ADAM KORCZYŃSKI
WIZERUNK ZŁOCISTEJ PRZYJAŹNIĄ ZDRADY
WPROWADZENIE DO LEKTURY
Na karcie tytułowej rękopisu Wizerunku złocistej przyjaźnią zdrady, zamiast autorskiej sygnatury, umieszczony został dwuwiersz zatytułowany Autor:
Imię ma z raju, SKI ogon przezwiska,
ROK wspaczni głową, CZYN w środek się wciska.
Adam Korczyński – przedstawiający się przy pomocy logogryfu, rodzaju literackiej zagadki, polegającej na rozbiciu wyrazu na sylaby ukryte w wierszu tak, by czytelnik mógł złożyć całe słowo – jest postacią skądinąd nieznaną, próbowano więc wyczytać dane biograficzne z jego dzieła, jako swoisty logogryf traktując cały Wizerunk:
Żył pod koniec XVII, może także w początkach XVIII w. Pochodził prawdopodobnie z Korczyna w pobliżu Sambora, w ziemi przemyskiej, ze szlachty zaściankowej. Znał Sambor, możliwe, że przebywał tu przez czas dłuższy. Wykazał pewne obeznanie z procedurą sądową. Nie wyłączone, że był – może i studiował – we Włoszech. Znał język łaciński i ruski. Inne szczegóły nieznane.
W innym miejscu autor przytoczonej notki dodaje, iż jeśli poeta rzeczywiście wywodził się z owego Korczyna, musiał pieczętować się herbem Sas oraz w Samborze „może uczęszczał do założonego z końcem XVII w. kolegium jezuickiego”. Więcej tu niewiadomych i znaków zapytania niż faktów, a i te z reguły wątpliwe. W miarę pewny wydaje się jedynie rok, przytoczony w tytule jednej z fraszek: Moda teraźniejsza anni 1698-<v>i (IX 2), który pozwala w przybliżeniu datować powstanie całego Wizerunku, a – idąc dalej – oznaczyć jakoś czas życia autora. Związki z Samborem nie są jednak oczywiste. Sugerował je przypis poety (I,191-192 marg.):
Na facyjacie ratusza samborskiego jest napis ten grandi littera, że może, w rynku stojąc, przeczytać: Hic locus odit, amat, punit, conservat, honorat nequitiam, pacem, crimina, iura, probos.
Stąd Roman Pollak wyciągnął wniosek, iż autor znał:
[...] bliżej szanowne królewskie miasto Sambor i napis na odrzwiach ozdobnej bramy ratusza, pamiętającej czasy Zygmunta Starego. Jeszcze przed ostatnią wojną można było stwierdzić, że Korczyński dokładnie ten napis odtworzył.
Zacytowana przez Korczyńskiego inskrypcja pojawiała się na ratuszach w miastach średniowiecznej Europy. W XVII stuleciu była również popularna w Rzeczpospolitej, gdzie znaleźć ją można było nie tylko na ratuszu (np. w Braniewie), ale także na innych budynkach (widniała na belce stropowej dworu w Werkach pod Wilnem). Dystych był na tyle znany, że pojawiały się nawet jego trawestacje (jedną z nich Stanisław Herakliusz Lubomirski umieścił w warszawskich Łazienkach). Nie wiadomo natomiast, czy inskrypcja taka rzeczywiście widniała na samborskim ratuszu. Informacje na ten temat, jak i sugestywny opis odrzwi ratusza, zawdzięczał Pollak monografiście regionu, Aleksandrowi Kuczerze; ten zaś, omawiając dokładnie centralną budowlę Sambora, spisał łaciński dystych bynajmniej nie z fasady, ale z Dziejów obyczajów w dawnej Polsce Jana Stanisława Bystronia. Fakt to nader znamienny, gdyż na dwóch fotografiach odrzwi ratusza, które zamieszcza w swej pracy Kuczera, nie tylko nie widać owego napisu, ale nawet miejsca, gdzie mógłby zostać umieszczony – autor zawierzył po prostu informacji Bystronia. Tylko że ten wiedział o dystychu od Aleksandra Brücknera, który z kolei przepisał go z... autografu Korczyńskiego. W ten sposób jeden z dwóch elementów tekstu odsyłających do świata pozaliterackiego weryfikowany był na podstawie samego Wizerunku. Wobec takiego „obrotu sprawy” nie możemy ustalić, czy Korczyński rzeczywiście oglądał napis nad bramą samborskiego ratusza. Równie dobrze – jak w przypadku kilku innych cytatów – mógł bawić się z czytelnikiem lub po prostu zawiodła go pamięć. Znajomość owej inskrypcji stanowi więc nader wątły dowód na związki z Samborem, które posłużyły do wysnucia daleko idących wniosków na temat lokalizacji rodowej posiadłości poety, herbu i statusu jego rodziny czy domniemanej edukacji w samborskim kolegium.
