako Bolesław jednemu wyrządził,
Robić z lękliwych zająców kożuchy,
Który od niego w okazyjej zbłądził:
Niechajby w domu z podłymi piecuchy,
Kto nie ma serca do wojny, prządł kądziel!
Lecz gdybyś wszytkie chciał przyodziać tchorze,
Słać po zająców trzeba by za morze;
Żołnierz, co krew swą za ojczyznę cedzi,
Niechaj chleb ich je, niechaj wyżej siedzi!
Wyganiając od jabłek Adama na zioła,
Z raju na świat, rzekł mu Bóg:
"W pocie twego czoła Będziesz pożywał chleba".
Ach, biednież go pocą,
Którzy o nich własny snop ludzie po wsiach kłocą.
Cóż, wyjąwszy ubogich plebanów niewiele,
Żaden czoła dla chleba nie poci w kościele.
"Od wieku - rzeczesz - księża dziesięciny bierą,
Starego to zakonu było manijerą,
Kmin, hanysz, miętkę, ale pszenicę i żyta
Żeby miał ksądz wytykać, nikt się nie doczyta".
"To jest Boża, żeby ksiądz z ołtarza żył, wola" -
Rzecze kto. Odpowiadam: "Z ołtarza, nie z pola,
A dziś nie wolno chłopu, aże bolą uszy,
Wziąć z pola krwawej swojej prace, choć wysuszy,
Póki jej ksiądz nie wytknie, póki nie przeliczy,
I częstokroć w gnój pójdzie dla owej wytyczy.
Często dla kasze dzieciom i kawałka chleba
Własną swoj pracę kraść oraczowi trzeba.
Po staremu (cnotliwych nie kładę w to księży)
Wziąwszy decymę, ślub, krzest i grób mu spienięży.
Pokój mają cnotliwi od takiej przywary,
W tym tylko winni, że złych puszczają bez kary".
Chwali się jedna pani chlubna, że istotnie
Dziesięć tysięcy złotych ma w bielonym płotnie,
"Mogę się ja - rzecze frant - szacować na więcej:
Nie dałbym, co mam w płótnie, i za sto tysięcy.
Książę biskup krakowski, gdzieś jadąc z Siewierza,
Potkał blisko gościńca przy trzodzie pasterza.
A widząc, co się śmieje, patrząc nań, do zdechu,
Każe stanąć i pyta o przyczynę śmiechu.
Ten się [nic] nie zmieszawszy:" Wielebny biskupie,
Gdzież święty Piotr w tak wielkiej jeździł, proszę, kupie?
Nie miał srebra i złota, nie mógł wspomóc w groszu
Kaleki - a tu srebrem stoją na łogoszu Okowani hajducy, wóz, woźnice z szorem;
Wżdy Twa Miłość na ziemi jego sukcesorem".
Aż ksiądz któryś, co w tejże karocy z nim siedział:
"Siła wiesz, a tak małej rzeczy eś nie wiedział,
Że [był] tylko biskupem naonczas Piotr święty,
A krakowscy biskupi oraz i książęty".
W niedzielę tylko, kiedy nie robią koło niej,
Na ziemię chłopi plują a tydzień na dłoni,
Potomstwo Kaimowe, po stworzeniu świata
Bo ten pługiem dla chleba pierwszy ziemię płata.
Plują ręce, brydząc się, lub orzą lubo żna,
Zabojem przodka swego, robotą bezbożną.
Że źli, że nieposłuszni, że zwajcy, przyczyna:
Bo są takiegoż ojca synami Kaina.
Czemu, choć ich tak wiele rodząc kładzie zdrowie,
Chociaż Pismo od mężczyzn słabszymi je zowie,
Białychgłów jest na świecie więcej niżeli tych?
Nie badając sekretów przyrodzenia skrytych,
Tak ktoś, o to pytany, niewiele myślęcy
Odpowiedział: "Bo złego niż dobrego więcej".
Świat niesprawiedliwości nie obaczy drugiej -
Jednaką w wojsku polskim za swoje zasługi
Chłopi i cudzoziemcy z szlachtą biorąc płacą,
Dostojeństwem się nad nich szlacheckim bogacą.
Niczemeśmy nie szczodrszy nad to, co najdrożej
I w cenie stara Polska najwyższej położy.
Jeśliż równy żołd z nami równo służąc biorą,
Czemuż to dostojeństwo nad nas mają górą?
Niechżeby już bez żołdu krwią robili na nie!
