Mikołaj Sęp Szarzyński
Sebastian Grabowiecki
Stanisław Grochowski
Kasper Twardowski
Hieronim Morsztyn
Szymon Zimorowic
Kasper Miaskowski
Maciej Kazimierz Sarbiewski
Daniel Naborowski
Łukasz Opaliński
Krzysztof Opaliński
Jan Andrzej Morsztyn
Zbigniew Morsztyn
Wacław Potocki
Wespazjan Kochowski
Stanisław Herakliusz Lubomirski
Józef Baka
Poeci "minorum gentium"
Samuel Twardowski
Jan Chryzostom Pasek
Jędrzej Kitowicz
Benedykt Chmielowski
Jan III Sobieski
Varia
Opracowania
Roman Mazurkiewicz
KOKOSZ NAUKAMI ZBAWIENNYMI UTUCZONA
O. Jacek Mijakowski OP na ambonach Krakowa
Przez większą część dwóch ostatnich stuleci o. Jacek Mijakowski cieszył się wśród historyków dawnego kaznodziejstwa sławą nader kapryśną. Zwłaszcza w zestawieniu ze swymi wielkimi poprzednikami, Piotrem Skargą czy Fabianem Birkowskim, traktowany był jako postać nieomal emblematyczna dla procesu postępującego "zepsucia" kaznodziejstwa barokowego. Np. Stanisław Tarnowski pisał o "złym smaku" jego kazań, rozwijającym się "bujnie, konceptowo, do ostatniej śmieszności", a Ignacy Chrzanowski nakreślił na kartach swej
Historii literatury
pokutujący do dzisiaj wizerunek Mijakowskiego jako "najbardziej typowego przedstawiciela wszystkich ujemnych cech stylu barokowego", kochającego się "w sztucznych porównaniach i dziwacznych metaforach". Zdarzały się wszakże i sądy bardziej pochlebne: Wilhelm Bruchnalski pisał, że Mijakowski zasługuje na miano "znamienitego zwiastuna kaznodziejstwa w stylu barokowym, mianowicie zaś jego typu, zwanego konceptowym", zaś Czesław Hernas uznał go za prekursora "owego nurtu kaznodziejstwa czasów późniejszych, w którym nauka moralna wykładana jest w poetyce żartu". Nie sposób więc nie zgodzić się ze zdaniem ks. Wacława Kosińskiego, jedynego jak dotąd monografisty o. Jacka, który przed niemal stuleciem pisał: "Człowiek, o którym mamy tyle i tak sprzecznych sądów, choćby nie był utalentowanym, bezsprzecznie jest zjawiskiem ciekawym i oryginalnym w naszej literaturze".
Żywot, działalność i twórczość kaznodziejska o. Jacka Mijakowskiego związane były przede wszystkim z Krakowem. Tutaj w 1617 roku wstąpił do nowicjatu, tu zdobywał wykształcenie, tutaj wspinał się po kolejnych szczeblach kariery zakonnej – od lektora do przeora. Tutaj też zmarł w 1647 roku. W krakowskiej oficynie Andrzeja Piotrkowczyka wydał większość swych kazań, a prestiżowe stanowisko kaznodziei kościoła Mariackiego powierzył mu krakowski magistrat. Liczne dedykacje dowodzą, że utrzymywał rozległe stosunki z małopolską szlachtą. Nie tylko urzędowe, klientelskie czy duszpasterskie, ale i towarzyskie – w roku 1643 został nawet przyjęty w poczet członków Rzeczpospolitej Babińskiej, co rzuca wymowne światło na tak charakterystyczną dla jego pisarstwa poetykę żartu i anegdoty.
Kazań wygłosił o. Mijakowski z pewnością dziesiątki, ale nie pozostawił obszerniejszego ich zbioru. Zaledwie kilka opracował literacko i podał do druku. Znamy ich dzisiaj pięć, w tym trzy wygłoszone w Krakowie, jedno w Lublinie i jedno w Pińczowie. Wszystkie trzy kazania "krakowskie" powstały w okresie, kiedy o. Mijakowski był "kaznodzieją u fary" oraz "przeorem u Świętej Trojce". W porządku chronologicznym są to:
1. Kokosz wprzód PP. Krakowianom w kazaniu za kolędę dana – kazanie wygłoszone w kościele Mariackim w 1637 r.
2. Znaczna w cnotę Matrona... – kazanie pogrzebowe wygłoszone w kościele Św. Trójcy w 1639 r.
3. Szczęśliwy w Zakonie Dominikańskim marnotrawca Tomasz z Akwinu... – kazanie wygłoszone w kościele Św. Trójcy w 1643 r.