Dyskusyjna jest także wspomniana w przytoczonej nocie biograficznej znajomość słownictwa i procedury sądowej (któż w XVII w. nie był z nimi w pewnym stopniu obeznany?). Ze znacznie większą ostentacją – której najbardziej jaskrawym przykładem są odautorskie przypisy do wyrazów mniej zrozumiałych dla ówczesnego czytelnika – popisuje się Korczyński doskonałym opanowaniem słownictwa żeglarskiego, a do tej pory nie traktowano tego jako wskazówki biograficznej.
Na podstawie jedynego znanego utworu Korczyńskiego próbowano odtwarzać nie tylko biografię poety, ale również bibliografię, przypisując mu wdzięczny dyptyk: Opisanie piersi oraz Respons, ponieważ twórca jednego z odpisów między dwie części poemaciku wplótł cztery fraszki, podobnie jak ma to miejsce w Wizerunku. Przy czym autora dwóch z owych fraszek nie znamy, natomiast pozostałe dwie stanowią przeróbkę epigramatu Wacława Potockiego, co dowodzi, iż kopista nie respektował porządku autorskiego. Rzecz nabiera znaczenia, jeśli przypomnieć, iż w dawnych rękopisach znaleźć można jeszcze co najmniej dwa zupełnie inne teksty o identycznej tematyce i podobnym opracowaniu: złożony sekstyną siedemnastowieczny poemat O piersiach białogłowskich oraz obszerną, spisaną w 34 oktawach Jedyną inamoratów kontentecę... piersi z początku XVIII w. Istnienie kilku anonimowych poematów pochodzących z tego samego mniej więcej okresu niezmiernie komplikuje zagadnienie autorstwa każdego z nich. Brak także podstaw, by którykolwiek zasadnie przypisać Korczyńskiemu.
Specyficzna konstrukcja Wizerunku czy wykorzystanie w tekście poetyckim fachowego słownictwa dziedzin zgoła mało poetyckich, tak niewiele i tak niejednoznacznie mówiące o nieznanej spuściźnie czy życiu poety, sporo mówią o jego literackim warsztacie, który cechuje niezwykłe wyczulenie na poetycki walor rozlicznych możliwości języka. Znamienne dla autora Wizerunku – który bez wahania wplatał w swój utwór słowa, zwroty i cytaty łacińskie, włoskie, niemieckie, orientalne, jidysz czy ukraińskie – jest porównanie połączenia polskiego i włoskiego stylu gry na lutni (I,161-164):
przez co się wydawała wdzięczna melodyja
na kształt owego, jako z ruska bywa czyja
po polsku łagodniejsza niźli polska mowa
sama przez się [...].
Wiktor Weintraub w studium o artyzmie Korczyńskiego pokazał, jak bardzo poeta miał wyczulone ucho na brzmieniową stronę słów, które chętnie zestawiał ze względu na eufonię a wbrew znaczeniu i proweniencji, np.: „z potrawami trwają” (VI,377), „roztruchan nastrychuje” (VIII,291), „wino nowina” (VIII,314). Dowodnie wskazuje na to również cały szereg fraszek, jak choćby epigram dowcipnie różnicujący synonimiczne, wydawałoby się, formy tytułowego Zwierściadła: „«Zwierściadło» i «wierciadło» – jak kto chce, tak zowie” (I 17,1), epigram o przejęzyczeniu mówcy, który „ruinę” zamienił w „urynę” (II 14), czy miniatura zatytułowana Polskie „zaraz”, w której skojarzone zostały homonimiczne słowa (V 7,1): „»Zaraz« – prawdy zaraza”, dodatkowo opatrzone moralną interpretacją faktu, iż tytułowe „zaraz” jest palindromem. Również w łacinie przy pomocy współbrzmień poeta chętnie poszukuje ukrytych związków pomiędzy słowami, w enumeracji tytułu Funis, finis, funus zawierając skróconą formułę ludzkiej kondycji (VI 14,1-2):
W młodem lub w średniem wieku, lub w ostatniem czeka
dwoje z tych trzech wokabuł kożdego człowieka.