Taką rzeczą niedługo starej szlachty stanie
(Bodajem był fałszywy mej powieści prorok),
Jeśli ich tak ubędzie jak pod Wiedniem co rok.
A to, co krwią obleje i czołem zapoci
Odwaga przodków naszych, chłopi, kupcy, szkoci,
Których nam niezliczoną przynoszą legendą,
I w senacie, i w dobrach ziemiańskich osiędą.
W lepszym słudzy niż dzieci u tej matki względzie,
Kiedy tych garścią miedzi nieszczęsnej odbędzie,
Za którą by na służbę nie namówił Żyda,
A tamtym do niej klejnot droższy złota przyda.
Przynajmniej niechaj w równi słudzy będą z syny -
Jeśli sługom szlachectwo, to synom daniny.
Powiem gorszą - że wojny nie widząc chłop prosty
Został świeżo szlachcicem i dojdzie starosty.
Moja miła ojczyzno, tym dokończę, skądem
Począł, że którym stoisz, tym zginiesz nierządem.
Po cóż na sejmik, po co do proszowskiej swarnie?
Prawa pisać? Dla Boga! Pełne ich drukarnie.
Jedni o nich nie wiedzą, bo śmiele przysięgę,
Że za rok nie przeczyta tak szkaradą księgę,
A cóż ją ma pamiętać? Drudzy, chociaż wiedzą,
Nie słuchają i wszędzie przeciw prawu bredzą.
Darmo tedy kryślemy piórem po papierze,
Ani księża, ani ich słuchają żołnierze.
Tamci nas wbrew prawu klną o dziesiąte snopy,
Ci do obozu ciągnąc pustoszą nam chłopy;
Na jeden stan szlachecki wszytkie prawa walą,
By najwięcej podatków na sejmie uchwalą.
Suknią drugi zastawi, a wydać je musi,
Kiedy egzekucyja żołnierska go dusi.
Nie masz i na żołnierza, i na księdza kary.
Na swoje karki prawa piszemy bez miary,
A ci za nasze krwawe wsi kupują poty,
Aż nam przyjdzie na starość pod cudzymi płoty
Jeżeli nas tak będą z niej do końca spychać,
Opłakaną ojczyznę opuściwszy, zdychać.
Niszcząc nas podatkami żołnierz i przechodem
Wyżenie z wiosek albo wymorzy je głodem.
Pierwej nam wsi niżeli księżej lat nie stanie,
Jeśli co rok podwyższą dziesięciny na nie.
Więc póki nas oboje do końca nie znędzi,
Choć ci już na ostatniej siedziemy krawędzi,
Obierzmy jedno z dwojga, choć oboje boli:
Im się albo wybijmy poganom z niewoli,
Albo między żołnierzów wsi i między księżą
Rozdajmy, aza Turków bez szlachty zwyciężą.
Jeśli o sprawiedliwość do starszych uciecze
Szlachcic: "Potrzebny teraz żołnierz" - hetmań rzecze,
Biskup zaś: że każdy ksiądz święty jest i gdy mu
Nie zda się jego dekret: "...idźże z nim do Rzymu".
Kiedy się boskie prawa zejdzie gwałcić obu,
Karać ich o koronne nie najdziesz sposobu.
Nieświęty, niepotrzebny szlachcic dobrym rządem
Niechaj, co tamci włożą nań, dźwiga z wielbłądem.
Dosyć jego wolności, wszedszy do kościoła,
Że się do szable pomknie, że cały dzień woła.
Przebóg, od posłuszeństwa król nas wolnych czyni,
Gdzie przeciw prawu albo wolności przewini!
Gorzejśmy dziś żołnierzom i księży poddani,
Kiedy nam prawa gwałcą księża i dragani.
Krótko rzekszy, co szlachcic chłopu swemu, to ci
Szlachcicowi, kiedy ich prawo nie okroci.
Królu, o cię gra chodzi, prawda-li, co słyszem,
Że się berło nie może zgodzić z towarzyszem?
Nie daj synów koronnych sługom krzywdzić dłużej,
Albo ksiądz duszom, żołnierz ciałom ich nie służy?
Gdy należyta obu od początku świata,
Nie daj im prawa łomać, dochodzi zapłata.
Wiedzą, żeś król, sąsiedzi, niechże i ci wiedzą,
Którzy pod twoim berłem równo z szlachtą siedzą;
Przypiszesz do szczęśliwych i to swoich dzieł,
Kiedy wprawisz, wypadło co z dawnej kolei.
