Mikołaj Sęp Szarzyński
Sebastian Grabowiecki
Stanisław Grochowski
Kasper Twardowski
Hieronim Morsztyn
Szymon Zimorowic
Kasper Miaskowski
Maciej Kazimierz Sarbiewski
Daniel Naborowski
Łukasz Opaliński
Krzysztof Opaliński
Jan Andrzej Morsztyn
Zbigniew Morsztyn
Wacław Potocki
Wespazjan Kochowski
Stanisław Herakliusz Lubomirski
Józef Baka
Poeci "minorum gentium"
Samuel Twardowski
Jan Chryzostom Pasek
Jędrzej Kitowicz
Benedykt Chmielowski
Jan III Sobieski
Varia
Opracowania
Józef Bartłomiej Zimorowic (1597–1677)
ZEZULI SYN
Ucieszna Willanesko, chociaż między chory
Panieńskimi w pustyniach helikońskiej gory
Tańcami się zabawiasz, jednak z boskich lasów
Przybywasz do podolskich często skotopasów.
Powiedz poziomnym rymem, jako kosmobrody
Faunus z dzikich uroczysk od szawrańskiej wody,
Owszem, jako wieść niesie (dziwna rzecz i nowa),
Przybiegł do lackich krajów z krasnego ostrowa,
Gdzie Borystenes z brzegów krzywych wodomnogi
Głośno nader Niżowe przeskakuje progi.
Tu zasię lasów dobrze nie będąc wiadomy
Tułał się po zapustach, ludziom nieznajomy.
Póki sierpem nie legła stalnym ozimina,
Błąkał się w niedalekich polach Orynina,
A skoro nastąpiły pracowite żniwa,
Gdy bujności pozbyła ogolona niwa,
Usiadł przy Derewaczu, tam kędy koszary
I pasiekę przed laty miał Łukijan stary,
Dotąd nieobaczony śmiertelną źrzenicą,
Aż gdy nad krzyształową w południe krynicą,
Która prędko wynika z opoczystej spary,
Usiadszy, różne głosy wypuścił z fujary,
Śpiewaniem melodyjnym zbywając frasunku.
Danko, owczarz szędziwy, podtenczas z trafunku
Czabany wychowałe, czoło pysznej trzody,
Pędził z Mikonem małym do krynicznej wody.
Najpierw tedy Mikon skoro tylko zoczył
Kozionogiego bożka, strachem się otoczył,
Mniemając, że potwora bezecna, więc że go
Przed Dankiem cicho udał za męża dzikiego,
Na co Danko odpowie: "Bożek to jest leśny,
Skoczek i śpiewak trefny, słuchajże go, grzeszny".
Faunus też zrozumiawszy, że mu dali uszy,
Tak pieśniami dawnymi głos chrapliwy ruszy:
"Młody niegdy Cefizus, wesołą urodą
Zwiedziony Liryjopy, nad Ksantową wodą
Porwał ją; ona potym zostawszy z Cefizem
Matką, płód mianowała zrodzony Narcyzem
Dla krasy niezwyczajnej, bowiem w niemowlęcym
Wieku przednim się córom podobał książęcym.
Wszystkie panny z dzieciństwa kochały w nim jeszcze,
Tylko sam Tyrezyjas dając o nim wieszcze
Proroctwo, opowiedział: "Czeka starość pozna
Dziecięcia, jeśli swojej urody nie pozna".
Z takiej powieści rosły w ludziach zdania różne,
Płonne słowa się zdały, lecz nie były próżne.
Bowiem ledwie szesnaste lato swego wieku
Już przepędził Narcyzus, każdemu człowieku
Jednym tylko pojrzeniem do serca się wkradał,
Jako chciał, tak młodzieńcy i pannami władał.
Cóż potym, gdy on będąc od wszystkich żądany
W towarzystwo i panny, i udatne pany
Okiem pysznym przenosił, a swą dumą hardą
Nie jednego nakarmił rówiennika wzgardą.