Te same źródła zasilają koncept epigramów, którego ostrze zasadza się na szczególnym humorze językowym, rodzącym się na styku polszczyzny i łaciny, jak np. wówczas, gdy uczniowi także w języku łacińskim myli się kapłon i kapłan (IX 20) czy kiedy dowcip polega na dosłownym przekładzie nazwiska wczesnochrześcijańskiego apologety Tertuliana (IX 12,1-2):
„Trzy razy niosłem baby” – z prawdą się nie minie,
„Ter tuli anus” gdy kto rzecze po łacinie.
Korczyński potrafi odwrócić działanie tego mechanizmu, kiedy etymologię wyrazu „ceduła” (‘list’) przekornie wyprowadza od łacińskiego caedo (‘ścinać, odrąbywać’; V,241-246), ponieważ w przypadku głównego bohatera Wizerunku jego miłosna korespondencja „trąci grobem: / w cudzej ziemi iść z cudzą żoną tym sposobem!” (V,229-230):
Za którego poety idąc rozumieniem,
rzecz się ledwie nie kożda zgadza z swem imieniem:
„ceduła”, z łacińskiego tłumacząc języka,
„ucinka” czy „ustrzyżka” coś się blisko tyka,
jakoż tak wielom ceduł korespondencyje
nie sytem krwie żelazem odstrzygnęły szyje.
Najpełniejszą realizacją owej tendencji jest fraszka makaroniczna, najobszerniejsza spośród wszystkich zapisanych w Wizerunku, choć w przeciwieństwie do pozostałych nie opowiada żadnej anegdoty. Jej dowcip zasadza się wyłącznie na zmieszaniu porządków łaciny oraz, podporządkowanej łacińskiej fleksji i składni, polszczyzny. Skierowana bezpośrednio Ad Czytelnikum, jemu też zaleca życzliwe przyjęcie plonów beztroskiego ducha i pogodnej mózgownicy (IX 16,65-66):
ex animo facili mózgownica serena
excerptos fructus zacnissime suscipe Lector.
Swoich eksploracji językowych nie ogranicza Korczyński do przełamywania słowa innym wyrazem (II,228; VI,379; VIII,496-497) czy też do dzielenia go w pozycji rymowej (VIII,239-240). Jest również autorem bodaj najdłuższego w polskiej literaturze wyrazu – hiper-zdrobnienia w tytule fraszki Roztropniusiuchniutenieczenniusienieńk<a> dama (III 2), które, nanizując kolejne charakterystyczne dla deminutiwu końcówki, kosztem monstrualnego powiększenia słowa do mikroskopijnych rozmiarów zmniejsza jego zakres znaczeniowy.
Występujące w takim natężeniu słowne iluminacje poety przestają być czczą zabawą literata, za które zwykło się je uważać – pokazują, jak bardzo płynne może być znaczenie wyrazu, jak otwartym jest on tworem. Przy pomocy zmiany kontekstu, wydobycia dwuznaczności, zamiany dwóch liter, eufonicznego skojarzenia z innym słowem, kolizji dwóch systemów językowych czy po prostu zwykłego rebusu – Korczyński świadomie i konsekwentnie odsłania zupełnie nowe pokłady tkwiące w języku. Ostentacyjnie rezygnując ze znaczeń pewnych i oczywistych, ustanawia poetę rewelatorem słów. A przez to i świata nimi opisanego. Bo tropiona i eksponowana przez niego wieloznaczność języka zaraża przedmioty, które ma nazywać. Prowadzi to w konsekwencji do zachwiania relacji między rzeczą a słowem. Jakże znamienne jest wahanie, które odnajdujemy we fraszce Krzywonos ptak (IV 13):
Czy od krzywego nosa krzywonos się zowie,
czy mu imię skrzywiło nos – niech mi kto powie.