Racz przy tym, z któregoć Bóg dał na tronie siedzieć,
Swoją się tarczą, królu, stopniu opowiedzieć.
Słabo wojny z pogaństwem w polu poprzesz, panie,
Jeśli doma pod krzywdą wzdychają ziemianie.
Czyń w polu, czego w domu szczęśliwe zadatki,
A tak będziesz prawdziwym ojcem swojej matki.
Gwałtem nas chce natura wszędy zrównać, a my
Gwałtem się między sobą różnić napieramy.
Równo się król poczyna, równo z kmieciem rodzi,
Tak się boi, tak smuci, tak stęka, tak schodzi.
Nie poznasz, zajźrawszy w grób, z potaziów a z grochu,
Tak natura w kilka lat porówna je prochu,
Prócz, że barziej pan niż chłop śmierdzi: ta przyczyna,
Gdy rychlej mięso zgnije, niż zwiędnie jarzyna.
Nie poznasz, chociaż smaczniej pan jada nierówno
Niżeli chłop, co pańskie, a co chłopskie gówno.
A czym się pan na świecie przed chłopkiem. przechwalał,
Ledwie nie wszytko będzie po śmierci wypalał:
Ledwie nie wszytkie dary tu fortuny ślepej
Grzechem są, a szatańskie na wieczną śmierć lepy.
Cmi się słońce na niebie i miesiąc się kazi,
Gdy ten słońcu, a temu ziemia światło zrazi.
A cóż o rzeczach ziemskich, jeśli światła wieczne,
Rozumieć, tak są w swoim stanie niebezpieczne?
O, jak pod wielką nocą, co moment kradzieży
I odmianie podległy, krótki nasz wiek leży!
Nie żałuje, śmieje się mądry człowiek raczej,
Kiedy jego propozyt ślepe szczęście wspaczy.
Niebo, ziemia i morze w swojej stoi mierze,
Póki ten, co je stworzeł, znowu nie rozbierze;
Choć i ziemia raz moknie, drugi więdnie, ale
I morze wicher miesza, wżdy oboje w cale.
Lecz jestże co na ziemi i na morskiej wodzie,
Żeby zaś mogło nie być? Nic! Wszytko w przygodzie,
Wszytko śmierci podległo; śmierć wszytkiemu panem.
Mizerny pan, bo temu wszytkiemu poddanem.
Wszytko, co człek, to wzajem może człeka zgubić,
Co gorsza, rzeczy martwe tym się mogą chlubić.
Nowego nic, z jednego chyba drugie tworzy,
Niczego nie ożywi zgoła, tylko morzy,
Sam na co tylko pojźry, począwszy od włosu,
Zewsząd się mu obawiać trzeba śmierci losu,
Wszytko się w ziemię wraca, cokolwiek jest na niej.
Pódżmyż do odmienności: każda rzecz w swej grani,
Lubo ją dowcip ludzki, lubo ją mistrzyni
Powszechna tego świata, natura, uczyni.
Czas wszytko psuje: chociaż zrazu było zdrowo,
Trzeba albo poprawiać, albo robić nowo.
Spadają drzewa w lassach, długim gnijąc czasem,
A niwy oraczowi zarastają lasem;
Co rok zostawując im niepłodne kamienie,
Z uprawionych zagonów spądza rzeka, żenię;
Kąkol w pszenicę, w żyto wkrada się stoklosa,
Jęczmień się często w owies, w ber odmienia prosa.
Len zwylubi, a choć go po jednemu liczy,
Najdalej do trzeciego roku się groch zwyczy.
Któż temu winien? Wiosna, lato, jesień, zima -
Cóż, jeśli swych natura rzeczy nie utrzyma?
Dowcipnych ludzkich zmysłów inwencyje, mówią,
Tak niszczeją, jeśli ich co rok nie odnowią,
Że nie znać, jeśli były; ledwie o nich stycha
Potomek: wszytko w ziemię i w wodę czas spycha.
Stawy, młyny, budynki, zamki z swymi miasty -
Miejsce tylko, a dalej błota, piaski, chwasty.
Jedna rzecz, jeśli zdrowy rozum jej przestrzega,
Dowcip, nic nie ma do niej: skazie nie podlega.
Więcej powiem: ani śmierć nie ma do niej prawa,
I choć świat wiecznie ginie, ta w cale zostawa;
Czasu, kosztu nie bierze i myślenia wiele,
Dobrowolnie się rodzi sama w twoim ciele.