Utwory te reprezentują trzy rozmaite odmiany kazań barokowych: kazanie tematyczne, mowę pogrzebową oraz kazanie panegiryczne. Największym zainteresowaniem badaczy cieszyło się kazanie wygłoszone w kościele Mariackim w dzień św. Szczepana, 26 grudnia 1637 roku:
Kokosz wprzód PP. Krakowianom w kazaniu za kolędę dana
... Pomysłu "nażyczyła" kaznodziei czytana w tym dniu Ewangelia św. Mateusza: "Jeruzalem, Jeruzalem [...] ilekroć chciałem zgromadzić syny twoje jako kokosz kurczęta swoje pod skrzydła zgromadza, a nie chciałoś" (Mt 23, 27). Czas świąteczno-noworoczny, związany z obyczajem obdarowywania się "kolędą", oraz przywołany werset ewangeliczny pozwoliły autorowi wcielić się w rolę "ubogiego kmiotka", który gdy "przed panem swym stawa, [...] parę kur pod pachą, a w garści miskę glinianą jajek przynosi".
Stawam i ja dnia dzisiejszego przed tobą naprzód, Mości Księże Archiprezbiter, pasterzu kościoła tego, ze wszystkim kapłaństwem twoim. Stawam i przed tobą, Miłościwy Panie Burmistrzu ze wszystkiemi kolegami twoimi. Stawam przed każdym z was z osobna, Panowie Krakowianie i Krakowianki, i wszyscy inszy zacni audytorowie. Jakoż? Jako ubogi wasz kmiotek i rolnik. [...] Po kmiecu wziąwszy kokosz pod pachę, wszytkim wam ofiarować ją będę po kolędzie.
Oczywiście kolędowa kokosz o. Mijakowskiego zyskuje barwne upierzenie alegoryczne – kaznodzieja, pisze Krzyżanowski, "odwiedzając różne stany z kokoszą w ręce jako prezentem z okazji świątecznej wizytacji, każdy stan w rozmaity sposób przyrównuje do owej kury lub w zwyczajach domowego ptaka odnajduje punkty wyjścia dla rozważań moralistycznych, w przysłowiach o kurze pomysły do formułowania życzeń, w chorobach ptaka paralelę chorób moralnych społeczeństwa".
Kompozycja obszernego kazania podzielonego na dziewięć "kolęd" przeznaczonych dla poszczególnych stanów i grup zawodowych zgromadzonych w kościele Mariackim, odzwierciedla ich hierarchię społeczną, prestiż zawodowy, miejsce w strukturze miejskiej, kościelnej i rodzinnej. Kolejno więc następują kolędy: kapłańska, szlachecka, burmistrza i radziecka, akademików, młodych paniąt i studencka, miejska, paniom zamężnym, osieroconych wdówek, panieńska. Każda z nich zasługiwałaby na oddzielną analizę, tutaj jednak mogę zasygnalizować kilka zaledwie wybranych kwestii. Ze względów czasowych pominę arcyciekawe zagadnienie tradycji kazań noworoczno-kolędowych; wspomnę tylko, że prócz wskazywanych przez Krzyżanowskiego wzorów średniowiecznych w poszukiwaniach inspiracji dla
Kokoszy
należałoby szerzej uwzględnić spuściznę rodzimego kaznodziejstwa potrydenckiego, jak choćby kazanie Fabiana Birkowskiego na święto Obrzezania Pańskiego czy kazania
Na dzień Nowego Lata a Obrzezania Pańskiego
oraz
Na dzień Szczepana świętego
ks. Jakuba Wujka.
Kokosz
ofiarowana krakowianom z ambony Mariackiej w grudniu 1637 roku liczy w druku ponad 40 stron. Łatwo obliczyć, że wygłoszenie tego kazania musiało zająć ponad godzinę. A jednak kazania o. Mijakowskiego przyciągały sporą rzeszę słuchaczy, o czym sam zresztą wspomina z nieskrywaną satysfakcją.