Podobne tendencje odnaleźć można u podstaw paremiograficznej pasji Korczyńskiego, który w ilości i różnorodności przywołanych przysłów dorównuje niemal Wacławowi Potockiemu. Autor Wizerunku po mistrzowsku operuje tym materiałem. Kiedy bohaterów poetyckiej noweli ponoszą nerwy, ich wypowiedzi zamieniają się w potok dosadnych zwrotów przysłowiowych. W ten sposób sugestywnie zostaje oddana werwa ciętej przymówki, której impet często podkreśla jeszcze eliptyczna forma powiedzeń. Tak wygląda reprymenda dana przez Polaka marynarzowi zbyt ochoczo garnącemu się do wypitki (VIII,317-328), podobnie ostra wymiana zdań między księciem Maroldem i księżną na temat jej powinowatego (IV,195-212), w której – jak stwierdza doskonale świadomy swego warsztatu autor – „przysłowia o kre<wnem> jej tak szpetne słyną” (IV,216).
Ta potrzeba zanurzenia w języku żywym, w konkrecie mowy potocznej jest nader znamienna. Przysłowie jest dla Korczyńskiego równie dobrym tematem fraszki, jak – również z życia wzięte – scenki rodzajowe, stąd szereg epigramatów poświęconych przekornemu wyjaśnieniu pochodzenia znanych powiedzeń lub opisaniu związanej z nimi anegdoty. Autor nie zawsze jest samodzielny, czasem przywołuje popularny wykład genezy zwrotu przysłowiowego, jak w przypadku epigramatu Skąd to: „Wie Pan Bóg, czyj kozieł, czyj baran”, może kto nie wiedzieć (III 17), czy związanej z nim później anegdoty, jak w przypadku fraszki Skąd to: „Stroi baba fierleje, kiedy sobie naleje” (II 15). Jednak z reguły tego typu miniatury tworzy według własnego pomysłu. Uzasadnić zwrot, który poprzez codzienne używanie już dawno zatracił kontakt z wydarzeniem będącym jego źródłem – oto wyzwanie dla wyobraźni poety. Korczyński czasem ujawnia reguły tej gry, jak ma to miejsce w przypadku fraszek dotyczących łacińskiej paremii Ne sutor ultra crepidam: najpierw opowiada anegdotę Pliniusza Starszego o genezie przysłowia (VII 13), by dwa Lanczafty dalej dać popis inwencji (IX 18). Swoimi zmyślonymi wyjaśnieniami do dziś nabiera znawców przedmiotu. Nawet tak wytrawny paremiolog, jak Julian Krzyżanowski zupełnie serio polemizował z niektórymi żartami Korczyńskiego. Trudno o lepsze dowody, jak wyśmienicie czuje się Korczyński w tym żywiole. W epigramatycznych fałszerstwach ujawnia potrzebę kreowania niezwykle sugestywnych światów, istniejących obok realnego na równych prawach.
U poety zasada ta rządzi nie tylko językiem i jego formułami, ale również opowiadaną za ich pomocą rzeczywistością. Znamienne są dwie fraszki przypominające strukturą epigramaty mające opisać genezę przysłowia. Jednak w tym przypadku tematem anegdotycznej wariacji są pewne zwyczaje lub zwyczajowe zakazy. Fraszka Czemu Ruś jajca tłuką na Wełykdeń (IV 5) ma żartobliwie wyjaśnić pochodzenie wielkanocnego zwyczaju zderzania jajek, natomiast Może też to i cudzego starego od nowie-ż zażyć (VII 4) ma tłumaczyć genezę żydowskiego zakazu wykonywania prac domowych przed szabasem. Okazuje się, że życie, które toczy się wokół nas, może być równie nieoczywiste i wieloznaczne, jak nie mniej oswojone struktury językowe.
