Oczywiste jest chyba twierdzenie, iż w każdej epoce literatura żyje pewnymi tematami, które - kiedyś pomijane lub traktowane marginesowo - naraz, w określonej chwili dziejowej, zyskują szczególną popularność. Często łączy się z tym powstawanie nowych gatunków bądź odmian gatunkowych, które najlepiej potrafią przekazać idee czasów, w najbardziej właściwy sposób pobudzą wrażliwość odbiorców, spełnią ich oczekiwania. Jedną z takich odmian, która znalazła swoich twórców w średniowieczu, stały się traktaty związane z tematem "dobrego umierania". Spróbujmy tutaj dać odpowiedź na pytanie, co mogło wpłynąć na szczególne zainteresowanie się sprawą osiągania "szczęśliwej" śmierci właśnie w okresie wieków średnich. Przyczyn możemy chyba szukać w ówczesnych warunkach społeczno-politycznych, w panującej religii i filozofii, a wreszcie w wynikającym stąd nastawieniu psychicznym (moglibyśmy powiedzieć: w nastrojach) ludzi tamtych czasów.
Schyłek średniowiecza był okresem, który w sposób szczególny oswajał ludzi ze zjawiskiem śmierci, czynił śmierć bliską każdemu człowiekowi. Dużą rolę odgrywały tutaj klęski żywiołowe, gnębiące ówczesną ludzkość prawie bez przerwy. Były one uważane za wyraz gniewu Bożego i tylko do Bożej łaskawości mógł się odwołać znękany i przerażony człowiek. Błagał więc Boga o litość, a świadectwo tego znajdujemy w śpiewanych do dzisiaj w Kościele katolickim suplikacjach: "Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas, Panie". Nieprzypadkowo na pierwszym miejscu wymienia się tu "powietrze", czyli zarazę, a tuż za nią głód.
Epidemie dżumy i innych chorób zakaźnych szczególnie dały się we znaki w XIV i XV w., choć występowały już wcześniej, a także nie skończyły się w XV w., lecz - z mniejszą wprawdzie częstotliwością - pojawiały się w dwóch następnych stuleciach. Jedna z pierwszych epidemii w XIV w. ogarnęła kraje zachodniej Europy ok. r. 1305. Później, średnio co 2-3 lata, zaraza opanowywała bądź część jakiegoś kraju (region, miasto), bądź nawet większą połać Europy obejmującą kilka państw. Zdarzały się jednak okresy, kiedy kolejno rok po roku dany obszar był nawiedzany przez epidemię. W końcu ludzie już tak "zżyli się" z powietrzem morowym, że całkowite jego ustąpienie wydawało się im niepodobieństwem. Jeden z autorów Ludycji wieśnych, kryjący się pod pseudonimem Macieja Zajcowica, napisał w r. 1543 (zaraza grasowała wtedy na południowych terenach Polski) taką przepowiednię:
"Wedle prostego baczenia nie może być wszędzie do końca morowe powietrze ukojono".
Należy przypuszczać, że autor pisząc to zdanie nie miał najmniejszej wątpliwości, iż przepowiednia się sprawdzi. - Nasilenie zarazy bywało różne; dla zobrazowania podajemy kilka liczb dotyczących stanu w miastach niemieckich: w r. 1373 w Miśni w okresie epidemii umiera około 3 tysięcy osób; w Lubece w 1388 r. 16 tysięcy; w Kolonii w 1451 r. 21 tysięcy. Prawdopodobnie w każdym z tych miast stanowiło to ponad połowę ogólnej liczby mieszkańców. Najgroźniejszą z epidemii średniowiecznych była tzw. "czarna śmierć", która objęła swoim zasięgiem w latach 1348-1350 prawie całą Europę, zabierając blisko połowę (lub, jak podają inne źródła, jedną trzecią) jej ludności. W Krakowie, wedle ówczesnych zapisków, umierało 40-50 osób dziennie. Nikt nie był pewny dnia ani godziny. Śmierć zaskakiwała ludzi nagle: czy to na ulicy, czy w domu, we śnie lub przy pracy.
Z dziejami "czarnej śmierci" wiążą się dwa zjawiska: wędrówki biczowników i prześladowania Żydów. Biczownicy przez uprawianie publicznej pokuty usiłowali przebłagać Boga i odwrócić Jego gniew. Na Żydów natomiast padło podejrzenie, iż to oni właśnie przez zatruwanie studzien powodują powstawanie zarazy. Prześladowania, jakie nastąpiły w różnych krajach, stały się przyczyną masowej emigracji wyznawców religii Mojżeszowej. W ten sposób wędrówki Żydów, oraz innych ludzi z terenów objętych epidemią powodowały przenoszenie zarazy z miejsca na miejsce. Wielkie arterie komunikacyjne stawały się szlakami śmierci.