Niechaj tylko ma miejsce wszelka z nią robota,
I dowcipu, i ręki pomieści się: cnota.
Jeśli na gruncie wiary chrześcijańskiej stoi,
Ta się jedna odmiany i śmierci nie boi.
Uskarżał mi się wczora jeden sąsiad stary,
Że poszły w górę wszytkie kupieckie towary,
Że większa każdej rzeczy prócz jednego zboża
W sklepach i w sukiennicach, niźli przedtym> drożą.
Mylisz się: "Płacą w targu dziś - rzekę - sowito
Pszenicę, jęczmień, owies, tatarkę i żyto.
Każda rzecz, i zboże też z monety szacunkiem
Doszło talera, pierwej co było wierdunkiem;
Wieszże, jako odrwić świat, a sobie wygodzić?
Nową zbierać pieniądze, starą modą chodzić,
Nowym targiem kupować, a przedawać starem,
Towar do mieszka, mieszek stosować z towarem.
Niech kto do opinijej, ty żyj do natury,
Byłeś jadł chleb, piel piwo, a suknia bez dziury,
Karazyja odzieje grzbiet mój czy tuzinki,
Nie dbam, byłem miał głowę próżną, pełne skrzynki,
Z Bogiem nabożnie, z ludźmi obchodząc się szczerze,
U obudwu, niż w lamie, lepszy będę w kierze.
Niech na się zły obłudny wdzieje aksamity,
Cóż o nim rzeką ludzie: wilk rysiem podszyty!"
Kiedy czytam katalog nowej szlachty długi,
Pytam o każdego z nich na wojnie zasługi,
Jeśli czego znacznego dokazał z nich który,
Żeby go okryć orła koronnego pióry. Wszyscy nic;
jedni w wojsku za pieniądze, drudzy
Na różnych panów dworach niepłaceni słudzy,
Trzeci wkupni jakoby do cechu kusznierze
Albo inszy rzemieślnik. Zapłakałem szczerze
Na te wszytkie sposoby, lecz najcięższa mi to,
Że panowie szlachectwem sługom płacą myto.
Po chwili nim, żeby go jak najlepiej zażyć,
Będą, dając za chłopów, córki swe posażyć.
A teraz jako na złość z głowy mi wyleci!
Powróciwszy do domu, napiszę waszeci."
Naśmiawszy się sam w sobie: "Czy nie Turcy?" - rzekę.
"Turcy, Turcy! Boże, nas weźm w swoją opiekę,
Bo słychać, że na sejmie barzo o tym radzą,
Że na nich pospolite ruszenie sprowadzą,
A jam cale niegotów, ba, i nie wiem drogi,
Prócz jednej zardzewiałej nie mając ostrogi."
Prawieć Turków wojować albo niechać cale
Takim rycerstwem, jakoś ty, miły migdale!
Po cóż do cudzych z młodu szlachta jeździ krajów?
Żeby mogli nawyknąć tamtych obyczajów.
Że na chłopów podgórskich nieprzystępne Włochy,
Do bliskich Węgier chodzą na podobne fochy.
Szlachta kłaniać, zalecać, stroić się chędogo,
Nieznacznie albo raczej kształtnie odrwić kogo,
A chłopi się kraść, kłaniać modą zabieszczadną
Uczą, bowiem nad inszych kłamają i kradną.
Czemuż rózną nagrodę swej wędrówki mają? -
Szlachtę czczą honorami, a chłopów wieszają.
Dziwujże się tu płochym politycznym frantom!
Przyjechał do mnie ze wszech miar galantom
(Bo ich tak zową, którzy ojczystą się miedzą
Nie kontentując w Polszcze, cudze kraje zwiedzą);
Prosi, żeby nim na stół przyniosą potrawy,
Mógł co czytać z moich pism dla krótkiej zabawy.
Więc Arfę Starego mu Testamentu z Nowym,
Potem kładę Pieluszki z Krzyżem Chrystusowym,
Wieniec Maryjej Panny, Pieśni do zbawienia,
Darmo - nie przypadnie mu nic do podniebienia.
Kładę Prześladowanie Bożego Kościoła,
Toż historyje, którem z potem zbierał z czoła.
"Niechaj się - rzecze - księża Pismem bawią Świętem
Historyjem też czytał, pamiętam, studentem".
"Już nie mam nic prócz fraszek, a to rzeczy lekkie,
Od poważnej osoby muszą być dalekie."