Odmienny przykład stanowią dwie Gadki z Lanczaftu pierwszego i ostatniego (I 6 i IX 9). Obie fraszki oparte zostały na wspólnym pomyśle, by wszelkie elementy zagadki prowadziły do skojarzeń obscenicznych. Każda następna informacja, mająca ułatwić rozwiązanie, utwierdza odbiorcę w tym rozpoznaniu. Wszystko po to, by w logogryfach dla pewności aż dwóch kolejnych epigramatów dać zupełnie niewinną odpowiedź (I 7-8 i IX 10-11). Tego typu literackie zabawy przed Korczyńskim uprawiali z powodzeniem również inni poeci, widać jednak, że autor Wizerunku okazał się pojętnym uczniem. Fakt, iż obie zagadki nie znalazły się w przygotowanym przez Pollaka wydaniu Fraszek Korczyńskiego ze względów cenzuralnych, jest najlepszym świadectwem wirtuozerii poety – wodzony za nos jest nie tylko zdradzany Włoch, ale często również czytelnik.
Podobnie pomyślana została erotyczna fabuła poetyckiej noweli o Włoszce, która dla przystojnego Polaka porzuca starego męża. Korczyński, biorąc na warsztat opowieść zaczynającą się jak kolejna wersja banalnej historii miłosnego trójkąta, niezwykle komplikuje życie swym bohaterom. Nie wystarcza mu zwykłe wykradzenie żony – musi się ono odbyć na oczach i z pełnym przyzwoleniem zazdrosnego męża. Jak wskazuje tytuł, Wizerunk złocistej przyjaźnią zdrady opowiada o zdradzie pozłoconej przyjaźnią, udającej więc – jakże skutecznie – swe zaprzeczenie. Gospodarz Polaka obszerną opowieścią o wyczynie sprytnych złodziei podsuwa mu pomysł, jak przyprawić Włochowi rogi (IV,37-276). Odtąd dzieje romansu głównych bohaterów potoczą się wartko. Ta rozbudowana nowelka w noweli, opowiadająca o „kształtnej kradzieży” kunsztownych obić ścian – szpalerów, staje się impulsem dużo bardziej wyrafinowanego planu kochanków (IV,279-282):
[...] Polak słuchał – wraz słuchając, swoje
ruminował koncepta w głowie tylo troje
osobliwej, z afrontem w onej włoskiej stronie
kradzież mając wyrządzić sąsiadowi w żonie.
Pomysł kradzieży szpalerów oraz kradzieży żony jest identyczny – najłatwiej dokonać jej... pod czujnym okiem okradanego. Skoro wierzy temu, co widzi, należy przekonać go, że widzi co innego, niż dzieje się naprawdę. Trzeba tylko dbać o precyzyjne stopniowanie zadawanej trucizny szalbierstwa, a zwodzony kolejnymi fortelami Włoch zacznie wierzyć w kłamstwa szyte coraz grubszymi nićmi. Oba oszustwa, to opowiedziane Polakowi oraz jego własny wyczyn, zasadzają się na idei niezwykle dla poety pociągającej – po raz kolejny odkrywamy jego wielką pasję zamiany tego, co jednoznaczne, konkretne, do czego przyzwyczaiła nas codzienność, na coś zupełnie innego, nieprzewidywalnego, wieloznacznego.
Schemat fabuły opowiedzianej przez Korczyńskiego ma wielowiekową tradycję. Historia ta wchodziła w skład większej całości, spopularyzowanej w średniowiecznej Europie w kilku wersjach łacińskich (Dolopathos, Historia septem sapientum, Historia calumniae novercalis, Pontianus), jednak wywodzącej się ze wschodniej Księgi Sindbada (Sindibada), której powstanie najczęściej umiejscawia się w Indiach (czasem w Persji lub na Bliskim Wschodzie) około V w. p.n.e. W Polsce tekst upowszechnił w pierwszej połowie XVI w. Jan z Koszyczek, przełożywszy wersję Pontianusa pt. Poncyjan, który ma w sobie rozmaite powieści miłe barzo ku czcieniu, wzięte z rzymskich dziejów. Utwór nie stracił na poczytności również w wieku następnym. Zawarta w nim nowela zwana Inclusa (Zamknięta) opowiada o zmyślnym rycerzu, który każe wykuć dziurę w murze, by dotrzeć do upragnionej, strzeżonej przez zazdrosnego męża w wysokiej wieży. Tam także rogacz najpierw dostrzega swój pierścień na palcu amanta, ale uspokojony bez obaw przygląda się zdradzającej go żonie. W końcu nieświadomy mąż publicznie oddaje rękę małżonki ukochanemu rycerzowi i pozwala parze odpłynąć.