Raz dla myślistwa polem ciekawe ogary
Prowadzącego, cicho z nieznajomej spary
Mowna bogini (która nie pierwej się zgada,
Aż spytana w dolinach niskich odpowiada)
Obaczyła, natychmiast przez jego różane
Jagody gorającą w sercu wzięła ranę.
Za nim ukradkiem dybiąc, tym się barziej mieni
W ogień, im bliżej żywych przychodzi płomieni.
Jak głownia wysuszona, tłustej siarki syta,
Prędko do siebie pożar pałający chwyta.
O, jako wiele razów smętna białogłowa
Nie mogąc się doczekać łagodnego słowa
Z ust jego pełnych buty, sama pierwej chciała
Wdać się w rozmowę, lecz wstyd panieńskiego ciała
Mocno jej tego bronił, tylko w sercu kryła
Żądze one, a sobie tak cicho mówiła:
"Ogniu mój, mój Narcyzie, toż mię srogo pieczesz,
Czemu milczysz, czemu mi słóweczka nie rzeczesz?"
Alić szczęście zdarzyło, pilnując myślistwa
Narcyzus, odjachał był swego towarzystwa
Daleko; tamże długo po puszczej głęboki
Tułając, pod pochyłe wjachawszy opoki,
Krzyknął: "Gdzieżem to ja jest?", "Oto ja jest" – mowi
Echo, on zadumały na to jej odpowi:
"Ktoś jest, przychodź sam", "Chodź sam" – zarazem usłyszy.
Myśli, kto z nim rozprawia w tak odległej ciszy.
Znowu rzekł: "Nie uciekaj!", "Nie uciekam" – ona
Odmówi, on: "Jeśli twa wola nie jest płona,
Zejdźmy się z sobą". "Zejdźmy" – rzekła i bogini.
I już ku niemu z ciemnej wybiegła jaskini
Z tą nadzieją, aby twarz jego okazałą
Całowała; ale on ujrzawszy płeć białą,
Pierzchnął na stronę; tak ją w zamysłach oszukał,
A co większa, słowy ją surowymi sfukał:
"Pierwej ja w twardej nocy pogrążony siędę,
Niżeli do zalotów twych powolny będę".
"Będę powolną" – rzekszy nimfa, oczy łzami
Zalała, czoło jasne zwiędłymi listami
Otoczywszy, zniknęła; od którego czasu
Zelżona, nie wychodzi z pokrytego lasu.
Przecię zawziętych chęci utracić nie chciała,
Ale trapiąc niespaniem młodość swego ciała,
Po puszczy ustawicznie narzekając głuchej,
Pozbyła barwy wdzięcznej, a z jej skóry suchej
Krew niegdy żywą, ogień wyniszczył miłości,
Tylko głos przy niej został a zgorzałe kości.
Opoczyste przyjąwszy na się przyrodzenie,
Po dziś dzień odpowiedne zostały kamienie.
Takowej niewdzięczności na boginię zażył
Narcyzus, taki w pannach brak czynić się ważył.
Nie pierwsza to dziewica wzgardzone podnosi
Ręce do nieba, pomsty nie pierwsza nań prosi:
"Daj, żeby go za jego postępkiem upornym
Bóg skarał przyjacielem hardym i niesfornym".
Tym modlitwom Nemezis mściwa uszy dała,
Narcyzowi karanie takie zgotowała:
Był zdrój przy lesie owym jako kryształ czysty,
Wydając z swych wnętrzności potok wiekuisty,
Z niego ani pasterze pijali, ni trzody
Z źwierzem swawolnym jego zakuszali wody.
Trzcina tylko zielona nad onym strumieniem
Rosła, drzewa go chłodnym okrywały cieniem.
Tym przyszedszy Narcyzus, złożył swe odzienie,
A gdy chciał strugiem żywym ugasić pragnienie,
Barziej spragnął; abowiem ujrzawszy z trefunku
Twarz swoję w źródle onym, w własnym wizerunku
Zakochał, stąd postawę swą znikomą lubi,
Patrzy w cień swój nie wiedząc, że go ten cień zgubi.