Wiadomo, że barokowa
ars praedicandi
szczególny nacisk kładła na pouczanie i zachwycanie. Repertuar środków służących realizacji tych celów był niezmiernie bogaty: od tradycyjnych figur retorycznych przez alegorezę (zwłaszcza biblijną), symbolikę, emblematykę, grę skojarzeń, wplatanie cytatów, anegdot, bajek, egzemplów, przysłów, aż po żarty, facecje i dykteryjki. W kazaniach Mijakowskiego znajdziemy niemal wszystkie ze wspomnianych tu środków perswazji i "delektacji", znacznie też rozbudowana jest w nich warstwa erudycyjna. Pobieżna nawet ich analiza wymagałaby osobnej rozprawy, tutaj zatem ograniczę się do paru tylko przykładów retoryczno-erudycyjnej inwencji krakowskiego predykatora.
Przede wszystkim Mijakowski nieustannie pobudza uwagę słuchaczy przez kierowane do nich apostrofy, pytania, przestrogi, apele, zaś elementy dialogowe, dysputacyjne czy uwagi "metatekstowe" spełniające funkcje swego rodzaju "didaskaliów" sprawiają, że jego kazania stają się swoistym spektaklem retorycznym. Oto jak na wstępie
Kokoszy
mówca mobilizuje uwagę zebranych w świątyni wiernych:
Pana Boga zatym prośmy, aby nas przez tę godzineczkę za kurczątka pod skrzydła łaski swojej niebieskiej przyjął, bo inaczej ona kania z krajów piekielnych i mnie do mówienia, i wam do słuchania przeszkadzać będzie. Nie zabawię, tylko wy też sobie nie tesknicie, a nie zawadzi się też tam zabawić, kędy jest co wziąć.
Uwagę tę aktywizuje potem regularnie m.in. apostrofami otwierającymi i zamykającymi poszczególne "kolędy": "Panowie szlachta, a wy jaką kokoszkę radzi byście mieli po kolędzie?", "Odprawilichmy męski stan, przychodzę do was z pocztą, krakowianki i panie", "Bawić się nie będę z wami, panienki, bo mi tego zakazuje zakon i reguła". Przestrogi i nauki moralne obrazuje Mijakowski barwnymi egzemplami i anegdotami, które ożywiają kaznodziejski wywód i pobudzają zaciekawienie słuchaczy. Np. przestrzegając duchownych przed nadmiernym gromadzeniem dóbr doczesnych, przytacza zasłyszaną opowiastkę o chciwym księdzu:
Słyszałem od persony wiary godnej, że jeden człowiek, a bogdaj nie kapłan, umierając ani spowiedzi, ani Sakramentu Naświętszego przyjąć nie chciał; kiedy raz, drugi i trzeci molestowali kapłani, patrzcie, co uczynił: dobywszy talera, rzekł: Dajcie mi pokój z tymi sakramentami; to mój sakrament, to moja hostyja! Co wyrzekszy, zdechł.
Dedykując pierwodruk
Kokoszy
młodym małżonkom, Janowi i Zofii Daniłowiczom, życzenia licznego potomstwa nie omieszka Mijakowski dowcipnie skontrapunktować bajką o żabach:
Dowiedziały się raz żaby, że słońce miało się żenić. O Boże, jaki lament! I takci z jednym nie wiedzieć, co czynić – wszystkie kałuże wysusza, nie masz się gdzie podzieć, a cóż, kiedy dziatki mieć będzie? Nie uczyni tego lamentu Korona Polska, nie uczynią klasztory, choćbyście się obsadzili potomstwem jako winna macica jagodą.
Zarówno w
Kokoszy
, jak też w dwóch pozostałych kazaniach okresu krakowskiego, Mijakowski chętnie odwołuje się do autorytetów starożytnych i średniowiecznych m.in. przez wzmacnianie swych wywodów przysłowiami i sentencjami. Powołując się np. na Alfonsa Aragońskiego podaje niezawodną receptę na małżeńską zgodę: "Ty, pani, bądź ślepą, a ty, panie, bądź głuchym – będzie w małżeństwie jak wianki wił".