Najstarszym znanym opracowaniem motywu przebicia ściany, by umożliwić kochankom schadzki i udawanie, że przechodząca dziurą dziewczyna ma swego sobowtóra, jest Miles gloriosus (Żołnierz samochwał) Tytusa Makcjusza Plauta (ok. 250-184 r. p.n.e.), którego komedie cieszyły się dużym powodzeniem także w XVII stuleciu. Można wskazać w jego utworze wątki obecne u Korczyńskiego, a nieznane Poncyjanowi (np. pomoc służącego w przeprowadzeniu intrygi czy rozegranie akcji w sąsiadujących ze sobą domach), choć pod innymi względami akcja Wizerunku bliższa mogłaby się wydawać fabule znanej z Poncyjana (np. epizod z pierścieniem czy fakt, iż oszukiwany jest tu nie sługa, lecz sam zdradzany mąż, który przyjaźni się z kochankiem). Dowodzi to, iż ani komedia Plauta, ani Poncyjan nie były bezpośrednim czy nawet pośrednim wzorem Korczyńskiego.
Plaut w prologu Żołnierza samochwała (w. 86-87) zdradza, iż opierał się na nieznanym skądinąd tekście greckim, bazującym, jak widać, na tym samym pomyśle fabularnym, który zyskał dużą popularność zarówno w literaturze Wschodu, jak i Zachodu. Odnaleźć go można nie tylko w Historii o siedmiu mędrcach, ale także w wersjach ją poprzedzających, m.in. w arabskiej Księdze tysiąca i jednej nocy, o której pierwsze wzmianki pochodzą z X w. W tym czasie opowieść „O as-Sidibadzie” była jeszcze osobną bajką, dopiero później została włączona w korpus Księgi tysiąca i jednej nocy (we współczesnej edycji nosi ona tytuł: „O siedmiu wezyrach albo o postępkach kobiet”). Omawiana fabuła wykorzystana jednak została w osobnej opowieści Szeherezady: „Opowieści o Kamar az-Zamanie i jego ukochanej”. Rdzeń tej historii (obudowany dodatkowymi wątkami) zawiera elementy nieznane Plautowi i nieobecne w opowieści cesarzowej z Poncyjana, wykorzystane jednak przez Korczyńskiego. Kamar az-Zaman zakochany w Halimie, żonie szejcha złotników Ubajda, hojnością pozyskał względy jej męża i wynajął dom sąsiadujący z jego. Schadzki kochanków umożliwił przekop, którym Halima wyniosła najpierw misternie zdobiony sztylet, potem zaś zegarek swego męża. Kamar az-Zaman za każdym razem pokazywał Ubajdowi przedmiot, pytając, czy czasem zań nie przepłacił. Ponieważ prawowity właściciel znajdował nóż i zegarek na swoim miejscu (były na czas przenoszone przekopem), nabrał przekonania, iż sąsiad posiada identyczne. Wreszcie jako nowo zakupiona niewolnica przedstawiona zostaje Ubajdowi jego własna żona i – po wyniesieniu przekopem wszystkich cennych przedmiotów z domu zdradzonego męża – kochankowie odjeżdżają czule przez niego żegnani. Opowieść Szeherezady nie mogła być inspiracją dla Korczyńskiego (na Zachodzie Księga tysiąca i jednej nocy stała się znana dopiero dzięki francuskiemu przekładowi z 1704-1717 r.), reprezentuje ona jednak podobny wariant wędrownego schematu fabularnego i jedno z jego opracowań musiało stać się inspiracją dla autora Wizerunku.