"O te - mówi - i proszę." Z wielkim gustem czyta
I jeżelim do druku już je podał, pyta.
"Nie miałżebym też na co kosztu łożyć marnie,
Tylko - rzekę - błazeństwa dawać do drukarnie?"
"Talent waszeć - odpowie - zakopujesz boży!
I ja, i każdy by je zapłacił najdrożej."
"Niegodny - rzekę - brydnis, żeby je tak chwalić;
Owszem, żeby nie żyły po mnie, myślę spalić.
Mająłi gorszyć ludzi, samym gorzeć lepiej,
Dosyć wszyscy za światem bieżą jako ślepi."
A ów: "Lepiej nabożne, bo im nie masz miary,
Palić, i te z lutrami niepotrzebne swary".
"Popuszcza - rzekę - diabeł w grzechach ludziom lecą
Co zgarsza - to do druku, co zbawia - do pieca".
A teraz jako na złość z głowy mi wyleci!
Powróciwszy do domu, napiszę waszeci."
Naśmiawszy się sam w sobie: "Czy nie Turcy?" - rzekę.
"Turcy, Turcy! Boże, nas weźm w swoją opiekę,
Bo słychać, że na sejmie barzo o tym radzą,
Że na nich pospolite ruszenie sprowadzą,
A jam cale niegotów, ba, i nie wiem drogi,
Prócz jednej zardzewiałej nie mając ostrogi."
Prawieć Turków wojować albo niechać cale
Takim rycerstwem, jakoś ty, miły migdale!
Przed jezuitą żołnierz jeden się spowiadał,
Prosząc, żeby pokutę za grzechy mu zadał;
Między inszymi na się powie też tę winę,
Będąc jeszcze bezżennym, że miał konkubinę.
Pojźrawszy w oczy z kozłem, spowiednik mu rzecze:
"Wyżeń ją, bo odpustu nie otrzymasz, człecze!".
Na to ów: "Jąć uczynić rozkazanie muszę,
Ale weźmijcie, ojcze, jej na swoje duszę,
Bo albo do zamtuza uda się najpewniej,
Albo bracia, czym grożą, utopią, i krewni".
Wlazło to księdzu w głowę: "Więc ją za mąż wydać,
Posag, dobry uczynek, do pokuty przydać".
"Gdyby też, jako wszytkich ubogich protektor,
Przyłożył się - rzecze ów - jegomość ksiądz rektor".
Rozgniewany spowiednik: "Ma on na co ważyć
Pieniądze, a nie cudze kurewki posażyć!"
"Cóż, mości dobrodzieju, albo też ma swoje?"
A ksiądz: "Idź precz, zły człecze, bo grzeszysz we troje!"
"Nie mogę usnąć, chłopcze, aż mi kto co prawi;
Prawże ty, aza mi się jako sen naprawi."
Chłopiec by spał do zdechu, zwinąwszy się w kłęby;
Prawi, co tylko ślina przyniesie do gęby.
Minie godzina, druga, jako nie przestanie.
"Prawże jeszcze!" - A chłopiec: "Nie wiem co, mospanie."
"Przecie jedno!" - A ten, chcąc wydrwić się czym prędzej:
"Nie mam koszule, czapki, trzeba mi pieniędzy".
Rozśmiawszy się sam w sobie, obrócę do ściany:
"Idź spać, nie wybijaj mię ze snu, mój kochany!"
O czymże Polska myśli i we dnie, i w nocy?
Żeby sześć zaprzęgano koni do karocy;
Żeby srebrem pachołków od głowy do stopy,
Sługi odziać koralem, burkatelą stropy;
Żeby na paniej perły albo dyjamenty,
A po służbach złociste świeciły się sprzęty;
Żeby pyszne aksamit puszyły sobole;
Żeby im grały trąby, skrzypce i wijole;
Żeby po stołach w cukrze piramidy stały
I winem z suchych groznów wspienione kryształy.
Już ci niewiasty złotem trzewiki, niestety,
Mężowie nim wszeteczne wyszywają boty,
Już perły, już kanaki noszą przy kontuszach;
Poczekawszy, będą je nosili na uszach.
Żeby w drodze karety, w domu drzwi barwiani
Strzegli z zapalonymi lontami dragani -
O tym szlachta, panowie, o tym myślą księża,
Choć się co rok w granicach swych ojczyzna zwęża,
Choć na borg umierają żołnierze niepłatni,
Choć na oczy widzą jej peryjod ostatni,
Że te wszytkie ich pompy, wszytkie ich splendece
Pogasną jako w wodzie utopione świece.