Ile się przypatruje, tym się barziej dumi,
Że mu się nimfa jaka zjawiła, rozumi.
Zda się mu czoło ono równe marmurowi
Gładkiemu, dziwuje się oczom Bosforowi
Mało różnym, szyję swą wyniosłą i szumną
Nie chce jej z porfirową porównać kolumną.
Widząc swoje kędziorki i usta ozdobne,
Bogu raczej nie ludziom śmiertelnym podobne,
W ogień się prawie mieni. Nadto jeszcze z krzaku
Mirtowego bożeczek skrzydlaty z sajdaku
Wziąwszy strzał kilka, wonnym balszamem pokropił,
A skoro w Narcyzowym sercu je utopił,
Tym więcej w nim własnego zakochania wzbudził,
Żeby się oszukiwał, żeby sobą łudził.
Stoi jako słup wryty, swoje oczy jasne,
Swoje wargi szkarłatne, wdzięczności swe własne
Bierze sobie na zgubę, swe rzeczy uważa,
Wyobrażeniem swoim samże się obraża.
Co ma, jakoby nie miał, czym sam jest, to chwali,
Samże ochłody sobie życzy, sam się pali.
Ilekroć chce swój wyraz i postać nieżywą
Pocałować, całuje wodę obłędliwą,
Miasto człowieka źrzódło obłapia przezorne.
Co czynisz, o pacholę głupie i uporne?
Marnie dziecinnym błędem będąc omamiony,
Miłujesz swój konterfekt w wodzie wyrażony.
Przestań swych oczu swymi źrzenicami draźnić,
Nie chciej siebie samego samym sobą błaźnić.
Przyjdzie czas, że pociechy tej duszą przypłacisz,
Prawdziwą piękność dla tej fałszywej utracisz.
Na to on mało dbały, kilka dni o głodzie
Przypatrując się pilno kłamliwej urodzie,
Stoi nad zmyślnym zdrojem z zmyślonej postawy
Oczy nie odwracając; koniec tej rozprawy.
Niżli się wiecznie zgubił przez własne pojźrzenie,
Do lasów głos obrócił: "O, twarde kamienie,
O, zakamiałe skały, wszak dobrze możecie
Pomnieć, jeśli kto kiedy tak szalał na świecie
Jako ja? Pała serce, w czym się ono kocha,
Chce naleźć, a nie może; o, miłości płocha,
Czemu mię marnie zwodzisz? Nie morze,
Nie góry powiesiste, nie mury budowne,
Nie gościniec odległy do wdzięcznej ochłody
Przystępu mi zabrania, ale trocha wody.
Nadto, co mię nawięcej w tym przypadku boli,
Naddawa mi się moje kochanie po woli.
Bo ilekroć przez wodę twarz jego całuję,
Zawsze mi złote usta podać usiłuje,
A przecię dotknąć ciała ustami nie mogę,
Do czego mały ponik zagradza mi drogę.
Lecz ty, ktokolwiek jesteś, przecz mię oszukiwasz,
Czemu ode mnie z wodą przemienną upływasz?
Wynidź troszeczkę na brzeg, a obacz dowodnym
Okiem, jeśli przyjaźni twojej jestem godnym.
Najdziesz wiek pierwszy, ujźrzysz dar pięknej urody;
Często mię gładkie nimfy wzywały na gody,
Częstokroć mi wianeczki przynaszały wite,
Częstokroć upominki słały znakomite.
I ty, ucieszne dziecię, karmisz mię nadzieją
Króciuchną, bo na mój śmiech usta się twe śmieją,
Kiedy ściągnę do twojej białej szyjej rękę,
Wzajem mię chcesz obłapić, lecz na większą mękę
Do skutku nie przywodzisz; ile razów płaczę,
Tylekroć tobie kropla z jasnych oczu skacze.
O cokolwiek się spytam, cicho odpowiadasz,
Ruszając wdzięcznie wargi, szeptem sobie gadasz".