Szczególnie atrakcyjne dla słuchaczy ponadgodzinnych kazań Mijakowskiego musiały być różnego rodzaju ciekawostki, zwłaszcza tzw.
curiosa
, ekscerpowane przez dominikańskiego erudytę z pism naturalistów, medyków czy "chimików". Oczywiście wszystkie one zostają sfunkcjonalizowane w ramach nadrzędnego dyskursu retorycznego. Kolędę paniom zamężnym rozpoczyna np. wzmianka zaczerpnięta z
Hieroglifików
Pieriusa o kokoszy lacedemońskiej, która "na jeden raz zniosła jaj 22, a podobno były o dwu żółtkach, bo wylągła z każdego jaja po dwojgu kurcząt, tak, że o jeden raz miała 44 kurczątek". Byłaby owa Lacedemonka, emblemat imponującej płodności, doskonałym podarunkiem dla mężatek, ale nie byłby też sobą pater Mijakowski, gdyby tej fantastycznej wizji nie skontrapunktował dowcipnie nader przyziemną pointą: "Tę ja kokoszkę chętnie rad bym wam dał za kolędę, ale się boję, aby krupy nie zdrożały".
Zdarzają się w kazaniach Mijakowskiego
mirabilia
godne
Nowych Aten
Benedykta Chmielowskiego:
Jest jakiś robak w Indyjach jadowity, nazwany od Hiszpanów
codivoro
, który ustawicznie głowę ku górze podnosząc płacze; a ogon ma jak świder, którym ziemię bez przestanku wierci, i gdziekolwiek stanie, tam psuje.
Jednym z najbardziej skutecznych sposobów pobudzania wyobraźni plastycznej odbiorców barokowych kazań było korzystanie z niezwykle wówczas popularnych zbiorów emblematycznych. Mijakowski był ich znawcą i chyba też admiratorem – w
Kokoszy
z upodobaniem przywołuje np. emblematy Alciatusa, Wilda, Zincgrefa. Swego rodzaju "emblematyzacji" poddaje także nasz kaznodzieja wizerunki osób, stanów czy zakonów, czego znakomitym przykładem jest zamieszczony w kazaniu wygłoszonym na pogrzebie Anny Lubomirskiej "zoologiczny ikon" krakowskich konwentów:
Do niej w potrzebie swej udawały się one dypsady szpitalne, co się od kalectwa ledwie czołgają po ziemi, do niej owi jednorożcowie Teresy świętej, do niej elefantowie Augustyna świętego, do niej onagry
ex deserto
Romualda świętego, do niej wysubtelnieni od Szkota jelonkowie Franciszka świętego, do niej mocne lwięta Ignacego świętego, do niej potężne do jarzma Pańskiego bawoły Bernardyna świętego, do niej i łanie niebieskie zakonnic Pańskich z różnych klasztorów, do niej i my, szczenięta Dominika świętego.
O. Mijakowski doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że podtrzymanie uwagi audytorium – choćby "przez tę godzineczkę" – wymaga nie tylko urozmaicania treści czy pronuncjacji, ale i umiejętnego modulowania napięcia i nastroju. Był jednym z pierwszych naszych barokowych mówców, który świadomie posłużył się w tym celu żartem, dowcipem i komizmem. Zauważył to już Karol Mecherzyński:
Przynajmniej dowcipu i wesołej humorystyki odmówić mu nie można. Tymi przymiotami mógł w swoim czasie górować na mównicy i podobać się z swoich konceptowych kazań, na które schodziła się publiczność jak na komedyje kościelne w błogiej nadziei, że się do woli zabawi i ucieszy.
Konwencję komiczno-żartobliwą zastosował Mijakowski przede wszystkim w
Kokoszy
, a więc w kazaniu noworoczno-kolędowym, którego specyfika sprzyjała tego rodzaju poetyce. W jego zakończeniu kaznodzieja przyrównał się do gospodarza bankietu, który podejmuje swych gości "dobrym afektem":
Bo cóż mi stąd za smak, że mi kto postawi bażanta na półmisku, kiedy widzę kozła na czele? Co za k rzeczy, kiedy mi jeść dawszy, dmucha, choć już ostygło, marszczy się, choć nie kwaśno? Przy prawdziwym bankiecie nie ma człowiek upatrować co dają, ale z jaką twarzą i ochotą, i sercem. Toż i ja pro ultimo mówię: małą-m rzecz darował, jednę kokoszkę, ale dobrym afektem, uprzejmym sercem.