Zarazom towarzyszył najczęściej głód i czynił on wcale nie mniejsze spustoszenia wśród ludzi niż "powietrze". Głód też, a właściwie obawa przed nim była jedną z przyczyn zgłaszania się wielkich mas chłopstwa z terenów dotkniętych klęską nieurodzaju na wyprawy wojenne, zwłaszcza na wyprawy krzyżowe. Wojen zaś w średniowieczu nie brakowało. Blisko dwieście lat (1096-1270), oczywiście z przerwami, ciągnęły się zmagania podejmowane przez kolejne wyprawy krzyżowe. W latach 1337-1453 trwała wojna stuletnia między Francją i Anglią. Wcześniej zgniecionych zostało kilka powstań chłopów i mieszczan (1251, 1323-28, 1358, 1381). Początek w. XV przynosi wojny husyckie. Oczywiście każda z tych walk kończyła się śmiercią setek lub tysięcy istnień ludzkich. Dla przykładu: w bitwie pod Crécy (1346) r.) zginęło 1500 rycerzy francuskich, ale po zduszeniu powstania paryskiego (1358) w ciągu dwóch tygodni wymordowano ponad 20 tysięcy ludzi.
Zaraza, głód, wojny niezależne od woli ówczesnych ludzi oswajały ich z widokiem śmierci, nie pozwalały o niej zapomnieć. Ale nie były to jedyne okazje obcowania z nią. Człowiek tamtych czasów chętnie patrzył na śmierć, zwłaszcza kiedy nie groziła ona jemu samemu. Publiczne egzekucje gromadziły mnóstwo ludzi żądnych uczestniczenia w tym swoistym misterium. Ustawiczne przebywanie w zaklętym kręgu śmierci nie mogło pozostać bez wpływu na psychikę ludzką. Widmo śmierci stale zaprzątało umysły, śmierć była tematem codziennych rozmów, myśl nie mogła się od niej uwolnić. Dionizy z zakonu kartuzów w swych wskazówkach życiowych dla szlachcica napominał:
"A gdy się udaje do łoża, niech pomyśli sobie, że tak, jak teraz sam się w łoże kładzie, tak w niedalekiej przyszłości jego własne ciało będzie przez innych złożone do grobu" .
Ku sprawom śmierci kierowała także zainteresowania wiernych uznawana filozofia, nauka Kościoła. Według Ewangelii człowiek po sprawiedliwym życiu na ziemi ma zapewnione wejście do Królestwa Bożego. Królestwo to buduje się powoli i jedynym sensem trwania świata jest właśnie ukończenie budowy Państwa Bożego. Celem człowieka nie jest więc byt ziemski, jest to tylko jeden z etapów w jego drodze do Wieczności. Człowiek-pielgrzym to jedno z najczęściej stosowanych wówczas określeń. W tych warunkach śmierć musi być rozumiana jako czynnik umożliwiający nam przejście do stanu wiecznej szczęśliwości, staje się więc czymś upragnionym, pożądanym. I chociaż, według św. Tomasza, dusza oddzielona od swego ciała nie posiada pełnej doskonałości (uzyska ją dopiero po zmartwychwstaniu ciała), to jednak w czasie ziemskiego bytowania ciało jest nieznośnym ciężarem dla duszy i dopiero po śmierci przynosi jej wyzwolenie, prowadzi do doskonalszego i prawdziwie wolnego życia.
Skoro życie ziemskie ma być przygotowaniem do życia przyszłego, wiecznego, skoro nawet sam moment śmierci może zdecydować o dalszym, ostatecznym losie człowieka, to nie powinna nas dziwić troska ludzi odpowiedzialnych za "politykę personalną" w Państwie Bożym, a więc przedstawicieli Kościoła, troska o to, aby każdy człowiek znał drogę prowadzącą do tego Królestwa. Teologia duszpasterska, dostrzegając szczególne zagrożenie człowieka w chwili zgonu, szuka zarazem środków zaradczych - tak rodzi się myśl napisania odpowiednich "przewodników", które wytyczyłyby właściwy kierunek postępowania, ostrzegały i uczyły. Powstają więc zarówno "sztuki życia" (artes vivendi) dające wskazówki co do zasad, jakich należy przestrzegać w ciągu całego życia, jak i "sztuki umierania" (artes moriendi) zajmujące się owym tak ważnym dla człowieka momentem granicznym w jego bytowaniu. Na tle tego, co dotychczas zostało powiedziane, wyda się zapewne zrozumiałym fakt, iż właśnie "ars moriendi" cieszyła się w średniowieczu szczególnym powodzeniem. Sprzyjał temu kult śmierci będący jednym ze składników filozofii św. Augustyna, a zatem dość wcześnie występujący w nauce kościelnej. Trzeba zresztą dodać, że w późnym średniowieczu (a więc wtedy, kiedy pojawiły się pierwsze "artes moriendi") filozofia św. Augustyna ponownie zdobyła sobie wielu zwolenników w związku z rozwojem "nowej pobożności"* (devotio moderna). Św. Bernard, jeden z twórców średniowiecznego mistycyzmu, wyznawał pogląd, iż naczelnym zadaniem klasztorów jest szerzenie zacnego życia, a nie wiedzy; jeśli zaś miałyby one uprawiać filozofię, to tylko jako "rozważanie śmierci". Wyznawcą
augustynizmu był również domniemany autor jednej ze "sztuk umierania", Mateusz z Krakowa, zbliżony już jednak do "nowej szkoły" (via moderna), której hołdowali inni twórcy owych "sztuk", jak np. Jan Gerson lub Jakub z Paradyża.