To mówiąc, obaczył się: "Jamże to jest – prawi –
Mnież to moja płeć własna zapalczywie trawi,
Cóż to jest? Miłośnikiem zostałem urody
Mojej, twarz mię rozpala odbita od wody.
O, głupie me zamysły! Kogóż ja to lubię?
Mnie samego, nieszczęsny, i szukam, i gubię.
Bogdajżem już odstąpił mizernego ciała,
Żeby dusza przynajmniej odpoczynek miała.
To mój ślub, niechaj mię śmierć łakoma połyka,
Tylko kochania mego niechaj nie dotyka.
Już siły we mnie gasną, już w młodzieńskim stanie
Dni dożywotnie skracam, ale niech zostanie
(Gdy Kloto niezbłagana członki me pokruszy)
Po mym zeszciu piękniejsza cząstka mojej duszy".
To mówiąc, znowu oczy rzucił na krynice,
Łzami śliskimi zmoczył rzewliwe źrzenice;
Łzami wodę zamącił, cień też zaraz zniknął,
A on: "Kędy uchodzisz, gdzie uciekasz – krzyknął –
Postój troszeczkę, abym nasycił tym oczy,
Czego dotknąć nie mogę, niżeli wyskoczy
Na wolny wiatr z więzienia duch mój utroskany".
Wtym z gniewu płaszcz na sobie rozdarł haftowany,
Dłoniami uderzając wątłe piersi, które
Od bicia krwią czerwoną sfarbowały skórę.
Tak się więc pomarańcza udatna rumieni,
Tak się grona malują dojrzałe w jesieni.
Co gdy obraz obłudny, toż ukazał na dnie,
Z wielkiej mdłości Narcyzus na ziemię upadnie,
Tając jako śnieg, który ciepłe słońce piecze,
Abo jako wosk, kiedy z żywych węgli ciecze.
Już mu znienagła serce ogień zapuszczony
Zniszczył, jako w perzyny knot idzie spalony,
Już twarz wesoła spadła, już nie znać i ciała,
Które żałosna Echo skwapliwie chwytała;
Przecię na skale siedząc, zapłakała rzewnie,
Gdyby tam przybyć mogła, przybyłaby pewnie.
Ile razów krzyknęło struchlałe pachole,
Tyle odgłosów dała na niskim padole.
Rzecz jego ostateczna, powstawszy na nogi:
"Moje rozkoszne dziecię, mój kochanku drogi,
Miej dobrą noc", "Dobranoc". – Echo odmówiła,
"Żegnam cię", "Żegnam cię" – też ona powtórzyła.
Wtym schorzałą na bujnej trawie złożył głowę,
Śmierć mu oczy zamknęła, odjęła i mowę,
Dusza wyszedszy z ciała nad mętne jezioro,
Przezierać się w nim chciała. O tym zeszciu skoro
Niewczesnym oready piękne usłyszały,
Śliczne kosy żelazem ostrym ucinały.
Żałościwe dryjady łzami się skropiły,
Echo lamentowała u martwej mogiły.
Gdy zaś pokrewni, jako obyczaj był stary,
Dla pogrzebu przynieśli pochodnie i mary,
Ciała nie było, miasto ciała kwiat rumiany
Naleźli, białym listem wkoło przeplatany.
Przecię nakryli grób wonnymi wieńcy
Z takim napisem: Panny i młodzieńcy,
Tu nie masz grobu ani ciała w grobie,
Lecz grób jest ciałem, ciało grobem sobie.
Tak którzy w sobie ślepo się kochacie,
Próżne, choć pełne serce głupstwa macie".
Zatym Faunus umilknął, a oni owczarze
(Skoro im z oczu zniknął) na wiejskiej fujarze,
Rozumiejąc, że mieli zaśpiewać tak cudnie,
Grali, zganiając bydło od wody w południe.
Przygotowała Anna Korczyńska na podstawie wydania: J. B. Zimorowic,
Sielanki nowe ruskie
, oprac. L. Szczerbicka-Ślęk, Wrocław 1999.