Prostą historyjkę zamienił Korczyński w poemat skrzący się bogactwem opisów, zręcznym prowadzeniem skomplikowanej akcji, błyskotliwymi dialogami, precyzyjną analizą mimiki i gestów bohaterów czy wreszcie – jak to pokazał Pollak – subtelnym cieniowaniem psychicznych nastrojów. Dla wszystkich, nawet najbardziej karkołomnych posunięć głównych postaci znajduje poeta wiarygodną motywację, nie cofając się przed wpleceniem w tekst poematu obszernych noweli, jak opowieść o kradzieży obić ścian czy opowieść eunucha wyjaśniająca, dlaczego sługa mający strzec żony swego pana decyduje się na zdradę (II,443-539). Autor wikła również relacje między kochankami. Nieufny Polak początkowo odrzuca awanse pięknej sąsiadki, by z czasem zainteresować się jej urodą i... hojnością. Temperatura wzrasta wydatnie, gdy niewierna żona okazuje się... dziewicą. Poeta bez trudu uwiarygodnia tę paradoksalną sytuację, która odpowiednio zaostrza apetyty kochanków: Włoszki – bo będąc od trzech lat żoną impotenta nie zaznała jeszcze małżeńskich rozkoszy (V,146-148), Polaka – bo taka gratka nieczęsto się zdarza (VI,307-309). Ale autor wykonuje zaraz kolejną woltę, gdyż sytuacja ta oznacza zarazem odłożenie skonsumowania romansu na czas bliżej nieokreślony: oznaki ciąży stałyby się jawnym dowodem zdrady młodej żony. Kreując powieść o tak fantastycznej fabule, Korczyński dokłada starań i nie szczędzi środków, by ją uwiarygodnić:
Autor tak rzecz wiedzie, tak piętrzy epizody, że w ostateczności doprowadza akcję ad absurdum i tę absurdalną sytuację czyni prawdopodobną rzeczywistością, uprawdopodobnia nieprawdopodobieństwa [podkreślenie – R.P.].
W tym kontekście przestaje dziwić stylowa polimorficzność Wizerunku, tak precyzyjnie pokazana przez Weintrauba. Do tekstu obszernej noweli włączonych zostało pięć pieśni, w tym cztery pisane izometryczną, często bardzo kunsztowną strofą. „Pieśń pasterska” (VIII,405-458) stanowi bardzo udany pastisz pieśni ludowej, śpiewana przez żeglarzy „Celeusma do Neptuna” (VIII,550-563) pisana jest stylem niezwykle podniosłym, natomiast trzy pozostałe, „Pieśń” (II,277-332), „Pieśń utęskliwego małżonka” (VII,131-184) oraz „Pieśń”(VIII,463-483) realizują model popularnej liryki miłosnej. Pierwsza z nich, śpiewana przez Polaka Pieśń o zmiennych nastrojach miłości, zostaje później przez Włoszkę poddana dokładnej egzegezie (III,15-27), pokazując, jak dalece Korczyński jest świadom środków, którymi się posługuje.
Najbardziej radykalnym przejawem owej polimorficzności stało się rozdzielenie poszczególnych punktów poetyckiej noweli o występnej Włoszce i sprytnym Polaku grupami fraszek zupełnie niezwiązanych z jej fabułą. Te, jak je nazywa Korczyński, Lanczafty a raczej okurencyja, tj. krajobrazy czy raczej zbieraniny, mają – zgodnie z wyrażonym na karcie tytułowej zamiarem poety – pełnić rolę swoistych intermediów dołączonych „dla nietęsknice Czytelnika”. Mają ubarwić historię kochanków jak delikatna i wzorzysta tafta chwaloną przez przodków, mocną karazję (I 1,7-14). Ten bezprecedensowy w polskiej literaturze pomysł nie od razu spotkał się z przychylnym przyjęciem, jest on jednak dowodem, iż Korczyński z całą premedytacją modelował odbiór swego dzieła, które należało czytać niespiesznie, nie po to, by jak najszybciej poznać rozwiązanie akcji, ale by delektować się poetycką swadą opowiadającego. Lanczafty nie są tylko opóźnieniem głównej akcji utworu, mającym wystawić na próbę ciekawość czytelnika, rządzą się własną dramaturgią. Odpowiedź na zagadkę zadaną na początku Lanczaftu trzeciego (III 1) znajdujemy w środku następnego (IV 8), gdzie jest ona zresztą dopowiedzeniem do innego epigramu poświęconego tej samej tematyce; wspomniana już fraszka Ne sutor ultra crepidam (IX 18) nabiera dodatkowych znaczeń, jeśli pamiętać o zapisanym wcześniej epigramacie Mówią to stąd: „Ne sutor ultra crepidam” (VII 13); pierwszy i ostatni Lanczaft łączy klamra tryptyków składających się z Gadek i dwukrotnej podpowiedzi w postaci dwóch logogryfów stanowiących samodzielne teksty (I 6-8 i IX 9-11) – w obu przypadkach są to centralne punkty grupy fraszek. I już nie wiadomo, czy to fraszki mają być retardacyjnym elementem noweli, czy też odwrotnie. Dwuznaczność ta stanowi część poetyckiej strategii, ujawnionej już w igraszkach językowych: świadomego podważania jednoznaczności świata – nie tylko przedstawionego. Jest to podstawowa zasada rządząca tekstem Korczyńskiego, eksponowana po wielokroć i na różne sposoby.