Przynajmniej, kiedy się tak w świeckie rzeczy wdadzą,
Porzuciwszy niebieskie, niechaj o nich radzą,
Żeby dzieciom zostały, żeby w nich spokojnie
Dożyli, niechaj myślą z pogany o wojnie,
Kiedy nie chcą wojować z światem i z zuchwalem,
Choć w Panu oczywisty mają przykład, ciałem.
Gdy jechał Rej do Anglów przez Holendry, z gniewu
Zabieł Polak Holendra i przysądzon drzewu
(Żadnego tamte prawa nie mają respektu);
Widząc go, wyjechawszy rano z Ultrajektu,
Uchyliwszy firanka, wesołą posturą
Rzecze do swych z karety: "Przecie naszy górą!"
"Nierządem Polska stoi!" - mówiłeś w senacie;
Idźże do Rzymu, a nam wioski zostaw, bracie!
Tu umrę, gdziem się rodził; tam się wrócę, skądem;
Siedź ty w Rzymie; wytrwam ja w Polszcze z tym nierządem.
Postrzegszy wojewoda, że mu jeden z młodzi,
A pachołek nieżadny, jejmości dochodzi,
Pomście i k'woli domu swojego ohydzie .
Zagniewany utopić rozkazał go w Nidzie.
Ten, widząc panią w oknie, kiedy go już wiodą:
"Zmiłuj się, dobrodziejko, nad moją urodą!
A przynamniej jeśli już ginąć, niechże człeczem,
Nie psim kształtem, nie wodą, lecz umieram mieczem!
Proszę, przyczyń się za mną z swego obowiązku!"
"Idźcie, po smacznym napić nie wadzi się kąsku."
W Ostrogu zwano mieszczanina Choma;
Ten, żeby mu syn nie próżnował doma,
Śle go do szkoły. Gdy ćwierć roku minie,
Każe mu też co czytać po łacinie.
Chłopiec, tablicę wziąwszy, jako słusza:
"Homo jest człowiek, a anima dusza".
A tu na niego ociec z wielkim gniewem:
"Trupem mnie czynisz albo niemym drzewem?
Wolę niż żaka mieć z ciebie pastusz!
Jakiż człek Choma, kiedy nie ma dusze?"
Na morzu, kiedy srogie i okrutne wały
Już, już okręt ładowny prawie zalewały,
Sternik, kiedy się woda napiera przez spary,
Każe wszytkie z okrętu wyrzucać ciężary.
Tu ktoś: "Nic mi cięższego nie masz nad mą żonę".
Z tym ją na łeb z galery pchnął na burzą one.
Idący gdzieś mąż z żoną po ławce przez wodę,
Ujźrą chłopa bez brody, co ongi miał brodę.
"Ba, wej, jak się nasz sąsiad wygoieł!" - mąż powie;
A żona: "Wzdyć to ostrzygł, a to znać po głowie".
Znowu ten: "Ba, ogolił!" - owa: "Ostrzygł!" - rzecze.
Tak długo między nimi owej było przeczę,
Aż od słów przyszło do rąk, aż ją zepchnął z ławy.
Już tonie, już się baba napiją Rudawy,
Już i z głową pod wodą na dnie łowi śliże,
Przecie palcami, rękę ukazawszy, strzyże.
Gdy się o tej sąsiedzi dowiedzą przygodzie,
Bieżą na dziw, a widząc, że przeciwko wodzie
Mąż jej szuka, wszyscy w śmiech, a ten rzecze: "Szkoda
Dziwić się! Wszytkoć, prawda, na dół niesie woda,
Lecz niewiasta, tak sprzeczna we Wszytkim z natury,
I po śmierci, rozumiem, płynęła do góry".
Student z okna na Żyda idącego woła;
Ten pojźry, ów mu jajem oko wybił z czoła.
A Żyd: "Słuchaj, ty hultaj, i ty - rzecze - zdrajca!
Czemu to bez potrzeby psujesz sobie jajca?"
U bliskiego sąsiada bywszy na weselu,
Obaczę tam przyjaciół nieproszonych wielu.
"Nierad - rzekę - zasiadam z takimi intruzy."
Aż mój sługa: "Ba, rzężą od kontuszów guzy!"
...Dla Boga, strzeżcie moich!" - "Naszeć to urżnięto"
"Zjedzże diabła z nowiną w to chwalebne święto!"