Do najcenniejszych walorów kazań krakowskiego dominikanina zaliczył Krzyżanowski "trafne obserwacje obyczajowe" oraz ilustrowanie nauk moralnych "obrazkami realistycznymi, dobrze świadczącymi o jego zdolnościach obserwacyjnych i umiejętności wyrażania ich w słowie". "Ustępy te – pisał badacz – które z powodzeniem mogłyby sąsiadować z obrazkami Reja, Opalińskiego czy Potockiego, rzucają znamienne światło i na kazania komiczne, i na temperament pisarski ojca Jacka". Istotnie, zarówno w
Kokoszy
, jak i w pozostałych kazaniach okresu krakowskiego nie brak realistycznych migawek ze sfery życia politycznego, ekonomicznego, religijnego czy rodzinnego oraz zabawnych, niekiedy zaprawionych pogodną ironią scenek rodzajowych z codziennego życia ówczesnych krakowian:
Bywać też giez nie tylko między bydłem, ale i w domu między żoną a mężem. O Boże mój, co za gonitwy więc bywają po domu, gdy pani to na górę, to na dół, z izby do komnaty, z komnaty do sklepu, z sklepu do piwnice uchodzi, "dla Boga, "rata!" wołając. Bywa i to, że i pan, gdy mu pani z oburącz zamuszcze czuprynę, wypadnie z domu jak szalony, bojąc się, by od czupryny do grzbieta nie doszło. Woli nieboraczek uchodzić, niż z panią po domu gonionego bez muzyki tańcować.
Z kolei w uwagach o rozwoju języka wprowadza kaznodzieja nieczęsto spotykane w ówczesnym piśmiennictwie słownictwo dziecięce:
Nuż języka ludzkiego a co za doskonałość zrazu? Nie umie nic wymówić, aż się nauczy. A nim się nauczy, wprzód "tata", a potym nierychło mówi "panie ojcze"; wprzód "papa", a potym, co w nim tchu, woła chleba i kasze, aż ubogi ociec uszy zatuliwszy z domu uchodzi. Wprzód "tru, tru", kiedy pić, a potym na szynkarkę zgrzyta zębami, tłucze konewkami, jeśli się nierychło z piwnice wróci.
W świetle przedstawionych uwag, z konieczności pobieżnych przecież i wyrywkowych, o. Jacek Mijakowski rysuje się jako postać nietuzinkowa – nawet w sąsiedztwie wybitniejszych od niego osobowości naszego kaznodziejstwa barokowego. W Krakowie drugiej ćwierci XVII wieku był z pewnością figurą znaczącą i popularną, o czym świadczą choćby powierzane mu urzędy i funkcje, a także rozgłos, jakim cieszyły się jego publiczne wystąpienia. Jak pisał ks. Kosiński, "kaznodzieją był znanym i cenionym, ale poczet mówców kościelnych tego czasu jest liczny, tak że Mijakowski ponad innych nie wyrasta". Nie wyrasta zapewne ani subtelnością intelektu, ani porywem uczucia, ani ekscentrycznością wyobraźni, ani nawet tym, co Czesław Hernas nazwał "poetyką kaznodziejskich efektów". W tym wszystkim był o. Jacek jednym z najbardziej typowych przedstawicieli ówczesnej ambony. Trafiają się wszakże w jego kazaniach detale i ujęcia oryginalne, tchnące autentyzmem, nowatorskie nawet, zaświadczające o barwnej osobowości, żywym temperamencie, "trafnym instynkcie spostrzegawczym" i niemałym zacięciu literackim. Zaliczyć do nich można chociażby wielokrotnie już wspominaną, a wprowadzoną do polskiego kaznodziejstwa kościelnego właśnie przez Mijakowskiego, "poetykę zabawy i żartu". Dzisiejszy czytelnik jego kazań znajdzie w nich ponadto zajmującą galerię "drobnych a żywych obrazków" z codziennego życia dawnego Krakowa, z życia szlachty, mieszczan, kupców, rzemieślników, dzieci, profesorów, studentów, małżonków, panien na wydaniu i ówczesnych "niebieskich ptaków" bujających po kamienicach. Już choćby z tych dwóch względów można z całym przekonaniem powtórzyć wyrażoną przed niemal stuleciem opinię ks. Wacława Kosińskiego, że o. Jacek Mijakowski w żadnym razie "nie zasługuje na to, aby figurował w naszych podręcznikach historii literatury jako straszak i wcielenie wszystkich wad kaznodziejskich epoki barokowej".
Pełny tekst:
"Kokosz naukami zbawiennymi utuczona". O. Jacek Mijakowski OP na ambonach Krakowa
, w:
Wielcy kaznodzieje Krakowa. Studia in honorem prof. Eduardi Staniek
, pod red. K. Panusia, Kraków 2006, s. 96–118.