We fraszce skierowanej Do Czytelnika (VII 6) poeta bez ogródek wyjaśnia, iż nie o prawdę mu idzie, natomiast swą poetycką taktykę wprost deklaruje w epigramacie Do edycyi cenzora (IX 19,5-8):
Rzekł też i komentator, znać z łgarskiego cechu,
jakoby: „Pięknie zełgać – za to nie masz grzechu”.
Co jeśli tak, „kształtnie” wszak nad „pięknie” przechodzi
coś jeszcze, przeto kształtnie łgać bardziej się godzi.
Skoro „piękne” łgarstwo nie jest grzechem, cóż dopiero mówić o łgarstwie „kształtnym”. Nie o prawdę poecie idzie, lecz o zmyślenie. Ale zmyślenie nie tylko barwne, godne wielkiego fantasty, lecz także „kształtne”, należy więc zaprząc do pracy wszelkie środki formalne, które niezwykłą historię uczynią także fajerwerkiem literackim, olśnią i zadziwią – po to, by nikt już nie upomniał się o prawdę. Tylko prostak mówi wprost – przekonuje Korczyński w innej fraszce (VII 8), tą fałszywą etymologią czyniąc poetę artystą zmyślenia.
Na cenzora edycji przyszło jednak poczekać Wizerunkowi dwa i pół wieku. Starannie przygotowany do druku autograf Korczyńskiego pozyskał dla swych zbiorów Józef Andrzej Załuski, który postulował wydanie go w nowej serii Michała Abrahama Troza „Biblioteka Polska Poetycka”. Projekt nie został jednak zrealizowany, rękopis zaś podzielił los całego księgozbioru, wywiezionego po trzecim rozbiorze do Petersburga. Tam zimą 1889/1890 uważniej przyjrzał mu się dopiero Aleksander Brückner, który pierwszy podał obszerniejszą informację o tekście i przedrukował jego drobne fragmenty. Rewindykowany w 1922 r. manuskrypt przekazany został Bibliotece Narodowej, gdzie równo pół wieku po Brücknerze, zimą 1939/1940, sporządził jego kopię Roman Pollak. Autograf poety niedługo potem spłonął. Dziś znajomość dzieła Korczyńskiego zawdzięczamy jedynie zapobiegliwości prof. Pollaka, którego odpis uratował tekst od zagłady. Nie tylko przygotował on wydanie Wizerunku, ale również poświęcił mu gruntowne studia i liczne przyczynki. Poza nim jednak mało kto o Korczyńskim pisał, również w ostatnich latach niewiele powstało artykułów na jego temat, choć w polskiej poezji barokowej trudno znaleźć tekst, który stylistyczną wirtuozerią i lekkością słowa mógłby się z Wizerunkiem równać.
Fikcja i prawda pod piórem Adama Korczyńskiego przechodzą najdziwniejsze podmiany i transformacje (nic dziwnego, że rekonstruowana na podstawie takiego utworu biografia poety jest tak bardzo niepewna). Autor – który, podpisując swój tekst logogryfem, zaprasza czytelnika do literackiej zabawy – potrafi z równą dezynwolturą zamieniać oczywiste w niejednoznaczne, co niewiarygodne w prawdopodobne, bawiąc się przy tym wyśmienicie słowem, konwencją, stylem, wyznacznikami gatunkowymi czy tematem.
Źródło
Adam Korczyński, Wizerunk złocistej przyjaźnią zdrady, wyd. Radosław Grześkowiak, Warszawa 2000 („Biblioteka Pisarzy Staropolskich” 19). W niniejszej edycji, opublikowanej za zgodą Autora, pominięto zawarte w wersji drukowanej przypisy.